Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 535.78 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 23:46 |
Średnia prędkość: | 20.44 km/h |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 41.21 km i 1h 58m |
Więcej statystyk |
Ahoj! Singltrek, Smrek, Izery.
Sobota, 31 sierpnia 2013 | dodano:03.09.2013Kategoria Góry i dziury
Km: | 44.18 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:00 | km/h: | 11.04 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
Wolny weekend nie może być weekendem przesiedzianym w domu. Padło na Izery. Szczęśliwie się składa, że poniedziałki mam aż do 17.00 wolne, więc mogliśmy sobie sporo poużywać :)
Dwa rowery, panda i w drogę!
Jedziemy Wokół Jeziora Złotnickiego
Widok w latach 1925-1945
Zapora i elektrownia:
1926:
Zahaczamy o zamek Czocha z 1247 roku. Zwiedzamy jedynie dziedzińce.
Z opowieści Wikipedii:
"Po II wojnie światowej zamek przechodził różne koleje. Był wielokrotnie okradany, zarówno przez Rosjan jak i rodzimych szabrowników, z mebli i wyposażenia. Największej kradzieży dopuścił się 1 lutego 1946 roku burmistrz Leśnej – Kazimierz Lech wspólnie z Krystyną von Saurma – zamkową bibliotekarką, która odkryła zamkowy schowek – wywożąc pełną ciężarówkę mienia zamkowego (insygnia koronacyjne Romanowów, 60 popiersi carów rosyjskich, 100 ikon, zastawy porcelanowe, biżuterię, obrazy), z którą udało mu się przedostać do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Następnie przez krótki czas mieszkali w nim uchodźcy z Grecji, którzy w sali rycerskiej trzymali zwierzęta gospodarskie, dopełniając tym samym dzieła dewastacji. Od 1952 Wojskowy Dom Wczasowy i z tego powodu obiekt był utajniony i nie występował na mapach. Od września 1996 publicznie dostępny jako ośrodek hotelowo-konferencyjny. Właścicielem w 2006 roku była Agencja Mienia Wojskowego."
Dojeżdżamy do...
I nawet byłoby tam romantycznie, gdyby nie dobiegające z pobliskiego kamieniołomu hałasy. Jeszcze kilka lat wstecz można było go podziwiać i się w nim kąpać, a teraz wydobycie idzie pełną parą.
"Kamieniołom Leśna założono po drugiej wojnie światowej na wzgórzu Kopka o wysokości 400 m.n.m. położonym pomiędzy Grabiszycami a Miłoszowem. Była to filia Księgińskich Kamieniołomów Drogowych z siedzibą w Lubaniu. Zamknięty został w końcu lat 70-tych XX wieku, pomimo iż w złożu pozostało około 3,5 mln ton kamienia. Eksploatowano tutaj skałę określoną jako bazanit. Najlepiej widoczne odsłonięcia znajdują się w łomie północnym." (http://www.eko.luban.com.pl/index.php?id=sladami)
A mieszkańcom z domów znajdujących się blisko drogi do kopalni współczuję. Nawet rowerami ten krótki odcinek jedziecie się bardzo nieprzyjemnie, bo co chwilę mijały nas pełne i puste ciężarówki.
"Jak podkreślają członkowie GI, nie są przeciwko kopalni, chcą jednak, żeby urobek był transportowany inną drogą, nie przez centrum. Czy to w ogóle możliwe? Mówią, że tak. Niemcy, którzy tu poprzednio wydobywali bazalt, zbudowali specjalną, podwieszaną kolejkę. Firma Kruszywa Polskie, która eksploatuje złoże Leśna - Brzozy w Grabieszycach, także rozważała taką ewentualność, ale po przeliczeniu kosztów pomysłu zaniechano."
Kolejka zbyt droga, więc będą uprzykrzać życie ludziom. Niemiec jak zrobił to hulało, a w naszej nowoczesnej Polsce najważniejsze, żeby zrobić wszystko jak najmniejszym kosztem. A mieszkańców najlepiej usunąć.
Tomkowy, wysłużony, kilkunastoletni Focus. Po asfalcie dawał radę, ale kilka kamieni wykończyło części, które nie były wymieniane od początku jego żywota... O tym później :)
Oh jo...
Łowiec aż po horyzont! Idzie jesień, swetry zdałoby się wydziergać!
Tomek ratuje z opresji padalca. Jak nie żaba się rzuca pod nogi to wąż na drodze. Nie, nie potrzymałam go mimo próśb, tak jak w tym roku się nie odważę wziąć żuczka w dłonie!
Szukając trasy do Nowego Miasta pod Smrekiem, a konkretniej - Singltreka!
400 m pod górkę...
I jesteśmy! Na miejscu możliwość noclegu w namiocie.
Rowerzystów cała niekrytyczna masa. Przyznam szczerze - sporo tam lanserów. Na super rowerach, niekoniecznie możliwości roweru są adekwatne do umiejętności ich właścicieli. To nie jest tak, że właściciel upodabnia się do roweru, wręcz odwrotnie :)
I tutaj Tomek już dojechał z pękniętymi dwoma szprychami. Tymi z przed kilkunastu lat. Za zbójeckie 12 zł dostał w sklepie dwie nowe szprychy (ważne, że były!). Awaria nr 1 - da się jechać!
