Krakowianie meldujcie się!
Wtorek, 18 września 2012 | dodano:18.09.2012Kategoria Praca
Km: | 71.52 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:50 | km/h: | 25.24 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
W prywatnych wiadomościach się meldujcie ;)
Do, do, do, do, z, do, z, do, z.
I na tym mogłabym w zasadzie zakończyć dzisiejszy wpis, ale mam parę słów do wypowiedzenia. Wypisania.
1. Do...
Pracy nr 1- w sumie nic ciekawego poza tym, że nasłuchałam się ochów i achów od klientek za maraton. Miło, miło.
2. Do...
Ducato na Hallera. W poszukiwaniu korby do roweru. Wiejskiego i Treka, bo mi łańcuch przeskakuje, a nie mam wymiennych blatów. Takie rozwiązania technologiczne to nie u mnie. Niiiiic cieeeekawegooo! Nie było. Kupiłam tylko linki do przerzutek.
3. Do...
Sportprofitu. A tam... Coooś cieeeekawegooo! Mieli. Nawet taka jaką chciałam! I cena tez do przyjęcia. Nie będę się chwalić, bo nie ma czym. Jak zamontuję to pokażę. BTW- Sportprofit od lutego (?) zmienia siedzibę.
4. Do...
Robexu, a tu... Niespodziewanka! Zamknięty! Wywieszona karteczka, że od 17.09 sklep nieczynny. DLACZEGO pytam się? Nie, żebym ubolewała, ale ot- ciekawość kobieca. MAŁO tego serwisant z Robexu odnalazł się w... Ducato. He.
Cóż to to za roszady!
5. Z...
miasta do domu. A tam "zajarana przeokrutnie" podejrzanym u Platona filmikiem zakochuję się w "Call me maybe" (i nie tylko! <3) i układam choreografię na dziś do tejże piosnki. Taki tam popik, ale mając przed oczami poniższe sceny... I tak nie zrozumiecie (mężczyźni, do Was mówię!) :D
6. Do...
Pracy nr 2 (ze średnią 26 km/h olewając falisty ŚDR wzdłuż Krzywoustego podczepiając się kawałek do autobusu, który ruszył z przystanku). Nie chce mi się brać plecaka- ładuję co mogę do kieszeni koszulki, pantofelki na fitness zawiązuję na kierownicy (nie zgubiłam ani jednego i pal licho księcia trafił. Bo jak mnie teraz znajdzie, jak nie ma mojego trzewiczka?!), do tego dwa zapięcia (lepsze i gorsze) oraz guma do fitnessu. Pewnie, że prościej z plecakiem, ale NIE. Bo nie. Bo nie chciałam i już.
7. Z...
Pracy do domu- 26km/h. Jak na ta porę istna torpeda.
JADĘ... PACZĘ... I NIE WIDZĘ... Widzę, ale nie widzę. Nie widzę światła pro noise'a! Co jest?! Przecież nie wyłączałam (prawda...?)! 1Pyk, 2pyk, 3pyk- ustawiam ponownie na najsłabszy tryb. Wciskam się przed autobus na światłach przy zwężeniu na Boya Żeleńskiego, zjeżdżam z krawężnika i.. (inny)PYK. Zgasła. Włączam jeszcze raz, strzelam jej z liścia i znowu pyk. Wyłącza się. Ojojoj! Akurat teraz, kiedy mam plany na weekend. Na krowie kopytko!
Chodzę dzisiaj jak nakręcona. Czym? Nową muzyką do ćwiczeń, śmiechem z porannych zajęć, klipem ukradzionym od Platona, szczęściem przyjaciółki, która się zakochała, frekwencją klientek, udanymi zakupami i świetną formą. 2 dni po maratonie a ja biegam, skaczę, jeżdżę- WSZYSTKO mogę!
Piękny zachód dzisiaj był na Milenijnym, a jedyne zdjęcie, jakie dzisiaj mym aparatem (<małej> Mi) zrobiono można zatytułować "Look on my hand". Cóż. Lepsza ręka niż nic.
Do, do, do, do, z, do, z, do, z.
I na tym mogłabym w zasadzie zakończyć dzisiejszy wpis, ale mam parę słów do wypowiedzenia. Wypisania.
1. Do...
Pracy nr 1- w sumie nic ciekawego poza tym, że nasłuchałam się ochów i achów od klientek za maraton. Miło, miło.
2. Do...
Ducato na Hallera. W poszukiwaniu korby do roweru. Wiejskiego i Treka, bo mi łańcuch przeskakuje, a nie mam wymiennych blatów. Takie rozwiązania technologiczne to nie u mnie. Niiiiic cieeeekawegooo! Nie było. Kupiłam tylko linki do przerzutek.
3. Do...
Sportprofitu. A tam... Coooś cieeeekawegooo! Mieli. Nawet taka jaką chciałam! I cena tez do przyjęcia. Nie będę się chwalić, bo nie ma czym. Jak zamontuję to pokażę. BTW- Sportprofit od lutego (?) zmienia siedzibę.
4. Do...
Robexu, a tu... Niespodziewanka! Zamknięty! Wywieszona karteczka, że od 17.09 sklep nieczynny. DLACZEGO pytam się? Nie, żebym ubolewała, ale ot- ciekawość kobieca. MAŁO tego serwisant z Robexu odnalazł się w... Ducato. He.
Cóż to to za roszady!
5. Z...
miasta do domu. A tam "zajarana przeokrutnie" podejrzanym u Platona filmikiem zakochuję się w "Call me maybe" (i nie tylko! <3) i układam choreografię na dziś do tejże piosnki. Taki tam popik, ale mając przed oczami poniższe sceny... I tak nie zrozumiecie (mężczyźni, do Was mówię!) :D
6. Do...
Pracy nr 2 (ze średnią 26 km/h olewając falisty ŚDR wzdłuż Krzywoustego podczepiając się kawałek do autobusu, który ruszył z przystanku). Nie chce mi się brać plecaka- ładuję co mogę do kieszeni koszulki, pantofelki na fitness zawiązuję na kierownicy (nie zgubiłam ani jednego i pal licho księcia trafił. Bo jak mnie teraz znajdzie, jak nie ma mojego trzewiczka?!), do tego dwa zapięcia (lepsze i gorsze) oraz guma do fitnessu. Pewnie, że prościej z plecakiem, ale NIE. Bo nie. Bo nie chciałam i już.
7. Z...
Pracy do domu- 26km/h. Jak na ta porę istna torpeda.
JADĘ... PACZĘ... I NIE WIDZĘ... Widzę, ale nie widzę. Nie widzę światła pro noise'a! Co jest?! Przecież nie wyłączałam (prawda...?)! 1Pyk, 2pyk, 3pyk- ustawiam ponownie na najsłabszy tryb. Wciskam się przed autobus na światłach przy zwężeniu na Boya Żeleńskiego, zjeżdżam z krawężnika i.. (inny)PYK. Zgasła. Włączam jeszcze raz, strzelam jej z liścia i znowu pyk. Wyłącza się. Ojojoj! Akurat teraz, kiedy mam plany na weekend. Na krowie kopytko!
Chodzę dzisiaj jak nakręcona. Czym? Nową muzyką do ćwiczeń, śmiechem z porannych zajęć, klipem ukradzionym od Platona, szczęściem przyjaciółki, która się zakochała, frekwencją klientek, udanymi zakupami i świetną formą. 2 dni po maratonie a ja biegam, skaczę, jeżdżę- WSZYSTKO mogę!
Piękny zachód dzisiaj był na Milenijnym, a jedyne zdjęcie, jakie dzisiaj mym aparatem (<małej> Mi) zrobiono można zatytułować "Look on my hand". Cóż. Lepsza ręka niż nic.

