Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2014
Dystans całkowity: | 52.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 02:35 |
Średnia prędkość: | 20.13 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 52.00 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
Odkurzam!
Piątek, 28 marca 2014 | dodano:28.03.2014Kategoria Bez roweru
Km: | 52.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:35 | km/h: | 20.13 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
UWAGA smęty. Jeżeli spodziewasz się po tym wpisie czegoś niesamowitego to wiedz, że nie przebiegłam kolejnego maratonu, nie jechałam 24 godziny na rowerze, nie weszłam (jeszcze) na Kazbek.
Zalogowałam się i pomyślałam, że coś napiszę. Chociaż tak naprawdę nie mam o czym... A w zasadzie dużo by tu pisać, ale nie do końca jest to blog o moim prywatnym życiu. O rowerowym. Rowerowo-biegowym. Rowerowo-biegowo-górskim. A że wiele rzeczy i ludzi z tych, którzy mnie na co dzień otaczają jest powiązanych z wspomnianą tematyką, mogłabym wiele napisać nie odbiegając zupełnie od tematu. Bo sporo się ostatnio działo (i będzie!).
Tomasz... Tomasz, którego poznałam na rowerze, z którym pierwsze "randki" odbywałam schodząc do ciemnych sztolni i pedałując. Ten, z którym w Norwegii siedziałam dwa miesiące. Był. Jest i będzie :) Sprawa wyglądała tak, że po MOIM powrocie do Polski w nowym roku miałam spędzić tutaj jak najmniej czasu. W zasadzie wróciłam tylko po to, aby zdać prawo jazdy. Zdałam. Mogę się pochwalić, że za pierwszym razem teorię i praktykę? Zatem styczeń i pół lutego poświęcałam na pracę i jazdy.
Potem jeszcze przed ostatecznym wyjazdem została mi jeszcze do zrobienia korekcja wzroku i... I doszliśmy do wniosku, że lepiej wrócić do Polski, wyprowadzić się w góry, a do Norwegii wrócić ze znajomością języka i wybrac sobie miejsce, w którym chcemy wypracować sobie emeryturę. A nie brać to co się trafiło. Nie do końa odpowiadał nam trzy zmianowy i ośmiogodzinny tryb pracy Tomka. Przecież pracuje się po to, żeby żyć, prawda? A jak tu żyć jak człowiek wiecznie zmęczony, bo raz śpi w dzień, raz w nocy. Ostatni tydzień lutego i połowa marca była rekonwalescencją po zabiegu. Wracam do formy!
Wyjazd z kraju na razie odroczony. Gdzie wylądujemy, życie pokaże. Na razie dążymy do przeniesienia się w Góry Sowie. Tak, żeby wyjść z domu i biegać/jeździć między drzewami, a nie samochodami.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Prawko tak przycisnęłam, że jazdy i egzaminy zaliczyłam w miesiąc. Pierwszą jazdę swoim samochodem odbyłam samotnie z Katowic na lotnisko, z mącącą nawigacją. Tak mąciła, że wydawało mi się, iż ulica dwukierunkowa jest jednokierunkową dwujezdniową. Dopóki nie zobaczyłam jak na pobocze zjeżdża zbliżające się z naprzeciwka auto. Ups...
A rowerowo? Kupiłam nowy rower! Nie sobie. Mamie. Zielonego składaka z lat... 80? Transporter po buraki i ziemniaki. Za dużo ostatnio nie jeżdżę. Kombinuję jak zarobić, żeby się nie narobić, mieć dużo czasu i satysfakcję z pracy. Już wymyśliłam. CV wymuskane, filmik promo sklejony. Niedługo spróbuję rozszerzyć pole swojej działalności.
Górsko? Też słabo. Ostatnio (22-23.03) był Szczeliniec i Błędne Skały. Jak zawsze z Martą :)
W lutym Tatry. Szłam przez środek stawu Gąsienicowego! Ta mała kropeczka na środku to ja :)
A między Tatrami a Szczelińcem Wielka Sowa.
Biegowo? Tutaj nawet nie jest słabo. Wracam do formy. Po zabiegu na trzy tygodnie byłam wyłączone z intensywnego wysiłku, chociaż rowerowe spacery odbywałam już 5 dni po wypalaniu rogówki. W goglach narciarskich :) Spacer spacerem... Ale parametrów krążeniowo - oddechowych nie polepszy. Dzisiaj jestem po pierwszy fartleku na 7 km.
I tak sobie żyję. Zdecydowanie zmieniłam nawyki żywieniowe, tak po prostu do mnie doatrło, że jedzenie wszystkiego co jest w sklepie i białego cukru nie wpływa dobrze na moją cerę, a co za tym idzie na moje ciało. Jem prosto, dużo warzyw, ryb, kurczaka w ogóle. Po tym jak zobaczyłam w lodówce piersi tak wielkie, tak napompowane jakby zaraz miały PĘC. Jak biceps sterydziarza.