Naszym celem nie były jednak singletracki, toteż z mojej upartości (skoro już tu przyjechałam, to muszę się przejechać!) zaliczamy kawałek czarnego szlaku. Całkiem miło, z dużą prędkością można kilka drzew pozaliczać. NATOMIAST nie wiem jaka jest przyjemność z jazdy, kiedy jest tam masa ludzi w sezonie i nie da się zapewnić odpowiedniej dawki adrenaliny, bo trzeba uważać na innych. Rzekłabym, że owe singletracki w sezonie dają rowerzystom tyle przyjemności co mijanie "adidasów" w Tatrach latem. Niektórzy jechali pod prąd tak samo mnie ciesząc, co ludzie cofający się z Orlej Perci ze szlaku jednokierunkowego.
Odbijamy z Singltreka w stronę Smreka. Najpierw droga o nawierzchni drobno kamienistej, miejscami o dużym nachyleniu - trzeba było prowadzić rower, tylne koło ślizgało się na kamieniach. A potem weszliśmy na zielony szlak. Niech go szlag! Jakieś 300 metrów pod górę targając rower!
Tomasz się nasłuchał, oj się nasłuchał! Bo wybrał tą trasę. Byłam zła, nie chciało mi się. Nie po to żem rower wzięła, żeby go WNOSIĆ taki kawał! Pchać i nosić w zasadzie (księżniczka?). W akompaniamencie szumu drzew, śpiewu ptaków, moich jęków i przekleństw (zdecydowanie nie księżniczka...) udało się dotrzeć do wieży widokowej.
Wnętrze było otwarte, dwie ławki zajęło sobie dwóch młodych Czechów. Dobra opcja na nocleg! Ja jednak nastawiona na schronisko definitywnie się nie zgadzam na spanie bez prysznica. Czarnym szlakiem zjeżdżamy w stronę Schroniska na Stogu Izerskim. Bardzo, BARDZO przyjemny zjazd, szczególnie na dużych oponach. Tomek na swoim Focusie miał trochę problemów.
Docieramy schroniska. Dostajemy miejsce w pokoju z dwoma endurowcami. W schronisku jest również drużyna kolarska z Jarocina - zarówno MTB jak i szosy. Jak w zimie pełno tam narciarzy biegowych, tak w sezonie letnim dominują rowery. Bardzo sympatyczna, aczkolwiek groźnie wyglądająca właścicielka udostępnia nam zakamarek do schowania rowerów. Zdążyliśmy również załapać się na ciepły posiłek - pierogi! Zapijamy butelką piwa, planujemy następny dzień i kładziemy się na przemeganiewygodne dwupiętrowe łóżka, w których pozycja horyzontalna do złudzenia przypomina wygięcie kręgosłupa jak na hamaku. Zapewne na twardych ławkach w wieży na Smreku wyspalibyśmy się lepiej, ale te pierogi i prysznic... Warto było zostać w schronisku! A jutro? Nie wiem gdzie, ale wiem jedno- musi być zaliczona Chatka Górzystów i słynne naleśniki!
Dwa rowery, panda i w drogę!
Jedziemy Wokół Jeziora Złotnickiego
Widok w latach 1925-1945
Zapora i elektrownia:
1926:
Zahaczamy o zamek Czocha z 1247 roku. Zwiedzamy jedynie dziedzińce.
Z opowieści Wikipedii:
"Po II wojnie światowej zamek przechodził różne koleje. Był wielokrotnie okradany, zarówno przez Rosjan jak i rodzimych szabrowników, z mebli i wyposażenia. Największej kradzieży dopuścił się 1 lutego 1946 roku burmistrz Leśnej – Kazimierz Lech wspólnie z Krystyną von Saurma – zamkową bibliotekarką, która odkryła zamkowy schowek – wywożąc pełną ciężarówkę mienia zamkowego (insygnia koronacyjne Romanowów, 60 popiersi carów rosyjskich, 100 ikon, zastawy porcelanowe, biżuterię, obrazy), z którą udało mu się przedostać do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Następnie przez krótki czas mieszkali w nim uchodźcy z Grecji, którzy w sali rycerskiej trzymali zwierzęta gospodarskie, dopełniając tym samym dzieła dewastacji. Od 1952 Wojskowy Dom Wczasowy i z tego powodu obiekt był utajniony i nie występował na mapach. Od września 1996 publicznie dostępny jako ośrodek hotelowo-konferencyjny. Właścicielem w 2006 roku była Agencja Mienia Wojskowego."
Dojeżdżamy do...
I nawet byłoby tam romantycznie, gdyby nie dobiegające z pobliskiego kamieniołomu hałasy. Jeszcze kilka lat wstecz można było go podziwiać i się w nim kąpać, a teraz wydobycie idzie pełną parą.