30. Wrocławski Maraton- same rekordy!
Niedziela, 16 września 2012 | dodano:17.09.2012
Km: | 16.64 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:49 | km/h: | 20.38 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
To zabawne jak wiele czasu się poświęca na myślenie o czymś, przygotowanie, oczekuje się TEGO dnia, a jak już jest PO to coś co wydawało się trudne do osiągnięcia przeistacza się w błahostkę. Może nie błahostkę, ale to uczucie, że można lepiej!

O 5.00 z błogiego, czterogodzinnego snu wyrwał mnie budzik. Wcisnęłam się w lycrę i poszłam pocisnąć 2-3 km, żeby uzyskać przed śniadaniem efekt przeczyszczający. 2 km w 10 min wystarczyły.
Na śniadanie makaron pełnoziarnisty z deserem czekoladowym.
Pogoda- niebo zasnute chmurami. Temperatura- ok. 20 stopni. Lepiej być nie mogło!
4000 biegaczy, a wśród nich od razu zauważyłam Michała. 8.40 już wybiła, więc przywitałam się i podreptałam ściągnąć nogawki, kurtkę i przebrać buty.

Czułam, że nie potrzebuję bardziej się rozgrzewać, więc przypięłam Treka i poszłam oddać rzeczy do depozytu. Nie, wzrok Was nie myli- Trek ma z przodu dwa różowe pancerze. Miały być białe, ale przypadek sprawił, że są różowe. Pasują do plecaka (;
Ostatecznie zdecydowałam się na "curvesową" koszulkę, gdyż po pierwsze jest od Brubecka, a po drugie ma kieszenie z tyłu, które postanowiłam zapełnić sezamkami. Prócz tego przygotowałam sobie zmielone orzechy arachidowe z czekoladą. Wyglądało jak TO, z czego czyściłam się rano.

Start! (4:00, włączam Endo :D)
Piknik to nie był i nie miałam nawet ochoty i potrzeby jeść przygotowanego przez siebie pożywienia. Banany doskonale spełniały swoją rolę. Poza tym były śliskie i łatwo przelatywały w całości przez przełyk.
Do tego garść kostek cukru...

I torpeda!

Jeżeli jeszcze się uśmiechałam to na pewno było przed 25 km :)

Półmetek minięty z bananem- tym razem na twarzy nie w buzi. Jak tu się nie cieszyć, skoro to moje najlepsze 21 km pokonane w 2 godziny!

"Gonią nas, uciekamy!"

Piękny start był! Do 17 km czasy na km wahały się od 5:22 do 5:46. Potem niestety wizyta w ToiToi i spadek tempa- do 30 km między 6 a 7 minutami/km. Cały czas odczuwałam dyskomfort i do tego co chwilę łapiąca kolka pod prawym żebrem.
"Biegnij prosto, po 300 m skręć w lewo" czyli nawigacja do ToiToi w wykonaniu Michała :D

Po 30 km nachodziły całkiem realne chęci- może by tak kawałek przedreptać... Niby już tak blisko, ale jeszcze 12 km- ponad godzina! Cały czas sobie powtarzałam, że przejście z biegu do marszu nic nie da, a wręcz przeciwnie. POZA tym będzie rekord nie tylko czasowy, ale przebytego dystansu NON STOP. POZA tym krążył gdzieś Michał, który działał na mnie jak trener, który spojrzy zawiedzionym wzrokiem, jeżeli nie wytrzymam do końca :D To wszystko sobie powtarzałam w głowie między 30 a 35 km, gdzie tempo spadło do 7min/km...
Po 35 km gdzie już TYLKO ostatnie 7 zostało- spróbowałam podkręcić tempo. Jak sie okazało nogi nie przestały reagować na polecenia wysyłane z mózgu. Bolały mocno, ale miałam energię, żeby przyspieszyć. I ostatnia szczęśliwa 7. Pokonana w czasach wahających się 5:55-6:48. 5:55 to był odcinek przebiegający przez rynek. Widzowie działają motywująco!
Ostatnia prosta z flagą Polski, którą na 40. kilometrze wręczył mi nieznany dziadek- to piękne jak nieznani ludzie podają wodę na trasie, krzyczą "Już końcówka!", zagrzewają do walki o każdy kilometr. Atmosferę tworzą przede wszystkim kibice :)

Ostatnie metry- wbiegam na metę z uśmiechem i szczęśliwa, że udało mi się uzyskać tak dobry czas- 4:27:39 brutto i 4:24:08 netto! Obydwa pomiary poniżej 4:30!