Ryb przynajmniej nie pompują (jeszcze)!
Jutro uderzamy w Dolinę Baryczy. Jak znowu złapię wenę to może coś wrzucę :)
Zalogowałam się i pomyślałam, że coś napiszę. Chociaż tak naprawdę nie mam o czym... A w zasadzie dużo by tu pisać, ale nie do końca jest to blog o moim prywatnym życiu. O rowerowym. Rowerowo-biegowym. Rowerowo-biegowo-górskim. A że wiele rzeczy i ludzi z tych, którzy mnie na co dzień otaczają jest powiązanych z wspomnianą tematyką, mogłabym wiele napisać nie odbiegając zupełnie od tematu. Bo sporo się ostatnio działo (i będzie!).
Tomasz... Tomasz, którego poznałam na rowerze, z którym pierwsze "randki" odbywałam schodząc do ciemnych sztolni i pedałując. Ten, z którym w Norwegii siedziałam dwa miesiące. Był. Jest i będzie :) Sprawa wyglądała tak, że po MOIM powrocie do Polski w nowym roku miałam spędzić tutaj jak najmniej czasu. W zasadzie wróciłam tylko po to, aby zdać prawo jazdy. Zdałam. Mogę się pochwalić, że za pierwszym razem teorię i praktykę? Zatem styczeń i pół lutego poświęcałam na pracę i jazdy.
Potem jeszcze przed ostatecznym wyjazdem została mi jeszcze do zrobienia korekcja wzroku i... I doszliśmy do wniosku, że lepiej wrócić do Polski, wyprowadzić się w góry, a do Norwegii wrócić ze znajomością języka i wybrac sobie miejsce, w którym chcemy wypracować sobie emeryturę. A nie brać to co się trafiło. Nie do końa odpowiadał nam trzy zmianowy i ośmiogodzinny tryb pracy Tomka. Przecież pracuje się po to, żeby żyć, prawda? A jak tu żyć jak człowiek wiecznie zmęczony, bo raz śpi w dzień, raz w nocy. Ostatni tydzień lutego i połowa marca była rekonwalescencją po zabiegu. Wracam do formy!
Wyjazd z kraju na razie odroczony. Gdzie wylądujemy, życie pokaże. Na razie dążymy do przeniesienia się w Góry Sowie. Tak, żeby wyjść z domu i biegać/jeździć między drzewami, a nie samochodami.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Prawko tak przycisnęłam, że jazdy i egzaminy zaliczyłam w miesiąc. Pierwszą jazdę swoim samochodem odbyłam samotnie z Katowic na lotnisko, z mącącą nawigacją. Tak mąciła, że wydawało mi się, iż ulica dwukierunkowa jest jednokierunkową dwujezdniową. Dopóki nie zobaczyłam jak na pobocze zjeżdża zbliżające się z naprzeciwka auto. Ups...
A rowerowo? Kupiłam nowy rower! Nie sobie. Mamie. Zielonego składaka z lat... 80? Transporter po buraki i ziemniaki. Za dużo ostatnio nie jeżdżę. Kombinuję jak zarobić, żeby się nie narobić, mieć dużo czasu i satysfakcję z pracy. Już wymyśliłam. CV wymuskane, filmik promo sklejony. Niedługo spróbuję rozszerzyć pole swojej działalności.
Górsko? Też słabo. Ostatnio (22-23.03) był Szczeliniec i Błędne Skały. Jak zawsze z Martą :)
W lutym Tatry. Szłam przez środek stawu Gąsienicowego! Ta mała kropeczka na środku to ja :)
A między Tatrami a Szczelińcem Wielka Sowa.
Biegowo? Tutaj nawet nie jest słabo. Wracam do formy. Po zabiegu na trzy tygodnie byłam wyłączone z intensywnego wysiłku, chociaż rowerowe spacery odbywałam już 5 dni po wypalaniu rogówki. W goglach narciarskich :) Spacer spacerem... Ale parametrów krążeniowo - oddechowych nie polepszy. Dzisiaj jestem po pierwszy fartleku na 7 km.
I tak sobie żyję. Zdecydowanie zmieniłam nawyki żywieniowe, tak po prostu do mnie doatrło, że jedzenie wszystkiego co jest w sklepie i białego cukru nie wpływa dobrze na moją cerę, a co za tym idzie na moje ciało. Jem prosto, dużo warzyw, ryb, kurczaka w ogóle. Po tym jak zobaczyłam w lodówce piersi tak wielkie, tak napompowane jakby zaraz miały PĘC. Jak biceps sterydziarza.
Ryb przynajmniej nie pompują (jeszcze)!
Jutro uderzamy w Dolinę Baryczy. Jak znowu złapię wenę to może coś wrzucę :)