"Kamieniołom Leśna założono po drugiej wojnie światowej na wzgórzu Kopka o wysokości 400 m.n.m. położonym pomiędzy Grabiszycami a Miłoszowem. Była to filia Księgińskich Kamieniołomów Drogowych z siedzibą w Lubaniu. Zamknięty został w końcu lat 70-tych XX wieku, pomimo iż w złożu pozostało około 3,5 mln ton kamienia. Eksploatowano tutaj skałę określoną jako bazanit. Najlepiej widoczne odsłonięcia znajdują się w łomie północnym." (http://www.eko.luban.com.pl/index.php?id=sladami)
A mieszkańcom z domów znajdujących się blisko drogi do kopalni współczuję. Nawet rowerami ten krótki odcinek jedziecie się bardzo nieprzyjemnie, bo co chwilę mijały nas pełne i puste ciężarówki.
"Jak podkreślają członkowie GI, nie są przeciwko kopalni, chcą jednak, żeby urobek był transportowany inną drogą, nie przez centrum. Czy to w ogóle możliwe? Mówią, że tak. Niemcy, którzy tu poprzednio wydobywali bazalt, zbudowali specjalną, podwieszaną kolejkę. Firma Kruszywa Polskie, która eksploatuje złoże Leśna - Brzozy w Grabieszycach, także rozważała taką ewentualność, ale po przeliczeniu kosztów pomysłu zaniechano."
Kolejka zbyt droga, więc będą uprzykrzać życie ludziom. Niemiec jak zrobił to hulało, a w naszej nowoczesnej Polsce najważniejsze, żeby zrobić wszystko jak najmniejszym kosztem. A mieszkańców najlepiej usunąć.
Tomkowy, wysłużony, kilkunastoletni Focus. Po asfalcie dawał radę, ale kilka kamieni wykończyło części, które nie były wymieniane od początku jego żywota... O tym później :)
Oh jo...
Łowiec aż po horyzont! Idzie jesień, swetry zdałoby się wydziergać!
Tomek ratuje z opresji padalca. Jak nie żaba się rzuca pod nogi to wąż na drodze. Nie, nie potrzymałam go mimo próśb, tak jak w tym roku się nie odważę wziąć żuczka w dłonie!
Padalec samobójca© maratonka
Szukając trasy do Nowego Miasta pod Smrekiem, a konkretniej - Singltreka!
400 m pod górkę...
I jesteśmy! Na miejscu możliwość noclegu w namiocie.
Rowerzystów cała niekrytyczna masa. Przyznam szczerze - sporo tam lanserów. Na super rowerach, niekoniecznie możliwości roweru są adekwatne do umiejętności ich właścicieli. To nie jest tak, że właściciel upodabnia się do roweru, wręcz odwrotnie :)
I tutaj Tomek już dojechał z pękniętymi dwoma szprychami. Tymi z przed kilkunastu lat. Za zbójeckie 12 zł dostał w sklepie dwie nowe szprychy (ważne, że były!). Awaria nr 1 - da się jechać!
Naszym celem nie były jednak singletracki, toteż z mojej upartości (skoro już tu przyjechałam, to muszę się przejechać!) zaliczamy kawałek czarnego szlaku. Całkiem miło, z dużą prędkością można kilka drzew pozaliczać. NATOMIAST nie wiem jaka jest przyjemność z jazdy, kiedy jest tam masa ludzi w sezonie i nie da się zapewnić odpowiedniej dawki adrenaliny, bo trzeba uważać na innych. Rzekłabym, że owe singletracki w sezonie dają rowerzystom tyle przyjemności co mijanie "adidasów" w Tatrach latem. Niektórzy jechali pod prąd tak samo mnie ciesząc, co ludzie cofający się z Orlej Perci ze szlaku jednokierunkowego.
Odbijamy z Singltreka w stronę Smreka. Najpierw droga o nawierzchni drobno kamienistej, miejscami o dużym nachyleniu - trzeba było prowadzić rower, tylne koło ślizgało się na kamieniach. A potem weszliśmy na zielony szlak. Niech go szlag! Jakieś 300 metrów pod górę targając rower!
Tomasz się nasłuchał, oj się nasłuchał! Bo wybrał tą trasę. Byłam zła, nie chciało mi się. Nie po to żem rower wzięła, żeby go WNOSIĆ taki kawał! Pchać i nosić w zasadzie (księżniczka?). W akompaniamencie szumu drzew, śpiewu ptaków, moich jęków i przekleństw (zdecydowanie nie księżniczka...) udało się dotrzeć do wieży widokowej.
Wnętrze było otwarte, dwie ławki zajęło sobie dwóch młodych Czechów. Dobra opcja na nocleg! Ja jednak nastawiona na schronisko definitywnie się nie zgadzam na spanie bez prysznica. Czarnym szlakiem zjeżdżamy w stronę Schroniska na Stogu Izerskim. Bardzo, BARDZO przyjemny zjazd, szczególnie na dużych oponach. Tomek na swoim Focusie miał trochę problemów.