Wreszcie mogłam się porządnie napić! Nie zrobiłam tego co inni po minięciu ostatniego pomiaru czasu i nie padłam na ziemię, choć miałam straszną ochotę. Wiedziałam, że przyjęcie ponownie pozycji dwunożnej będzie później nie lada wyczynem. Przywitałam się z rodzicami i poszłam porozciągać, co już samo w sobie dało niesamowitą ulgę! Później zimny prysznic i odżyłam na nowo.

A jakie były założenia?
1. Pesymistyczne: byle poniżej 5:18 (czas zeszłoroczny)
2. Realistyczne: 4:45 (na luzie)
3. Optymistyczne: 4:30 (jeżeli będę mieć dobry dzień)
Poniżej 4:30 nawet nie zakładałam.
Cóż, moja zajebistość i determinacja łamie wszelkie granice... :D Sądzę, że mogłabym zejść do okolic 4 godzin gdyby nie krążące po głowie "toitojki" i ta upierdliwa kolka! Znalazłam na nią sposób w trakcie biegu- rozluźnienie mięśni brzucha (w zasadzie wypchnięcie go jak najmocniej do przodu) z jednoczesnym niewielkim skłonem. I oddychanie przeponą. I tak co chwilę! Więc nie był to szczyt mojej formy, ale mimo wszystko...
Cudowny maraton. Wielu kibicujących znajomych na trasie spotkałam- to pozwalało chociaż na chwilę zapomnieć o bólu w stawach skokowych i biodrowych i zastanawiać się "Co ona tu robi?".
Dziękuję Michałowi, że mogłam się wyżalić w kryzysie i za zdjęcia! Praktycznie wszystkie tu zamieszczone są jego autorstwa.
Znowu nic nie wygrałam w loterii. Shit happens!
Zawiedziona, iż nie wylosowałam samochodu (reszta mnie nie interesowała :P) zasiadłam na wyczyszczonym wczoraj Treku z różowymi pancerzami i na "lajtowych" przełożeniach dojechałam do domu, gdzie czekała na mnie mało przyjemna, aczkolwiek prozdrowotna lodowata kąpiel. Mało lodu miałam, dorzuciłam jeszcze zimne żelowe okłady, które były w zamrażarce. Chciałam dorzucić zamrożone mięso i kiełbasy, ale mama się oburzyła.
Podsumowując... Padły TRZY rekordy!!! (czasy netto of kors)
10 km w 55:18 (niedawno było 54 z sekundami, ale z przerwami)
Półmaraton w 2:02:18 (było 2:10)
Maraton 4:24:13 BEZ ZATRZYMYWANIA! (było w 2011 roku 5:18 z marszobiegiem po 25 km- poprawa o 53 minuty!)
I rekord dystansu dziennego- 45 km
Średnia biegu tegorocznego maratonu- 6:15min/km (6:10 wg Endomondo)
Średnia biegu zeszłorocznego maratonu- 7:32min/km
Klasyfikacja:
K20: 16/40
K: 174/417
Open: 2459/ 3896
Podium zdominowali Kenijczycy, najlepszy czas to 2:15 (rekord wrocławskiego to 2:13), najlepszy Polak- coś koło 2:20. Na linii startu stawiło się nieco ponad 4000 zawodników, z czego bieg ukończyło 3896 osób.
Po 30 km zastanawiałam się "Po cholerę mi to było?!" i obiecałam sobie, że jak zrobię satysfakcjonujący mnie czas to już nigdy więcej nie pobiegnę.
Plany na przyszły rok? Ustrzelić 4 godziny. Chyba że tym razem porządnie się przygotuję to 4:00 powinnam złamać. Wszak nie brakowało energii ani tchu tylko układ ruchu nie był wytrenowany na tyle by bez problemu i bólu pokonać 42 km. Wszystko do zrobienia!

O 5.00 z błogiego, czterogodzinnego snu wyrwał mnie budzik. Wcisnęłam się w lycrę i poszłam pocisnąć 2-3 km, żeby uzyskać przed śniadaniem efekt przeczyszczający. 2 km w 10 min wystarczyły.
Na śniadanie makaron pełnoziarnisty z deserem czekoladowym.
Pogoda- niebo zasnute chmurami. Temperatura- ok. 20 stopni. Lepiej być nie mogło!
4000 biegaczy, a wśród nich od razu zauważyłam Michała. 8.40 już wybiła, więc przywitałam się i podreptałam ściągnąć nogawki, kurtkę i przebrać buty.

Czułam, że nie potrzebuję bardziej się rozgrzewać, więc przypięłam Treka i poszłam oddać rzeczy do depozytu. Nie, wzrok Was nie myli- Trek ma z przodu dwa różowe pancerze. Miały być białe, ale przypadek sprawił, że są różowe. Pasują do plecaka (;
Ostatecznie zdecydowałam się na "curvesową" koszulkę, gdyż po pierwsze jest od Brubecka, a po drugie ma kieszenie z tyłu, które postanowiłam zapełnić sezamkami. Prócz tego przygotowałam sobie zmielone orzechy arachidowe z czekoladą. Wyglądało jak TO, z czego czyściłam się rano.
Start! (4:00, włączam Endo :D)
Piknik to nie był i nie miałam nawet ochoty i potrzeby jeść przygotowanego przez siebie pożywienia. Banany doskonale spełniały swoją rolę. Poza tym były śliskie i łatwo przelatywały w całości przez przełyk.
Do tego garść kostek cukru...

I torpeda!

Jeżeli jeszcze się uśmiechałam to na pewno było przed 25 km :)

Półmetek minięty z bananem- tym razem na twarzy nie w buzi. Jak tu się nie cieszyć, skoro to moje najlepsze 21 km pokonane w 2 godziny!

"Gonią nas, uciekamy!"