Docieramy schroniska. Dostajemy miejsce w pokoju z dwoma endurowcami. W schronisku jest również drużyna kolarska z Jarocina - zarówno MTB jak i szosy. Jak w zimie pełno tam narciarzy biegowych, tak w sezonie letnim dominują rowery. Bardzo sympatyczna, aczkolwiek groźnie wyglądająca właścicielka udostępnia nam zakamarek do schowania rowerów. Zdążyliśmy również załapać się na ciepły posiłek - pierogi! Zapijamy butelką piwa, planujemy następny dzień i kładziemy się na przemeganiewygodne dwupiętrowe łóżka, w których pozycja horyzontalna do złudzenia przypomina wygięcie kręgosłupa jak na hamaku. Zapewne na twardych ławkach w wieży na Smreku wyspalibyśmy się lepiej, ale te pierogi i prysznic... Warto było zostać w schronisku! A jutro? Nie wiem gdzie, ale wiem jedno- musi być zaliczona Chatka Górzystów i słynne naleśniki!
Wzgórza Strzelińskie
Niedziela, 25 sierpnia 2013 | dodano:26.08.2013
Km: | 20.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:35 | km/h: | 12.63 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
Wzgórza Strzelińskie© maratonka
Aż wstyd dodawać takie kilometry :) Po salsie w Groblicach podjechaliśmy z Tomkiem w okolice Strzelina, aby przetestować mojego starego-nowego Ghosta i dowiedzieć się, że Tomkowy amortyzator kompletnie przestał działać.
Jedziemy - stajemy - jedziemy - stajemy.
To był taki niedzielny wypoczynek. Przyznam, że w suchym terenie Barro Race 29 spisują się dobrze. Za to na pewno do wymiany jest napęd - przy podjazdach brakuje przełożeń, męka niesamowita! Teraz z tyłu jest kaseta ósemka. Planowana jest mała modyfikacja.
Stary młyn© maratonka
Widok z wewnątrz© maratonka
Wykopaliska Wzgórza Strzelińskie© maratonka
Nastała era tłentinajnera! Węgry.
Sobota, 24 sierpnia 2013 | dodano:24.08.2013
Km: | 112.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:20 | km/h: | 25.85 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
Kombinowała, kombinowałam, aż wymyśliłam. Co by zrobić z tym Ghościem, który u mnie zagościł, aby nie był taki katalogowy? Zmienić mu opony! NIE na niebieskie. Na 29"! Mało tego, że lepiej sprawdza się w terenie to na asfalcie zakręcę dwa razy korbą i już 30 na liczniku. Toooo mi się podoba! On taki duży, ja taka mała, pasujemy do siebie. Przeciwieństwa... :)
Opony na razie na wypożyczeniu, aby sprawdzić czy to w ogóle ma sens. Zostanie prawdopodobnie Geax Barro Race. I w końcu bez problemu ściągam te kevlary! Rekord to zmiana obydwu opon w 30 minut. Dużo, wiem. Ale ostatnio przy Smart Samach zajęło mi to 40 minut. JEDNA.
Dzisiaj wrocławskie rowery wybrały się na festyn OSP. W tym roku Węgry zaliczyłam już drugi raz... ;) Z Szymonem dojechaliśmy później, w swoim, godnym moich opon średnim tempie 29 km/h. Zjedliśmy grochówkę, zrobiliśmy zdjęcia i wróciliśmy do Wrocławia. Reszta ekipy została na wiejska przytupankę :)
Przeciwieństwa się przyciągają© maratonka
Opony na razie na wypożyczeniu, aby sprawdzić czy to w ogóle ma sens. Zostanie prawdopodobnie Geax Barro Race. I w końcu bez problemu ściągam te kevlary! Rekord to zmiana obydwu opon w 30 minut. Dużo, wiem. Ale ostatnio przy Smart Samach zajęło mi to 40 minut. JEDNA.
Dzisiaj wrocławskie rowery wybrały się na festyn OSP. W tym roku Węgry zaliczyłam już drugi raz... ;) Z Szymonem dojechaliśmy później, w swoim, godnym moich opon średnim tempie 29 km/h. Zjedliśmy grochówkę, zrobiliśmy zdjęcia i wróciliśmy do Wrocławia. Reszta ekipy została na wiejska przytupankę :)
Wrocławskie rowrery© maratonka
Z wozem strażaka Sama© maratonka
Ale będzie OGAR!
Niedziela, 18 sierpnia 2013 | dodano:18.08.2013
Km: | 10.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:26 | km/h: | 23.08 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
W poszukiwaniu ekwipunku. Już niedługo... :)
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o ogara!© maratonka
Lody czekoladowo - czekoladowe w czekoladzie z czekoladowymi ciasteczkami
Sobota, 17 sierpnia 2013 | dodano:17.08.2013
Km: | 18.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:49 | km/h: | 22.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
Organizowanie sobie czasu z piątku na sobotę w postaci nocnych harców na mieście ma jedną, nieocenioną zaletę: zawsze zostaje jeszcze niedziela na odpoczynek po weekendzie.
Tak też niespodziewanie w piątkowy wieczór po pracy wypełzłam z pieczary na wrocławski rynek. Cóż, że średnio, a nawet mniej niż średnio wyspana. Zapewniłam sobie towarzystwo, które skutecznie rozbudziło. Ludzi na mieście zaskakująco mało. Okolice katedry wyludnione, wyspa jak zawsze żywa, pełna mniej lub bardziej wstawionych ludzi. Tak na trzeźwo czułam się jak inny gatunek.
Wpadliśmy do Casa De La Musica. Salsa! W to mi graj! Wraz z Martą potańczyłyśmy solo, nie obyło się, bez zboczenia zawodowego: 4, 3, 2, obrót!
Tego mi było trzeba!
Pobudka rano... Po południu o 13.00. Cały dzień przespany, nie bardzo dało się coś zrobić. A jednak! Jednak jakoś tak wyszło, żeśmy od Marty wyjechały i postanowiłyśmy zawitać na kąpielisko Morskie Oko. Problem w tym, że jeden autobus nie przyjechał. Pół godziny w plecy, 50 minut jazdy z jednego końca miasta na drugi, a godzina była późna - po 15.00. Tak czy owak postanowiłyśmy, że przesiądziemy się u mnie na rowery i zrealizujemy plan zamoczenia się chociaż na chwilę w brudnej, "morskookiej" wodzie. Dołączył do nas Szymon.
Byliśmy na miejscu 17.30 czyli raptem półtorej godziny nam zostało. Tak w ogóle to ceny biletów na kąpieliska są absurdalnie drogie! W weekendy osoba dorosła płaci 13 (!) złotych, a ulgowy kosztuje 10. Po godzinie 17.00 co roku był wstęp za trójeczkę, teraz zgarniają piątala. Wszystko w gorę tylko średnia krajowa pensja ani drży. Po szoku związanym z ujrzeniem cennika podeszliśmy obok boisk do plażówki, a tam na boisku z poświęceniem odbierał i atakował mój wuefista z liceum, dzięki któremu wylądowałam na AWFie. Wraz z nim i (nie)znajomymi rozegraliśmy chyba 4 sety. Ciężko szło, wszak ostatni raz grałam... Chyba z dwa lata temu. Potem wypłukaliśmy w wodzie obtoczone w piasku ciała, podjechaliśmy w trójkę na pizzę, a na (jeszcze nie) koniec tego pięknego dnia zjadłyśmy już u mnie z Martą Lidlowe lody czekoladowo - czekoladowe w czekoladzie z czekoladowymi ciasteczkami. Szokująco pyszne!
Tak też niespodziewanie w piątkowy wieczór po pracy wypełzłam z pieczary na wrocławski rynek. Cóż, że średnio, a nawet mniej niż średnio wyspana. Zapewniłam sobie towarzystwo, które skutecznie rozbudziło. Ludzi na mieście zaskakująco mało. Okolice katedry wyludnione, wyspa jak zawsze żywa, pełna mniej lub bardziej wstawionych ludzi. Tak na trzeźwo czułam się jak inny gatunek.
Wpadliśmy do Casa De La Musica. Salsa! W to mi graj! Wraz z Martą potańczyłyśmy solo, nie obyło się, bez zboczenia zawodowego: 4, 3, 2, obrót!
Tego mi było trzeba!
Pobudka rano... Po południu o 13.00. Cały dzień przespany, nie bardzo dało się coś zrobić. A jednak! Jednak jakoś tak wyszło, żeśmy od Marty wyjechały i postanowiłyśmy zawitać na kąpielisko Morskie Oko. Problem w tym, że jeden autobus nie przyjechał. Pół godziny w plecy, 50 minut jazdy z jednego końca miasta na drugi, a godzina była późna - po 15.00. Tak czy owak postanowiłyśmy, że przesiądziemy się u mnie na rowery i zrealizujemy plan zamoczenia się chociaż na chwilę w brudnej, "morskookiej" wodzie. Dołączył do nas Szymon.
Byliśmy na miejscu 17.30 czyli raptem półtorej godziny nam zostało. Tak w ogóle to ceny biletów na kąpieliska są absurdalnie drogie! W weekendy osoba dorosła płaci 13 (!) złotych, a ulgowy kosztuje 10. Po godzinie 17.00 co roku był wstęp za trójeczkę, teraz zgarniają piątala. Wszystko w gorę tylko średnia krajowa pensja ani drży. Po szoku związanym z ujrzeniem cennika podeszliśmy obok boisk do plażówki, a tam na boisku z poświęceniem odbierał i atakował mój wuefista z liceum, dzięki któremu wylądowałam na AWFie. Wraz z nim i (nie)znajomymi rozegraliśmy chyba 4 sety. Ciężko szło, wszak ostatni raz grałam... Chyba z dwa lata temu. Potem wypłukaliśmy w wodzie obtoczone w piasku ciała, podjechaliśmy w trójkę na pizzę, a na (jeszcze nie) koniec tego pięknego dnia zjadłyśmy już u mnie z Martą Lidlowe lody czekoladowo - czekoladowe w czekoladzie z czekoladowymi ciasteczkami. Szokująco pyszne!
Rowerowe siatkary© maratonka
Poniedziałkowy pałer - praca 2
Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | dodano:12.08.2013
Km: | 66.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 22.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
W końcu po weekendzie wróciła energia!