Piękny start był! Do 17 km czasy na km wahały się od 5:22 do 5:46. Potem niestety wizyta w ToiToi i spadek tempa- do 30 km między 6 a 7 minutami/km. Cały czas odczuwałam dyskomfort i do tego co chwilę łapiąca kolka pod prawym żebrem.
"Biegnij prosto, po 300 m skręć w lewo" czyli nawigacja do ToiToi w wykonaniu Michała :D

Po 30 km nachodziły całkiem realne chęci- może by tak kawałek przedreptać... Niby już tak blisko, ale jeszcze 12 km- ponad godzina! Cały czas sobie powtarzałam, że przejście z biegu do marszu nic nie da, a wręcz przeciwnie. POZA tym będzie rekord nie tylko czasowy, ale przebytego dystansu NON STOP. POZA tym krążył gdzieś Michał, który działał na mnie jak trener, który spojrzy zawiedzionym wzrokiem, jeżeli nie wytrzymam do końca :D To wszystko sobie powtarzałam w głowie między 30 a 35 km, gdzie tempo spadło do 7min/km...
Po 35 km gdzie już TYLKO ostatnie 7 zostało- spróbowałam podkręcić tempo. Jak sie okazało nogi nie przestały reagować na polecenia wysyłane z mózgu. Bolały mocno, ale miałam energię, żeby przyspieszyć. I ostatnia szczęśliwa 7. Pokonana w czasach wahających się 5:55-6:48. 5:55 to był odcinek przebiegający przez rynek. Widzowie działają motywująco!
Ostatnia prosta z flagą Polski, którą na 40. kilometrze wręczył mi nieznany dziadek- to piękne jak nieznani ludzie podają wodę na trasie, krzyczą "Już końcówka!", zagrzewają do walki o każdy kilometr. Atmosferę tworzą przede wszystkim kibice :)

Ostatnie metry- wbiegam na metę z uśmiechem i szczęśliwa, że udało mi się uzyskać tak dobry czas- 4:27:39 brutto i 4:24:08 netto! Obydwa pomiary poniżej 4:30!

Wreszcie mogłam się porządnie napić! Nie zrobiłam tego co inni po minięciu ostatniego pomiaru czasu i nie padłam na ziemię, choć miałam straszną ochotę. Wiedziałam, że przyjęcie ponownie pozycji dwunożnej będzie później nie lada wyczynem. Przywitałam się z rodzicami i poszłam porozciągać, co już samo w sobie dało niesamowitą ulgę! Później zimny prysznic i odżyłam na nowo.

A jakie były założenia?
1. Pesymistyczne: byle poniżej 5:18 (czas zeszłoroczny)
2. Realistyczne: 4:45 (na luzie)
3. Optymistyczne: 4:30 (jeżeli będę mieć dobry dzień)
Poniżej 4:30 nawet nie zakładałam.
Cóż, moja zajebistość i determinacja łamie wszelkie granice... :D Sądzę, że mogłabym zejść do okolic 4 godzin gdyby nie krążące po głowie "toitojki" i ta upierdliwa kolka! Znalazłam na nią sposób w trakcie biegu- rozluźnienie mięśni brzucha (w zasadzie wypchnięcie go jak najmocniej do przodu) z jednoczesnym niewielkim skłonem. I oddychanie przeponą. I tak co chwilę! Więc nie był to szczyt mojej formy, ale mimo wszystko...
Cudowny maraton. Wielu kibicujących znajomych na trasie spotkałam- to pozwalało chociaż na chwilę zapomnieć o bólu w stawach skokowych i biodrowych i zastanawiać się "Co ona tu robi?".
Dziękuję Michałowi, że mogłam się wyżalić w kryzysie i za zdjęcia! Praktycznie wszystkie tu zamieszczone są jego autorstwa.
Znowu nic nie wygrałam w loterii. Shit happens!
Zawiedziona, iż nie wylosowałam samochodu (reszta mnie nie interesowała :P) zasiadłam na wyczyszczonym wczoraj Treku z różowymi pancerzami i na "lajtowych" przełożeniach dojechałam do domu, gdzie czekała na mnie mało przyjemna, aczkolwiek prozdrowotna lodowata kąpiel. Mało lodu miałam, dorzuciłam jeszcze zimne żelowe okłady, które były w zamrażarce. Chciałam dorzucić zamrożone mięso i kiełbasy, ale mama się oburzyła.
Podsumowując... Padły TRZY rekordy!!! (czasy netto of kors)
10 km w 55:18 (niedawno było 54 z sekundami, ale z przerwami)
Półmaraton w 2:02:18 (było 2:10)
Maraton 4:24:13 BEZ ZATRZYMYWANIA! (było w 2011 roku 5:18 z marszobiegiem po 25 km- poprawa o 53 minuty!)
I rekord dystansu dziennego- 45 km
Średnia biegu tegorocznego maratonu- 6:15min/km (6:10 wg Endomondo)
Średnia biegu zeszłorocznego maratonu- 7:32min/km
Klasyfikacja:
K20: 16/40
K: 174/417
Open: 2459/ 3896
Podium zdominowali Kenijczycy, najlepszy czas to 2:15 (rekord wrocławskiego to 2:13), najlepszy Polak- coś koło 2:20. Na linii startu stawiło się nieco ponad 4000 zawodników, z czego bieg ukończyło 3896 osób.
Po 30 km zastanawiałam się "Po cholerę mi to było?!" i obiecałam sobie, że jak zrobię satysfakcjonujący mnie czas to już nigdy więcej nie pobiegnę.
Plany na przyszły rok? Ustrzelić 4 godziny. Chyba że tym razem porządnie się przygotuję to 4:00 powinnam złamać. Wszak nie brakowało energii ani tchu tylko układ ruchu nie był wytrenowany na tyle by bez problemu i bólu pokonać 42 km. Wszystko do zrobienia!

To już!
Piątek, 14 września 2012 | dodano:15.09.2012
Km: | 36.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 24.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Praca
Czwartek, 13 września 2012 | dodano:01.10.2012Kategoria Praca
Km: | 27.65 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
W gorszych czasach, skrajnej biedzie- nigdy Woretex nie zawiedzie!
Środa, 12 września 2012 | dodano:12.09.2012Kategoria Praca
Km: | 38.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:43 | km/h: | 22.14 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |

Spojrzałam rano w niebo: "Eeee chyba nie będzie padać".
2 godziny później nie miałam żadnej suchej części garderoby. A nie, miałam. W plecaku. Jedyne co miałam na deszcz dzisiaj to znaleziony pokrowiec Salewy na różową Pumę.
Ze zdziwieniem (i satysfakcją) mijałam kolejnych rowerzystów z zapalonymi lampkami pomimo, iż do zmroku daleko było.
Poza tym edukowałam pieszych...

I mają okazje przejeżdżać Robotniczą zwróciłam uwagę roweromężczyźnie, że jedzie pod prąd kontrapasem.
A ostatnio na DDRze prawie bym zarobiła otwierającymi się drzwiami od zaparkowanego samochodu na Kasprowicza. Mam focha i będę tam jeździć ulicą.
A tutaj podręcznikowe "Suche morze". Podczas gdy w Sopocie ograniczają rowerzystom prędkość do 10 km/h, bo stwarzają zagrożenie dla pieszych (na DDRze!), Toruńska policjantka uważa, że rowerzysta powinien jechać DDRem, podczas gdy z poniższego filmu można wywnioskować, że jechał on co najmniej z 30 km/h. Poza tym nie było DDRu po jego stronie, więc pieprzy głupoty blondyna. Ale jak zawsze rowerzysta też musi być winny. Nawet gdyby nie był, to przecież zawsze albo zabraknie mu kasku, albo kamizelki, albo światełka odblaskowego albo różowej wstążeczki i zostanie to wypomniane.
Tu nie Ojropa panie, tu je Polska!
I to bezmyślne dziecko!
A tak jeszcze refleksja odnośnie dzieci- jak można do szkoły się ubierać w czarne zakolanówki i krótkie spodenki? Jeżeli w moich oczach jest to dosyć wyzywające to co dopiero w oczach napalonych nastolatków? Rok szkolny się zaczął, zaczną się zabawy w słoneczko...