Sobota wyglądała tak:
spanie
śniadanie
spanie
obiad
spanie
drugi obiad
spanie
Marta, piwo&krakersy;
Niedziela:
Spanie do 12.00
zakupy on-line
grill z (nie)znajomymi w Parku Południowym (na rowerze oczywiście)
kawa ze znajomymi w rynku
Absolutnie bezczynnie. Ale za to dzisiaj miałam znowu siłę pracować bez mikrofonu i ogólnie byłam taka "świeża". Chyba w końcu odespałam te Alpy i gardło się trochę zregenerowało po codziennych zajęciach z klimą na sali.
Sobota wyglądała tak:
spanie
śniadanie
spanie
obiad
spanie
drugi obiad
spanie
Marta, piwo&krakersy;
Niedziela:
Spanie do 12.00
zakupy on-line
grill z (nie)znajomymi w Parku Południowym (na rowerze oczywiście)
kawa ze znajomymi w rynku
Absolutnie bezczynnie. Ale za to dzisiaj miałam znowu siłę pracować bez mikrofonu i ogólnie byłam taka "świeża". Chyba w końcu odespałam te Alpy i gardło się trochę zregenerowało po codziennych zajęciach z klimą na sali.
Alpy via ferrata© maratonka
Praca
Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | dodano:12.08.2013
Km: | 27.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:10 | km/h: | 23.14 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
Alpy, Dachstein
Piątek, 9 sierpnia 2013 | dodano:09.08.2013Kategoria Bez roweru
Km: | 55.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 22.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
Zamiast o buractwie na wrocławskich drogach wrzucę opis minionego weekendu, gdzie to wywiało nas w góry.
Z inicjatywy Tomka, a za moją zgodą (która była konieczna :)) postanowiliśmy w pewien sierpniowy weekend wybrać się do Austrii na via ferraty. Celem był najwyższy wierzchołek Dachstein. Dodatkowe dwie chętne szybko się znalazły. W czwórkę wyjechaliśmy w piątek zaraz po mojej pracy o 21.00.
Droga była długa i nieprzespana - ponad 9 godzin. Przy asfalcie wiodącym pod stację kolejki zatrzymaliśmy samochód i znaleźliśmy miejsce do przespania się chociaż chwilę. Półtorej godziny drzemki i o 9.00 wyruszamy omijając kolejkę do kolejki :)
Do pierwszej via ferraty był w zasadzie trekking, miejscami przypominający stopniem trudności łatwiejsze odcinki Orlej Perci w Tatrach.
Dochodzimy do punktu, w którym Ania i Asia rezygnują z dalszej wspinaczki. Na "dzień dobry" trzeba było podciągnąć się na rękach ze względu na nachylenie ściany:
Nie tyle przeraża stopień trudności (miejscami dochodzący do E), co świadomość, że przejście tej ferraty będzie trwało co najmniej 4 godziny...
Ania i Asia udały się na zwiedzanie bardziej dostępnych terenów, my z Tomkiem ruszyliśmy w górę.
Nie wiem ile trwało dokładnie pierwsze wejście - chyba około 5 godzin.
Docieramy do schroniska Seethalerhütte na wysokości ok 2740 m n.p.m. Do wierzchołka zostało nam 250 metrów. Przyznaję otwarcie - wykończyła mnie pierwsza wspinaczka, nie mam ochoty na dalszą. Tomek jednak nie daje mi spokoju. Odpoczywamy około pół godziny, wypijam szklankę drogiej Coli w schronisku i niechętnie ruszam dalej. Pokonujemy lodowiec:
Zaczynamy wejście. Tutaj już mniej stresu, mniej pracy rękami - stopień trudności A, B. Taka Orla Perć, momentami nawet się nie wpinałam. Droga przewidziana na godzinę zajęła nam około godziny i piętnastu minut. Szłam i jęczałam co jakiś czas, że mnie bolą ręce, że uderzyłam się w kolano, w kontuzjowanego niedawno palca. Utyskując osiągam jednak szczyt! 2995 m n.p.m. :)
Miałam nadzieję na zejście po lodowcu - sporo ludzi odważnie pokonywało drogę nad szczeliną bez raków. Niestety około 18.00 podtopiony śnieg już lekko przymarzł i pakowanie się tam byłoby zbyt ryzykowne. Na dłonie spojrzałam, zajęczałam. Wróciliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy. I teraz szybko, byle zdążyć na kolejkę.
Co tam, że 20 euro za zwiezienie. W tamtym momencie cena nie grała roli. Docieramy około 19.00 do podejrzanie opustoszałej stacji i... Okazuje się, ze ostatni wagonik zjechał o 18.30. Biada Tomkowi, który musiał mi to zakomunikować. Nie pozostaje nam nic innego jak zejść o własnych siłach. Miałam nadzieję, że chociaż ręce odpoczną.
"Ooo, jak fajnie, jeszcze jedna ferrata!" - Tomek się ze mnie nabija, a mi ręce opadają. Po ośmiu godzinach wspinania, schodzenie nawet najłatwiejszą drogą było udręką. Niby tylko A i B, ale na tyle sobie nie ufałam, że wpinałam się dwoma karabinkami. Trwało to w nieskończoność. Najpierw do pokonania mieliśmy ferratę, następnie długi spacer piargowym szlakiem.