Dobre to :D
Szare skarpety.
Wtorek, 11 września 2012 | dodano:11.09.2012Kategoria Praca
Km: | 57.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:34 | km/h: | 22.21 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Doprawdy nie wiem jak inaczej zatytułować ten wpis, bo dzisiaj takowe się ze mną rano bawiły w "Catch me if you can".
Zaznaczam, że szare skarpety były podciągnięte jak należy do połowy łydki.
ONE stoją na światłach. Ja nie staję- wyprzedzam.
ONE mijają mnie na Milenijnym (i tak naprawdę tutaj zauważam bijąca po oczach szarość skarpet)
Doganiam JE na światłach na skrzyżowaniu z Pilczycką (i po co ście tak grzały). ONE stoją, ja jadę.
ONE chwilę później mijają mnie na wąskim DDRze przed Astrą (doprawdy nie lubię jak mnie ktoś tam wyprzedza).
Doganiam JE na kolejnych światłach na skrzyżowaniu (i po ście tak grzały).
Tam już zjeżdżam na chwilę na ulice do kolejnego skrzyżowania by nie czekać na pasach dla rowerów. Szarość skarpet pozostaje w tyle. Dobrze, że mnie na Gądowiance nie wzięły, bo chyba bym zwątpiła w swoje nogi.
Do pracy, z pracy, do pracy z pracy.
Prawie dzisiaj wzrok straciłam. Jak mi się wydawało, że akumulator w pro noise padł i włączyłam ją bacznie wpatrując się w diodę. B-R-A-W-O. Dobrze, że mi źrenic nie wypaliło :P
Położyłam się wczoraj przed 23.00 (!!!), aby się jak człowiek wyspać i wstać z uśmiechem na ustach. Zamiast cudownej nocy miałam jakieś drzemanie i pobudkę z piekła rodem dzięki wieży nastawionej na VOLUME MAX. Zawsze pierwsza dzwoni Nokia, ale tym razem się WYŁĄCZYŁA! Zdrajca. Zdrajczyni. W sumie nie znam płci. Gdyby nie wieża- niezłego bigosu by mi narobiła. Nie lubię bigosu z rana i to na początku tygodnia, bo potem wszystkie kolejne dni jeszcze śmierdzą. Bigosem.
Zaznaczam, że szare skarpety były podciągnięte jak należy do połowy łydki.
ONE stoją na światłach. Ja nie staję- wyprzedzam.
ONE mijają mnie na Milenijnym (i tak naprawdę tutaj zauważam bijąca po oczach szarość skarpet)
Doganiam JE na światłach na skrzyżowaniu z Pilczycką (i po co ście tak grzały). ONE stoją, ja jadę.
ONE chwilę później mijają mnie na wąskim DDRze przed Astrą (doprawdy nie lubię jak mnie ktoś tam wyprzedza).
Doganiam JE na kolejnych światłach na skrzyżowaniu (i po ście tak grzały).
Tam już zjeżdżam na chwilę na ulice do kolejnego skrzyżowania by nie czekać na pasach dla rowerów. Szarość skarpet pozostaje w tyle. Dobrze, że mnie na Gądowiance nie wzięły, bo chyba bym zwątpiła w swoje nogi.
Do pracy, z pracy, do pracy z pracy.
Prawie dzisiaj wzrok straciłam. Jak mi się wydawało, że akumulator w pro noise padł i włączyłam ją bacznie wpatrując się w diodę. B-R-A-W-O. Dobrze, że mi źrenic nie wypaliło :P
Położyłam się wczoraj przed 23.00 (!!!), aby się jak człowiek wyspać i wstać z uśmiechem na ustach. Zamiast cudownej nocy miałam jakieś drzemanie i pobudkę z piekła rodem dzięki wieży nastawionej na VOLUME MAX. Zawsze pierwsza dzwoni Nokia, ale tym razem się WYŁĄCZYŁA! Zdrajca. Zdrajczyni. W sumie nie znam płci. Gdyby nie wieża- niezłego bigosu by mi narobiła. Nie lubię bigosu z rana i to na początku tygodnia, bo potem wszystkie kolejne dni jeszcze śmierdzą. Bigosem.
Premia szczęścia.
Poniedziałek, 10 września 2012 | dodano:10.09.2012
Km: | 31.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:13 | km/h: | 25.48 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Dzień poczęty śniadaniem złożonym z 3 czekolad z makaronem nie mógł być zły. W pracy same dobre wiadomości.
To takie głupie cały czas się uśmiechać prowadząc zajęcia. Za dużo czek<3lady.
Szybka jazda to i szybki wpis będzie.
DO szybko, bo jak zawsze zamiast za 5 wyjechałam 5 po.
Z szybko, bo... Czekolady chyba jeszcze dawały czadu. Poza tym minęłam jakiegoś mĘżczyznĘ, któremu chyba weszło na ambicję, że jakaś lasia z "FitCurves" na plecach go minęła, bo potem gonił mnie całkiem żwawo. Dopadł mnie syndrom uciekającego króliczka. Uciekającego- nie złapanego.
Poza tym zaliczyłam prawie wszystkie czerwone światła. I jechałam asfaltem na Kasprowicza zamiast falować DDRem. Tyle grzechów, Lucyfer już zaciesza...
Pastaweek zaczęłam, poza tym w tym tygodniu będę się wysypiać >6 godzin. I o ludzkiej porze wyląduję w łóżku.
Nie wiem czy pisałam w poprzednim wpisie, ale SŁUPKI GŁUPKI na Sycowskiej już nie są połączone łańcuchami. ANI jeden. Nawet uchwytów do tych łańcuchów nie ma. Chyba ktoś dostał odgórny nakaz ^^
Ładne:
To takie głupie cały czas się uśmiechać prowadząc zajęcia. Za dużo czek<3lady.
Szybka jazda to i szybki wpis będzie.
DO szybko, bo jak zawsze zamiast za 5 wyjechałam 5 po.
Z szybko, bo... Czekolady chyba jeszcze dawały czadu. Poza tym minęłam jakiegoś mĘżczyznĘ, któremu chyba weszło na ambicję, że jakaś lasia z "FitCurves" na plecach go minęła, bo potem gonił mnie całkiem żwawo. Dopadł mnie syndrom uciekającego króliczka. Uciekającego- nie złapanego.
Poza tym zaliczyłam prawie wszystkie czerwone światła. I jechałam asfaltem na Kasprowicza zamiast falować DDRem. Tyle grzechów, Lucyfer już zaciesza...
Pastaweek zaczęłam, poza tym w tym tygodniu będę się wysypiać >6 godzin. I o ludzkiej porze wyląduję w łóżku.
Nie wiem czy pisałam w poprzednim wpisie, ale SŁUPKI GŁUPKI na Sycowskiej już nie są połączone łańcuchami. ANI jeden. Nawet uchwytów do tych łańcuchów nie ma. Chyba ktoś dostał odgórny nakaz ^^
Ładne:
Wystawa, której nie było.
Niedziela, 9 września 2012 | dodano:09.09.2012
Km: | 36.77 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:40 | km/h: | 22.06 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
W zasadzie to była, ale nas nie było. Bylibyśmy, ale nie dojechaliśmy. Więc nie wiemy czy była. Ale o tym potem.
Wczoraj zatankowałam do pełna, dzisiaj trzeba było wykorzystać pełny bak.
Przed 9.00 zjadłam jeszcze ostatni kawałek ciasta i kanapkę z masłem. Dwie godziny leżakowania, drzemania. Leniwie wstałam. Wiedziałam, ze dzisiaj ostatni dzień, w który mogę zrobić jakiś dłuższy dystans przed maratonem. Nie powiem, żeby mi się chciało, ale...
Ale się zebrałam. Dopiero po 12.00 ruszyłam. Ładne tempo od pierwszych kilometrów poszło- 5:30/km.
Po 3 km wizyta na stacji- kontrola czystości sanitariatów na Lukoil.
Testowałam dzisiaj bieg z pasem i bidonem. Po 5 km zaczęła mnie łapać kolka pod żebrem. Z palcem wciśniętym pod ostatnie żebro dobiegłam do 8. kilometra. Nieźle się wkurzyłam, że mógłby być nowy rekord półmaratonu, a tu takie kłucie niweczy moje plany!
"Pieprzłam" w krzaki pas z bidonem i koszulką (zapasową, nie żebym w samym topie hasała).
Jakbym skrzydeł dostała. Kolka odpuściła. Po 10 km trochę zwolniłam. Po 12. wyłączyłam przypadkowo endo. A potem co kilometr to gorzej. 6:15, 6:05, 6:10, 6:20. Zatęskniłam za pieprzniętym w krzaki bidonem. I paliwo się skończyło.
Stwierdziłam, że nie ma sensu klepać dalej do 20 km, skoro pewnie ostatni km zrobię w 7 minut. Kończę bieg na 16. kilometrze.
Niestety do krzaków, w których zostawiłam dobytek brakowało mi 5 km. To już marszobieg był.
Biegnidę po swoje rzeczy, a tu Arczi dzwoni czy bym z nim nie pojechała na wystawę starych rowerów.
Nie wiem, nie wiem... Kurdę, szkoda nie zobaczyć, ale nie wiem... Poleżałabym, książkę poczytała, nogi do góry wyłożyła, nie wiem... Wiem, że manicure i pedicure muszę zrobić, nie chce mi się, nie wiem... Lody bym wszamała, "Bezsenności" się oddała. Ale Arczi... Tak tęsknił. Tak dawno śmy się nie widzieli. Nie mogłam mu tego zrobić. Nie wiem, nie chce mi się, ale... No doooooobra.
"Bądź o wpół do." Poszedł sms. A może jeszcze jednak odwołać? Nie wiem...
Cholera dosyć daleko te krzaki z moimi rzeczami były! Autobus przyjechał za wcześnie, ja byłam za wolna... Wsiadłam w następny, w domu uzupełniłam cukry winogronem i brzoskwiniami. Względnie szybki prysznic (Arczi już czeka). Zestaw małego tynkarza. Domowy fryzjer. Czekał tylko 10 minut.
Wystawa czynna do 17.00, wyjechaliśmy 15.50. I może byśmy się załapali na sprzątanie śmieci po imprezie, gdyby nie...
"Noż kurdĘ, ja nie mogĘ!" Arczi i jego bylegównołapiąca kolarzówka.