Szlak się ciągnął, i ciągnął, i... Zaszło słońce. Dosyć szybko się zaczęło robić ciemno. Na szczęście mieliśmy czołówki.
"Już blisko, jeszcze tylko 100 metrów" - powiedział Tomasz jakieś 5 razy. Za piątym powiedziałam mu brzydkie słowo i ogólnie byłam zła, że kazał mi wchodzić na sam wierzchołek. Gdyby zrobił to sam, zdążylibyśmy na kolejkę. Wiedziałam, że będę wdzięczna za namówienie mnie do osiągnięcia szczytu. Wiedziałam również, że wdzięczność ta się pojawi kilka dni po wyjeździe - na przykład teraz gdy moje ręce już doszły do siebie.
Zapadł zmrok, a w oddali zaczęło się błyskać. Widzimy już schronisko tylko mi się wydaje, że w ogóle się do niego nie zbliżamy. Idę, marudzę, przeklinam. Idę, marudzę, przeklinam.
Do błyskawic dołączyły się grzmoty, meldujemy się w końcu przy schronisku. Dalszą drogę już znamy, bo stąd przyszliśmy. Jeszcze kawałek i znajdziemy się w aucie, gdzie czekają dziewczyny. Zaraz po tym jak ściągnęliśmy uprzęże i wsiedliśmy, zaczęło padać. Potem lać. Tak mocno, że jechaliśmy z prędkością 20 km/h. Poznaliśmy Krzyśka z Wrocławia, który ma już zaplanowany nocleg pod wiatą. Dołączamy do niego. Ania i Asia wygodnie (powiedzmy) rozkładają się w aucie, a my z Tomkiem udajemy się pod wiatę, gdzie śpimy na złączonych ławkach.
Pierwsze słowa wypowiedziane przeze mnie o poranku: "Żadnej ferraty dzisiaj!". Tak też się stało. Tomek wynalazł dla Ani i Asi łatwą drogę wzdłuż rzeki, na którą wybierają się z Krzyśkiem:
A my z Tomkiem wchodzimy przyjemnym szlakiem. Na nogach! To był niedzielny chillout. Zarówno w sobotę jak i w niedzielę słońce dawało popalić. Pogoda była za dobra.
W niedzielę zbieramy się dość szybko- już o 13.00 wsiadamy i ruszamy do Wrocławia. W poniedziałek rano i po południu mam zajęcia, zależy mi na jak najszybszym powrocie. Żegnamy się z Krzyśkiem i w upale męczymy przez kolejne godziny. Po drodze robimy postój w czeskim Rožmberk nad Vltavou.
Niesamowite niebo w drodze powrotnej:
Wyjazd bardzo udany, choć męczący ze względu na małą ilość snu. Ponoć żeby odespać jedną nieprzespaną noc, należy w ciągu kilku kolejnych dni poświęcić 7-8 godzin na nocny odpoczynek. Tylko kiedy znaleźć ten czas jak tyle ciekawych rzeczy wokół... :)
Z inicjatywy Tomka, a za moją zgodą (która była konieczna :)) postanowiliśmy w pewien sierpniowy weekend wybrać się do Austrii na via ferraty. Celem był najwyższy wierzchołek Dachstein. Dodatkowe dwie chętne szybko się znalazły. W czwórkę wyjechaliśmy w piątek zaraz po mojej pracy o 21.00.
Droga była długa i nieprzespana - ponad 9 godzin. Przy asfalcie wiodącym pod stację kolejki zatrzymaliśmy samochód i znaleźliśmy miejsce do przespania się chociaż chwilę. Półtorej godziny drzemki i o 9.00 wyruszamy omijając kolejkę do kolejki :)
Do pierwszej via ferraty był w zasadzie trekking, miejscami przypominający stopniem trudności łatwiejsze odcinki Orlej Perci w Tatrach.
Alpy austriackie© maratonka
Odpoczynek© maratonka
PRAWIE alpinistki ;)© maratonka
Dochodzimy do punktu, w którym Ania i Asia rezygnują z dalszej wspinaczki. Na "dzień dobry" trzeba było podciągnąć się na rękach ze względu na nachylenie ściany:
Nie tyle przeraża stopień trudności (miejscami dochodzący do E), co świadomość, że przejście tej ferraty będzie trwało co najmniej 4 godziny...
Ania i Asia udały się na zwiedzanie bardziej dostępnych terenów, my z Tomkiem ruszyliśmy w górę.
Nie wiem ile trwało dokładnie pierwsze wejście - chyba około 5 godzin.