"Dlaczego to koło nie chce się ściągnąć?! Pomogłabyś!" :D

Zielony okruszek. O ironio- pewnie z butelki Heinekena...

Wybiła 17.00 nim A. zdołał koło umiejscowić ponownie w ramie. Nie daję się przekonać i zarządzam powrót do domu- nie pojadę tam wydeptanej trawy oglądać. Nawet na zbieranie śmieci byśmy się nie załapali. Arczi próbuje mi wjechać na ambicje, ale odmawiam. Chcę być w domu na 18.00. Pedicure, manicure, King i te sprawy.
Wracamy okrężnie przez Krzyżanowice, a tam... Szok! Przygotowana na kolejną dawkę masażu antycellulitowego szczerze się zawiodłam. To co jeszcze niedawno powodowało w czasie jazdy masaż mięśni głębokich:

Zamieniło się w drogę mlekiem i miodem płynącą, po której się sunie jak w najpiękniejszych snach:

I tak w domu byłam dopiero przed 19.00. Rama pokryta kolejnym "czymś". To jeszcze nie kolor, nie-e :) Kompletne malowanie w tygodniu, dwa dni na wyschnięcie i aż 30 dni do pełnego utwardzenia. Aż się boję zabrać za ponowne skręcanie roweru. Chyba muszę sobie pomoc załatwić, bo jak znowu czegoś nie będę umiała zrobić skończy się to nadmiernym napięciem nerwowym. Złość piękności szkodzi, ot dlatego muszę dbać o to co jeszcze ocalało...
Wczoraj zatankowałam do pełna, dzisiaj trzeba było wykorzystać pełny bak.
Przed 9.00 zjadłam jeszcze ostatni kawałek ciasta i kanapkę z masłem. Dwie godziny leżakowania, drzemania. Leniwie wstałam. Wiedziałam, ze dzisiaj ostatni dzień, w który mogę zrobić jakiś dłuższy dystans przed maratonem. Nie powiem, żeby mi się chciało, ale...
Ale się zebrałam. Dopiero po 12.00 ruszyłam. Ładne tempo od pierwszych kilometrów poszło- 5:30/km.
Po 3 km wizyta na stacji- kontrola czystości sanitariatów na Lukoil.
Testowałam dzisiaj bieg z pasem i bidonem. Po 5 km zaczęła mnie łapać kolka pod żebrem. Z palcem wciśniętym pod ostatnie żebro dobiegłam do 8. kilometra. Nieźle się wkurzyłam, że mógłby być nowy rekord półmaratonu, a tu takie kłucie niweczy moje plany!
"Pieprzłam" w krzaki pas z bidonem i koszulką (zapasową, nie żebym w samym topie hasała).
Jakbym skrzydeł dostała. Kolka odpuściła. Po 10 km trochę zwolniłam. Po 12. wyłączyłam przypadkowo endo. A potem co kilometr to gorzej. 6:15, 6:05, 6:10, 6:20. Zatęskniłam za pieprzniętym w krzaki bidonem. I paliwo się skończyło.
Stwierdziłam, że nie ma sensu klepać dalej do 20 km, skoro pewnie ostatni km zrobię w 7 minut. Kończę bieg na 16. kilometrze.
Niestety do krzaków, w których zostawiłam dobytek brakowało mi 5 km. To już marszobieg był.
Biegnidę po swoje rzeczy, a tu Arczi dzwoni czy bym z nim nie pojechała na wystawę starych rowerów.
Nie wiem, nie wiem... Kurdę, szkoda nie zobaczyć, ale nie wiem... Poleżałabym, książkę poczytała, nogi do góry wyłożyła, nie wiem... Wiem, że manicure i pedicure muszę zrobić, nie chce mi się, nie wiem... Lody bym wszamała, "Bezsenności" się oddała. Ale Arczi... Tak tęsknił. Tak dawno śmy się nie widzieli. Nie mogłam mu tego zrobić. Nie wiem, nie chce mi się, ale... No doooooobra.
"Bądź o wpół do." Poszedł sms. A może jeszcze jednak odwołać? Nie wiem...
Cholera dosyć daleko te krzaki z moimi rzeczami były! Autobus przyjechał za wcześnie, ja byłam za wolna... Wsiadłam w następny, w domu uzupełniłam cukry winogronem i brzoskwiniami. Względnie szybki prysznic (Arczi już czeka). Zestaw małego tynkarza. Domowy fryzjer. Czekał tylko 10 minut.
Wystawa czynna do 17.00, wyjechaliśmy 15.50. I może byśmy się załapali na sprzątanie śmieci po imprezie, gdyby nie...
"Noż kurdĘ, ja nie mogĘ!" Arczi i jego bylegównołapiąca kolarzówka.
"Dlaczego to koło nie chce się ściągnąć?! Pomogłabyś!" :D
Zielony okruszek. O ironio- pewnie z butelki Heinekena...

Wybiła 17.00 nim A. zdołał koło umiejscowić ponownie w ramie. Nie daję się przekonać i zarządzam powrót do domu- nie pojadę tam wydeptanej trawy oglądać. Nawet na zbieranie śmieci byśmy się nie załapali. Arczi próbuje mi wjechać na ambicje, ale odmawiam. Chcę być w domu na 18.00. Pedicure, manicure, King i te sprawy.
Wracamy okrężnie przez Krzyżanowice, a tam... Szok! Przygotowana na kolejną dawkę masażu antycellulitowego szczerze się zawiodłam. To co jeszcze niedawno powodowało w czasie jazdy masaż mięśni głębokich:

Zamieniło się w drogę mlekiem i miodem płynącą, po której się sunie jak w najpiękniejszych snach:
I tak w domu byłam dopiero przed 19.00. Rama pokryta kolejnym "czymś". To jeszcze nie kolor, nie-e :) Kompletne malowanie w tygodniu, dwa dni na wyschnięcie i aż 30 dni do pełnego utwardzenia. Aż się boję zabrać za ponowne skręcanie roweru. Chyba muszę sobie pomoc załatwić, bo jak znowu czegoś nie będę umiała zrobić skończy się to nadmiernym napięciem nerwowym. Złość piękności szkodzi, ot dlatego muszę dbać o to co jeszcze ocalało...
Lakier+piwo
Sobota, 8 września 2012 | dodano:08.09.2012
Km: | 9.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:25 | km/h: | 21.60 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Rano o 10.00 skoro świt zerwałam się z łóżka i pojechałam po bazę i utwardzacz do malowania ramy. Poprosiłam o wzornik kolorów, a miły (i przystojny) sprzedawca "rzucił" mi na blat 4 zestawy. 4 zestawy koloru X, a w każdym zestawie znajdowało się jakieś 20-25 odcieni. Szyba matematyka: 4x25 daje 100. 100 odcieni jednego koloru. I poszła tam kobieta, która pół godziny zastanawia się nad wyborem pomiędzy DWIEMA bluzkami (życiowe dylematy...).
Nie wiem co podziałało na mnie motywująco- czy ten sprzedawca, czy fakt, że tak naprawdę różnicy pomiędzy niektórymi odcieniami nie widziałam i wyboru dokonałam w niecałą minutę.
Lakier 300 ml 57 zł, utwardzacz 150 ml 15 zł.
Szczerze? Jakby tak policzyć ilość godzin poświęconych na czyszczenie ramy, dodać koszt papieru ściernego, resztki rozpuszczalnika lakieru, kwotę zapłaconą za lakier, utwardzacz, podkład po lakier i ilość godzin poświęconych przez brata na malowanie... Pewnie bardziej opłaciło by się za te 150 zł oddać ją w fachowe ręce.
ALE... Ale wartość tego roweru będzie kilkakrotnie dla mnie wyższa mając świadomość ile czasu w jego odpicowanie włożyłam i ile skóry z paliczków pozdzierałam. Jak mi ktoś go spróbuje uszkodzić to nie omieszkam przetestować gazu pieprzowego.
Gdy brat zajmował się ramą pojechałam zabrać jeszcze po olimpowej imprezie reklamówkę pełną niepasteryzowanych piw. Nikt się do nich nie przyznał, więc zapłacę nimi za malowanie (;

Nie wiem co podziałało na mnie motywująco- czy ten sprzedawca, czy fakt, że tak naprawdę różnicy pomiędzy niektórymi odcieniami nie widziałam i wyboru dokonałam w niecałą minutę.
Lakier 300 ml 57 zł, utwardzacz 150 ml 15 zł.
Szczerze? Jakby tak policzyć ilość godzin poświęconych na czyszczenie ramy, dodać koszt papieru ściernego, resztki rozpuszczalnika lakieru, kwotę zapłaconą za lakier, utwardzacz, podkład po lakier i ilość godzin poświęconych przez brata na malowanie... Pewnie bardziej opłaciło by się za te 150 zł oddać ją w fachowe ręce.
ALE... Ale wartość tego roweru będzie kilkakrotnie dla mnie wyższa mając świadomość ile czasu w jego odpicowanie włożyłam i ile skóry z paliczków pozdzierałam. Jak mi ktoś go spróbuje uszkodzić to nie omieszkam przetestować gazu pieprzowego.
Gdy brat zajmował się ramą pojechałam zabrać jeszcze po olimpowej imprezie reklamówkę pełną niepasteryzowanych piw. Nikt się do nich nie przyznał, więc zapłacę nimi za malowanie (;
Szorowania ramy część druga...
Piątek, 7 września 2012 | dodano:07.09.2012Kategoria Praca
Km: | 31.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Miał być trening biegowy, ale za duże śniadanie było i za bardzo wkręciłam się w usuwanie lakieru z ramy. Dziś wspomagałam się chemikaliami- podkradłam bratu 3V3 i po 20 minutach od naniesienia na ramę uzyskałam taki efekt:

Az mi serce urosło jak to zobaczyłam! Wystarczyła mała szpatułka i szczotka druciana, aby w parę minut pozbyć się lakieru.
Ciężko nanieść równomiernie ten preparat, bo spływa- stąd jego miejscowe działanie. Ale co nie zejdzie samo doszoruję papierem ściernym. A przynajmniej z pomocą szczoty i 3V3 usunęłam starą bazę z trudno dostępnych miejsc.
Poza tym podróż na Treku do i z pracy. Na nikogo nie nakrzyczałam, nikogo nie przejechałam. Nikt na mnie nie nakrzyczał, nikt nie przejechał. Taki miły piąteczek.
A wracając koło 21.00 na Bora-Komorowskiego przy skrzyżowaniu z Irkucką zastawiając nieco DDR stanął sobie wóz policyjny. Zastanawiam się czy tak po prostu sobie stanęli czy polowali na kogoś. Mnie nie mieli za co zatrzymać. Chyba że za brak kamizelki odblaskowej...

Az mi serce urosło jak to zobaczyłam! Wystarczyła mała szpatułka i szczotka druciana, aby w parę minut pozbyć się lakieru.
Ciężko nanieść równomiernie ten preparat, bo spływa- stąd jego miejscowe działanie. Ale co nie zejdzie samo doszoruję papierem ściernym. A przynajmniej z pomocą szczoty i 3V3 usunęłam starą bazę z trudno dostępnych miejsc.
Poza tym podróż na Treku do i z pracy. Na nikogo nie nakrzyczałam, nikogo nie przejechałam. Nikt na mnie nie nakrzyczał, nikt nie przejechał. Taki miły piąteczek.
A wracając koło 21.00 na Bora-Komorowskiego przy skrzyżowaniu z Irkucką zastawiając nieco DDR stanął sobie wóz policyjny. Zastanawiam się czy tak po prostu sobie stanęli czy polowali na kogoś. Mnie nie mieli za co zatrzymać. Chyba że za brak kamizelki odblaskowej...