Docieramy do schroniska Seethalerhütte na wysokości ok 2740 m n.p.m. Do wierzchołka zostało nam 250 metrów. Przyznaję otwarcie - wykończyła mnie pierwsza wspinaczka, nie mam ochoty na dalszą. Tomek jednak nie daje mi spokoju. Odpoczywamy około pół godziny, wypijam szklankę drogiej Coli w schronisku i niechętnie ruszam dalej. Pokonujemy lodowiec:
Lodowiec© maratonka
Zaczynamy wejście. Tutaj już mniej stresu, mniej pracy rękami - stopień trudności A, B. Taka Orla Perć, momentami nawet się nie wpinałam. Droga przewidziana na godzinę zajęła nam około godziny i piętnastu minut. Szłam i jęczałam co jakiś czas, że mnie bolą ręce, że uderzyłam się w kolano, w kontuzjowanego niedawno palca. Utyskując osiągam jednak szczyt! 2995 m n.p.m. :)
Szczyt zdobyty© maratonka
Miałam nadzieję na zejście po lodowcu - sporo ludzi odważnie pokonywało drogę nad szczeliną bez raków. Niestety około 18.00 podtopiony śnieg już lekko przymarzł i pakowanie się tam byłoby zbyt ryzykowne. Na dłonie spojrzałam, zajęczałam. Wróciliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy. I teraz szybko, byle zdążyć na kolejkę.
Dachstein i szczelina© maratonka
Lodowiec© maratonka
Co tam, że 20 euro za zwiezienie. W tamtym momencie cena nie grała roli. Docieramy około 19.00 do podejrzanie opustoszałej stacji i... Okazuje się, ze ostatni wagonik zjechał o 18.30. Biada Tomkowi, który musiał mi to zakomunikować. Nie pozostaje nam nic innego jak zejść o własnych siłach. Miałam nadzieję, że chociaż ręce odpoczną.
"Ooo, jak fajnie, jeszcze jedna ferrata!" - Tomek się ze mnie nabija, a mi ręce opadają. Po ośmiu godzinach wspinania, schodzenie nawet najłatwiejszą drogą było udręką. Niby tylko A i B, ale na tyle sobie nie ufałam, że wpinałam się dwoma karabinkami. Trwało to w nieskończoność. Najpierw do pokonania mieliśmy ferratę, następnie długi spacer piargowym szlakiem.
Siłobrak© maratonka
Szlak się ciągnął, i ciągnął, i... Zaszło słońce. Dosyć szybko się zaczęło robić ciemno. Na szczęście mieliśmy czołówki.
"Już blisko, jeszcze tylko 100 metrów" - powiedział Tomasz jakieś 5 razy. Za piątym powiedziałam mu brzydkie słowo i ogólnie byłam zła, że kazał mi wchodzić na sam wierzchołek. Gdyby zrobił to sam, zdążylibyśmy na kolejkę. Wiedziałam, że będę wdzięczna za namówienie mnie do osiągnięcia szczytu. Wiedziałam również, że wdzięczność ta się pojawi kilka dni po wyjeździe - na przykład teraz gdy moje ręce już doszły do siebie.
Zapadł zmrok, a w oddali zaczęło się błyskać. Widzimy już schronisko tylko mi się wydaje, że w ogóle się do niego nie zbliżamy. Idę, marudzę, przeklinam. Idę, marudzę, przeklinam.
Zmrok już blisko© maratonka
Do błyskawic dołączyły się grzmoty, meldujemy się w końcu przy schronisku. Dalszą drogę już znamy, bo stąd przyszliśmy. Jeszcze kawałek i znajdziemy się w aucie, gdzie czekają dziewczyny. Zaraz po tym jak ściągnęliśmy uprzęże i wsiedliśmy, zaczęło padać. Potem lać. Tak mocno, że jechaliśmy z prędkością 20 km/h. Poznaliśmy Krzyśka z Wrocławia, który ma już zaplanowany nocleg pod wiatą. Dołączamy do niego. Ania i Asia wygodnie (powiedzmy) rozkładają się w aucie, a my z Tomkiem udajemy się pod wiatę, gdzie śpimy na złączonych ławkach.
Pierwsze słowa wypowiedziane przeze mnie o poranku: "Żadnej ferraty dzisiaj!". Tak też się stało. Tomek wynalazł dla Ani i Asi łatwą drogę wzdłuż rzeki, na którą wybierają się z Krzyśkiem:
Via Ferrata© maratonka
A my z Tomkiem wchodzimy przyjemnym szlakiem. Na nogach! To był niedzielny chillout. Zarówno w sobotę jak i w niedzielę słońce dawało popalić. Pogoda była za dobra.
W niedzielę zbieramy się dość szybko- już o 13.00 wsiadamy i ruszamy do Wrocławia. W poniedziałek rano i po południu mam zajęcia, zależy mi na jak najszybszym powrocie. Żegnamy się z Krzyśkiem i w upale męczymy przez kolejne godziny. Po drodze robimy postój w czeskim Rožmberk nad Vltavou.
Niesamowite niebo w drodze powrotnej:
Chmury w drodze powrotnej© maratonka
Chmury w drodze powrotnej© maratonka
Wyjazd bardzo udany, choć męczący ze względu na małą ilość snu. Ponoć żeby odespać jedną nieprzespaną noc, należy w ciągu kilku kolejnych dni poświęcić 7-8 godzin na nocny odpoczynek. Tylko kiedy znaleźć ten czas jak tyle ciekawych rzeczy wokół... :)
Praca
Czwartek, 8 sierpnia 2013 | dodano:09.08.2013
Km: | 27.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:00 | km/h: | 27.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
Praca
Środa, 7 sierpnia 2013 | dodano:09.08.2013
Km: | 50.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |