Szczęście jest wyborem!

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Prenumeratorzy bloga

wszyscy znajomi(69)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maratonka.bikestats.pl
wezyrStatystyki zbiorcze na stronę

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2012

Dystans całkowity:664.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:35:20
Średnia prędkość:18.29 km/h
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:28.88 km i 1h 36m
Więcej statystyk

W poszukiwaniu kleju do rzęs

Poniedziałek, 31 grudnia 2012 | dodano:01.01.2013
Km:13.45Km teren:0.00 Czas:00:25km/h:32.28
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Jeździłam, szukałam, pytałam, błagałam, płakałam i ni kleja! Jedyne co mi pozostało to ryzykować przyklejenie rzęs klejem polimerowym.

Nie, nie zrobiłam tego.

Cóż... Zadowoliłam się własnymi rzęsami.

Dwa dni spędzone w kuchni. Czuję się zaspokojona kulinarnie.

Ciasteczka pieczarkowe



Pralinki



Bananowiec (na biszkopcie)



Bułeczki drożdżowe z dipem serowym (3 Serki topione 100 g ziołowe rozpuszczone w szklance wody z rozpuszczoną kostką rosołową warzywną+trochę śmietany+majonez)



Sylwester był wyjątkowy. Natężenie wyjątkowości było wprost proporcjonalne do ilości osób obecnych na "przyjęciu"!

Bieganie

Sobota, 29 grudnia 2012 | dodano:29.12.2012
Km:0.00Km teren:0.00 Czas:km/h:
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Dzisiaj większość dnia poświęcone na przedsylwestrowe zakupy spożywcze oraz przygotowanie pralinek.




Wieczorem nie bardzo chcąc, ale musząc ;) wybiegałam 10 km, żeby spalić to co się podjadło podczas przygotowywania powyższego wyrobu. I jestem dumna z tej dychy, bo tak szczerze mówiąc najpierw miałam polec na 5. Potem na 7. km. Tylko przypomniałam sobie o książce, w którą jestem aktualnie zaczytana. I to nie pozwoliło mi skończyć na marnych 5 km.

"Czasami zastanawiam się, dlaczego zamiast siedzieć w eleganckim SPA i uczestniczyć w rautach, wolę się szlajać, taplać w błocie, marznąć, znosić niewygody? Chyba to jest po prostu moja droga do szczęścia. Tylko skrajne zmęczenie, pokonanie własnych słabości i sił natury daje mi radość i zadowolenie. Obecnie możemy przejść przez życie , nie zaznając krańcowego wyczerpania. (...) Jestem przekonana, że tylko w ekstremalnej sytuacji można poznać prawdę o sobie, dotknąć czegoś niebanalnego- potęgi drzemiącej w każdym człowieku. Żeby jednak tak się stało trzeba w tę potęgę uwierzyć, kiedy jest się na samym dnie. Kiedy wydaje nam się, że to już koniec, że pomiędzy nami i naszymi marzeniami rozciąga się przepaść nie do zdobycia."

Boję się termosu

Piątek, 28 grudnia 2012 | dodano:28.12.2012Kategoria Królowa Szos
Km:20.00Km teren:0.00 Czas:01:20km/h:15.00
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Królowa Szos
Zamknęłam go z herbatą dwa tygodnie temu i boję się, że jak go otworzę to coś z niego wyskoczy.

Piękny piątek- nic nie musiałam, nic nie miałam w planach. Rano... "Rano" (13.00) krótka przejażdżka z Wojtkiem. Znowu mijałam panią z joggingowym wózkiem. Dosyć często ją spotykam. Jak się chce, to żadne "Nie mam z kim zostawić dziecka" nie jest wymówką. Zawsze można zostawić dziecko po drzewem jak się znudzi. Pchanie wózka.



Wracając już trochę zziębnięta (dzisiaj było o wiele chłodniej niż wczoraj) zadzwonił Dżizys i przypomniał mi o spotkaniu organizacyjnym w sprawie styczniowego wyjazdu. Motyla noga! A tak się cieszyłam, że przyjadę do domu i... Zaczytam. Z Dexterem zostałam daleko w tyle, bo odkąd mam na półce Strzeżysza i Wojciechowską bardziej mnie ciągnie do książki niż seriali.

Przyjechałam do domu, zjadłam śniadanie (co z tego, że o 16:00. Jeśli był to pierwszy posiłek to chyba śniadanie?*) i otworzyłam pierwszą stronę "Przesunąć horyzont".

Perspektywa oderwania się od książki i ponownej wycieczki w stronę centrum nie napawała mnie radością. Tym bardziej, że jeszcze chciałam dać odpocząć kolanu. Perspektywa podróży autobusem była bardzo kusząca- będę mogła czytać! (mol książkowy się zrobił, myślałby kto!)

Nic z tego.

Stanęło na rolkach.

Przyodziałam buty na kółkach, zadziwiałam ludzi przez 11 km. Wzięłam zwykłe obuwie do torby oraz książkę z zamiarem powrotu komunikacją miejską. Tak też zrobiłam.

Dla zwykłych śmiertelników jazda na rolkach kojarzy się raczej z...



I w takiej aurze (haaaa, niejeden by zaczął jeździć gdyby miał taką motywację!)



"Mnie by się nie chciało w takie zimno na rolkach"

A ja w takie zimno czuję się tak:




* z cyklu małego fizjolofa:

Czy śniadanie jest śniadaniem bo się je je w konkretnych ramach czasowych czy może dlatego, że się je je jako pierwszy posiłek w ciągu dnia?

Gołe baby u mnie na blogu. End of the world!

I love salsa!

Czwartek, 27 grudnia 2012 | dodano:27.12.2012
Km:0.00Km teren:0.00 Czas:km/h:
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Dzisiaj regeneracja dla kolan (konkretnie jednego) po wczorajszej setce Do pracy na rolkach. W te i we wte 28 km.

Udało mi się załapać na zastępstwo w przerwie między zajęciami. Zawsze mam przerwę między 17.15 a 19.15. Z reguły nic pomiędzy wziąć nie mogę, bo gdyby coś na 18.00 było to nie zdążyłabym do 19.15 wrócić. A dzisiaj się trafił pilates w klubie po drugiej stronie ulicy :D

4 godziny dzisiaj- salsa, pilates, wzmacnianie, cardio.

Specjalnie ostatnie zajęcia skończyłam wcześniej, żeby wrócić do domu autobusem- podczas podróży do pracy rolka otarła mi skórę od strony przyśrodkowej. Stwierdziłam, że nie chce mi się męczyć w drodze powrotnej. Rolki założyłam tylko żeby dojechać do przystanku. Było mi tak dobrze, że zajechałam do samego domu. A autobus minął mnie dopiero po 10 km- wyszło, że jadąc na rolkach byłam w domu raptem 10 minut później ;)

Chyba mnie jakaś choroba bierze. W ciągu ostatniego miesiąca już trzy razy kąpałam się w wannie. Z ochotą na wyleżenie. Przez ostatnie kilka lat chyba ani razu nie zamieniłam prysznica na moczenie się w wodzie. A tu taka kumulacja. Dziwne rzeczy się dzieją. COŚ się dzieje.

Bania mnie boli. A mnie nigdy głowa nie boli. Nawet jak mam kaca. Czyli nie mam. Można mieć kaca bez bólu głowy?


Z dzisiejszych zajęć:




Wpadło w oko:

Świąteczna setka na koniec roku. Ho, ho, ho!

Środa, 26 grudnia 2012 | dodano:26.12.2012
Km:108.00Km teren:0.00 Czas:05:54km/h:18.31
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Dosyć siedzenia przy stole i "świętowania".

Ustawiłam się dzisiaj z Zielonym i Kozłem na wycieczkę do Sobótki.


Tak- wiedziałam, że wyjdzie ponad 100 km.
Tak- wiedziałam, że powyżej 50 km zaczynam czuć kolano.
Tak- wiedziałam, że będzie trochę podjazdów.
Tak- wiedziałam, że będziemy jechać pod wiatr.

Ale czasem tak lubię się pokatować i popedłować (chcąc nie chcą) prawą nogą.



Po drodze mijamy grobowiec i mauzoleum feldmarszałka Gebharda Leberechta Blüchera księcia von Wahlstatt w Krobielowicach, koło Kątów Wrocławskich. Zabytek z czasów Napoleońskich.



Jest i nasz cel!





Treczysko



Niestety kolano nie pozwoliło na zdobycie Ślęży. Na szczęście Kozioł dzisiaj też niedomagał (również kolano), więc nie tylko ja marudziłam. Się wybrały dwie kaleki na wycieczkę. Jedyny Zielony w pełni sprawny pomagał mi dojechać do Wrocławia popychając od tyłu. Dzięki! Moja prawa noga Ci dziękuje za odciążenie!



Pod urzędem miasta w Sobótce.



PREMIEROWO nowe rękawiczki- nie mogłam ich nie kupić gdy je ujrzałam, same mi wskoczyły na ręce i nie chciały zejść dopóki za nie nie zapłaciłam.



Jest! Ślęża zdobyta! :D




Tajemniczy ogród! Dziura w ceglanym ogrodzeniu od razu na myśl przywiodła mi jedną z ulubionych lektur szkolnych.




Szkoda, że od drugiej strony nie było kwiatów ani Rudzika...



Kominy pozostałe po cukrowni w Pustkowie Żurawskim- niegdyś wioska ta tętniła życiem, a dzisiaj... Pustkowie.





Gdyby się cofnąć chociaż 4 lata wstecz...



Jedziesz z takimi dwoma na wycieczkę, a potem musisz wybijać im z głowy durne pomysły typu "Wejdę na samą górę!".

Ok, Wchodźcie. Ja Waszych zwłok do Wrocławia targać nie będę.
Nie weszli.




Nagle zauważyliśmy nieopodal kominów dosyć mocno zapuszczony pałac.
Uwielbiam takie miejsca. Miejsca, które mają swoją historię, które chciałyby ją opowiedzieć, a wyglądają jakby nikt nie chciał ich wysłuchać. Samotne. Opuszczone. Skazane na powolne umieranie.



A kiedyś ktoś prowadził w
tym pałacu codzienne życie. Przez to okno wietrzył pościel. Spoglądał zza firanek na uporządkowany ogród. Zegar nim został użyty jako tarcza strzelnicza przypominał u upływającym czasie. Krzesła na tarasie, na których można było posiedzieć i odpocząć. Elewacja nieskażona bazgrołami. Smutno i sentymentalnie porównując do aktualnego wyglądu.



"W wiosce jeszcze do niedawna kwitł przemysł: istniała tu, od około stu pięćdziesięciu lat, cukrownia - największy zakład przemysłowy w gminie. Teraz pozostał po niej ogromny pusty plac, ceglany budynek przy drodze z widniejącą na nim datą założenia przetwórni i dwa kominy bez fundamentów. Teren wokół zakładu zdziczał, zarósł chaszczami, śmieciami. Jedyną pozostałością po czasach prosperity jest pałac. Przedsiębiorca Carl Christian Naehrich, założyciel i właściciel cukrowni, wybudował go po sąsiedzku, niemal tuż za bramą swego przedsiębiorstwa. Było to pod koniec lat 60. XIX w."
/http://domowo-iw.blogspot.com/2011/11/pustkow-zurawski-paac.html/















Zdjęcie zapożyczone: http://domowo-iw.blogspot.com/2011/11/pustkow-zurawski-paac.html.

"Zegar dawniej wybijał godzinę, jego melodia niosła się po wsi. Gdy w czasie wojny przyszli radzieccy żołnierze, urządzili sobie z niego tarczę strzelniczą - na "pamiątkę" zostawili ślady po kulach i uszkodzony mechanizm."



Kozioł: "Przedszkole?! Bardziej by mi tu pasował zakład psychiatryczny dla obłąkanych..."




Pałac w całej okazałości od frontu







A wnętrza jakie piękne! Tutaj zresztą więcej zdjęć w lepszej jakości- dla zainteresowanych, naprawdę warto spojrzeć :) Wrocławski Pałac Glitterów udało mi się zwiedzić od środka. Do Pustkowa na pewno jeszcze wrócę i spróbuję spenetrować wnętrza. Najpierw po dobroci, potem najwyżej pozwolę Kozłowi na otworzenie zamka, który już ocenił jako "Da się go otworzyć!".

Z tego co udało mi się dowiedzieć posiadłość została sprzedana. Pozostaje mieć nadzieję, że obecny właściciel odpowiednio o niego zadba. Chociaż wolałabym go zwiedzić nim zostanie posprzątany w środku i odnowiony.

----------------------------------------------------------------

Jadąc już na wykończeniu we Wrocławiu przejeżdżając obok wzgórza:

Kozioł do mnie:
-Patrz w prawo!
-He?
-W prawo!
-Co w prawo? Chcecie jechać w prawo?
-Wzgórze!
-No jest i co z tego, chcecie tam jechać?
-Jedziemy. Przecież kolana nas nie bolą to możemy podjechać.
-Chcecie to jedźcie, mowy nie ma- ja nie dam rady.
-Nie o to mi chodzi!
-A o co?
- Mówię, że jest wzgórze i możemy podjechać, bo PRZECIEŻ tak nam się dobrze jedzie, że bez problemu podjedziemy.
-Aaaaaa to była ironia? Żarcik taki?
-Taaaak.

-.-'

Bajka o Smoku Wawleskim- premierowo!

Wtorek, 25 grudnia 2012 | dodano:25.12.2012
Km:0.00Km teren:0.00 Czas:km/h:
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Nie chcę mi się drugi raz czytać moich wypocin. Przepraszam za błędy i opóźnienie. Bajka miała miejsce w pewien grudniowy weekend 8-10.12.2012.





WSTĘP

Studiują na jednym kierunku od ponad roku. Pracują w tym samym miejscu. Poznały się zanim o tym wiedziały. Mimochodem rzucone pewnego razu "cześć" gdy mijały się w pracy nie wyryło się w ich pamięci na tyle, by potem jadąc pociągiem w jednym przedziale powitać się słowami "O, to Ty!".

Od słowa do słowa zorientowały się, że łączy je nie tylko przedział w pociągu. Te same studia, ten sam klub. Od zdania do zdania okazało się, że nauka nauką, praca pracą, ale tak naprawdę mają sobie tyle do powiedzenia, że nie wystarczyła podróż z Wrocławia do Zakopanego trwająca -bagatela- 10 godzin! Prawdopodobnie nie wystarczyłby nawet okres leżakowania Cheval Blanc.

Pewnego dnia...
- Wiesz, na liście zadań na 2012 rok miałam zapisany Kraków...
- Ja też nigdy nie był w Krakowie.
-Ej! Miałam jechać co prawda na rowerze , ale... Jedźmy stopem!
-Dobra, jedziemy!

2 tygodnie później...

Rozdział PIERWSZY (i ostatni)

Blondyna w oczekiwaniu na autobus, który nie nadjeżdżał podjęła jakże odważną decyzję, by pierwszego stopa złapać już z osiedla. Oddaliła się 100 m od przystanku, a autobus nie stąd ni zowąd pojawił się spóźniony. Księżniczka chcąc- nie chcąc musiała dostać się do centrum Wrocławia inna karocą.

Było to jej pierwsze stanie z wyciągniętym kciukiem przy dwupasmowej ulicy. Przy jakiejkolwiek ulicy. 3 minuty i już siedziała w pierwszej limuzynie, która dowiozła ją do okolic rynku.
Z Brunetą spotkała się na Krzykach i obie postanowiły- jak stopem to stopem! Stanęły na światłach z kartką w rękach "Bielany wrocławskie". Po 5 minut siedziały już w wiekowym samochodzie młodego panicza, który wybierał się do Sobótki. Wysadzone koło "Orlena" nieopodal A4 zawędrowały łapać już okazję do Krakowa. Ledwo zdążyły unieść rękę, a już grzały się w samochodzie starszego pana, który zmierzał do Balic na lotnisko.

Cieszyły się jak głupie. W końcu perspektywa odwiedzenia Krakowa, dotarcia do niego na stopa i nocowania u Hindusa były mocno ekscytujące.

Zmiana narratora: 3 os. l. mn. -> 1 os. l. mn.

Za bramkami przed Krakowem nasz pierwszy szofer odbił na Balice. Skacząc z radości stanęłyśmy po raz kolejny z rączką w poziomie, aby zostać dowiezionym do centrum.
-Nigdy nie jechałam TIRem, chciałabym zobaczyć jak to jest.
-Spokooo, uda nam się kiedyś.



Kiedyś. 3 minuty później:



Zjadłyśmy obiad i ruszyłyśmy do naszego gospodarza.

Puneet nie mówił po Polsku. Za to doskonale posługiwał się angielskim. My... Cóż, może mniej doskonałe, ale nadrabiałyśmy innymi rzeczami.

W Polsce jest od roku, wcześniej mieszkał 3 lata w Anglii. Delegowany z pracy.

Z pustymi rękami się nie przychodzi. Z muffinką i owszem.






Puneet był umówiony ze znajomymi i uprzedził, że przed 2.00 w domu go nie będzie. Raczej nie widziałyśmy problemu z zagospodarowaniem sobie do tej godziny czasu- w planach miałyśmy Festiwal Górski, na który przyjechało sporo naszych znajomych z "Olimpu", a po festiwalu integracja.
Najpiękniejsza była nasza droga na Uniwersytet Ekonomiczny (miejsce, gdzie odbywała się impreza). Zgadnijcie którym szlakiem myśmy podążyły, a którym powinnyśmy pójść.




Lekko się spóźniłyśmy na początek filmu "All I can", a znajomy, który trzymał nam miejsca mało nie został zlinczowany przez tłumy stojące obok :D Film jest niesamowity, Ci ludzie są niesamowici!







Po Festiwalu ciężko było nam się rozstać.





Poszłyśmy z Martą odprowadzić koleżankę na dworzec i postanowiłyśmy nie wracać do paczki tylko powłóczyć się po nieznanych uliczkach.



Zatrzymałyśmy się dłuższą chwilę w Mexicanie.
Mus malinowy z lodami.
Ciastko czekoladowe na gorąco.
-Która godzina?
-Przed pierwszą.
-O której on miał być?
-O 2.00 najwcześniej.
-Zmęczona jestem...
-Ja też...

"Za dnia pięknością, w nocy zaś szkaradną"



Obie poprzedniej nocy nie spałyśmy dłużej niż 4 godziny. Knajpa czynna była do pierwszej, byłyśmy ostatnimi klientkami. Zwlekłyśmy się w wysokich krzeseł. Wśród pracowników panowała luźna atmosfera, nie byłoby klientów, przed którymi trzeba by było się spinać. Zaszaleli więc i na koniec z nieco podkręconą gałką VOLUME usłyszałyśmy:






To jest NASZ energetyk, która zawsze stawia nas na nogi. I pięknie potrafimy zaśpiewać :D Z tym lubujemy że w tej wersji:



Na tyle nas postawiła na nogi, że zaczęłyśmy się dopytywać o jakieś dobry lokal. I tak trafiłyśmy do...





Tutaj też pierwszy raz zasmakowałam orzechówki z mlekiem. Trochę tych "czwórek" zamówiłyśmy. Otoczone przez wesoły gwar (bo jak inaczej może być w pijalni wódki) kolejne kieliszki wchodziły co raz lepiej. Takiego dobrego humoru nie można zmarnować. Tak trafiłyśmy do jakiegoś klubu. Bardziej to przypominało spelunę, takie wrocławskie EXTASY :D Ale muzyka nas przyciągnęła. Tak żeśmy szalały do około 3.00.



Po 4.00 zjawiłyśmy się u Puneeta. Otworzył nam zaspanym, ale jakże wesołym głosem

W niedzielę obudziłyśmy się koło 12.00. Zadzwoniłam do Bartka z CS, który pierwotnie miał być naszym gospodarzem, ale kiedy zgłosił się Puneet, wybrałyśmy jego ofertę ze względu na lokalizację- mieszkał na Kazimierzu. Pieszo żeśmy prawie wszędzie hasały.

Z Bartkiem zjadłyśmy obiad.



Poszłyśmy na Bracką na przepyszną szarlotkę z bitą śmietaną i sosem waniliowym, którego nie było:




Na niepysznego Cupcake'a w porównaniu do szarlotki:



Potańczyłyśmy przed klubem- innym niż wczoraj i bez orzechówki w głowie :D



Było turbomroźno. W związku z tym zamiast wyciągać Puneeta na miasto kupiłyśmy wino i przekąski z postanowieniem domowej integracji. Wróciłyśmy do Gospodarza. Początkowo mieliśmy obejrzeć film, ale skończyło się na kilku odcinkach brytyjskiego sitcomu.



Nie mogliśmy zbytnio zaszaleć, gdyż Puneeta, a tym samym nas czekała w poniedziałek pobudka o 6.00. Podczas gdy jedni jeżdżą sobie na stopa po Polsce inni pracują. Pożegnałyśmy się z naszym nowym znajomym i według jego wskazówek udałyśmy się na kopiec Krakusa.













"Nierozciągnięta baletnica"



Wschodu słońca nie zastałyśmy, ale mogłam przetestować jak bardzo trwały jest śpiwór z Biedornki.






Ostatni drift!







Jest radość! Śpiwór rewelacja :D











Na dzisiaj zaplanowany miałyśmy Wawel (żeby w końcu coś zwiedzić w tym Krakowie!). Jako że czynny był od 10.00, a była godzina 8.00 postanowiłyśmy się uraczyć śniadaniem na Brackiej. Skusiłyśmy się ponownie na szarlotkę z bitą śmietaną i sosem waniliowym, którego nie było. Jedną, bo porcje były ogromne. I tak przez pomyłkę dostałyśmy dwie. Do tego tosty. Nie, żebyśmy się przejadły, gdzie tam...








Tak nam dobrze było, zaczytałyśmy się, że z "Prowincji" wynurzyłyśmy się dobrze po 11.00. Jak nie po 12.00.

Zwiedziłyśmy katedrę oraz podziemia. Jak już zobaczyłam krypty polskich królów, wielu zasłużonych dla naszego kraju osobistości i zobaczyłam wkute w kamieniu "Lech Kaczyński" to... JEB. Co poza rolą w "O dwóch takich co ukradli księżyc" pan Kaczyński zdziałał dla naszego kraju? ...

Panorama Krakowa z wieży Dzwonu Zygmunta:



Po katedrze mogłyśmy jeszcze dzięki wykupionym biletom obejrzeć zgromadzone w muzeum pamiątki.



NIECH KTOŚ ODE MNIE ZABIERZE TĄ TORBĘ!



Jest i oooooooooooon! SMOCYSKO!




Wybiła godzina 14.00. Czas wyruszyć na obrzeża Krakowa łapać okazję do Wrocławia. Po konsultacji z kolegą- zaawansowanym autostopowiczem ruszyłyśmy w okolice Balic. Z tym że ostatecznie trafiłyśmy konkretnie pod lotnisko, a miałyśmy być gdzie indziej.



40 minut mija, ciemności spowiły pobocza.



Marcie przemarzły stopy. Zrezygnowana stwierdziła, że gdyby był autobus bezpośrednio pod dworzec nie wahałaby się.
Niezadowolone (ja chyba najbardziej) ruszyłyśmy szukać przystanku autobusowego.
Marta znalazła linię. Nieważne jaki miała numer. Była to linia "Dworzec główny wschodni". Ja upierałam się jeszcze, żeby wrócić na to miejsce, o którym wspominał kolega i tam spróbować coś złapać. Niestety przejście co najmniej 2 km tym brakiem pobocza w totalnych ciemnościach przy mijających TIRach nie było ciekawą opcją na wieczorny spacer. Wyglądałoby to mniej więcej tak:



Tak naprawdę też miałam dosyć, ale ideą tej wyprawy była podróż autostopem. Przestałam oporować, gdy okazało się, że... ZGUBIŁAM TELEFON!

#@$%#%^$#^%!!!!

Musiał mi wypaść w drodze od naszego miejsca łapania stopa do przystanku, czyli na odcinku ~ 500 metrów. Wróciłam się więc z wzrokiem tępo wbitym w odśnieżony chodnik i mijając wszystkich ludzi jakoś nie miałam nadziei, że żadnemu z nich nie rzuciła się leżąca na środku chodnika Nokia. Już prawie wróciłam się do punktu 0. Przeszłam przez ulicę, chodnik znów był pokryty białym puchem. NIE UWIERZYCIE.

ZNALAZŁAAAAAAAAAAAAAAAM swoją Nokię! Leżała sobie czarny prostokącik kontrastując ze śniegiem na środku chodnika :D Nikt tamtędy musiał nie przechodzić, bo ciężko było nie zauważyć czegoś czarnego i symetrycznego, w dodatku non stop dzwoniącego.


Jeżeli kiedykolwiek napisze, że nie mam szczęścia, przypomnijcie mi tę historię. I tę jak zgubiłam portfel przed sklepem. I tę jak zostawiłam portfel w sklepie na bananach. I wszystko do mnie wróciło!


Gdy znalazłam telefon, biegiem wróciłam na przystanek- wszak odjazd autobusu był tak zsynchronizowany z pociągiem do Wrocławia, że miałyśmy zgodnie z rozkładem jakieś 15 minut na przesiadkę. Autobus się trochę spóźnił, dojście do dworca zajęło nam chwilę.

Pędem puściłyśmy się do kasy po bilety, wszak wygłodniałe i przemarznięte MUSIAŁYŚMY jeszcze przed odjazdem kupić knyszę dworcową.



Była to najgorsza knysza EVER! Z gumiastym mięsem, chrząstkami, zimna. Ale i tak głód wziął górę i byłyśmy szczęśliwe mając w buzi COKOLWIEK.
Było nam ciepło. Miałyśmy cały przedział dla siebie. Pospałyśmy...



Pociąg we Wrocławiu miał być 23.45. Nocny autobus do siebie miałam 00.34.
"Luzik, nawet jak się pociąg spóźni to zdążę"
Mhm.
Pociąg przyjechał na dworzec we Wrocławiu o 00:30.
BIEGIEMMMM na przystanek! Zjawiłyśmy się punktualnie 00:34. Ludzie stoją. Nie jechał. UFF. Następny byłby za godzinę.

PODSUMOWUJĄC: miał byś wyjazd pod hasłem "Nie mam kasy", tymczasem będąc przeświadczone o zaoszczędzeniu na podróży i noclegu wydałyśmy... Sporo, wolę nie wspominać ile.
Kraków jest piękny. Powinien być stolicą Polski. Na Wawelu powinno się zrobić porządek .
Podróżowanie stopem jest fajne, pod warunkiem, że uda Ci się go złapać w 4 minuty, nie 40 przy -10 stopniach i padającym śniegu :P
Knysza z dworca z Krakowie była ohydna. Mam nadzieję, że po prostu miałyśmy pecha :)

NO RISK, NO FUN! :D




Chooooooć gołąbku, choć dam Ci bułkę...



A teraz giń obesrańcu!



Gaz pieprzowy działa!

Wtorek, 25 grudnia 2012 | dodano:25.12.2012
Km:18.46Km teren:0.00 Czas:00:48km/h:23.07
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Przynajmniej na mnie. Próbując zamocować ową broń przy kierownicy przed wieczorną przejażdżką trochę mi prysnęło przez przypadek. Zaciekawiona powąchałam. Efekt dwa razy gorszy niż przy zapaleniu pierwszego (i ostatniego) papierosa. Drapało w gardle jakby mi kto szczotką drucianą szorował, szczypało w nosie. Aż się wzruszyłam.

Wieczorna przejażdżka do centrum w ramach spalenia ciasta przed spaniem.

"American stajl NATO orydżinal"- Jak Cola orydżinal za 80 groszy :D

Jestę hardkorę

Wtorek, 25 grudnia 2012 | dodano:25.12.2012Kategoria Sam na sam z Trekiem
Km:16.00Km teren:0.00 Czas:00:42km/h:22.86
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100


Co prawda ostatnio już nawet tylnego hamulca używać nie mogłam, bo był jednorazowy. Jak już się zacisnął to trzymał dopóki oburącz szczęk nie rozwarłam. Dzisiaj więc jak w zwykle w niedziele i dni wolne świętowałam przy rowerze. Nieco go omiotłam, odkręciłam tylny hamulec, wymoczyłam w rozcieńczalniku ekstrakcyjnym.

A teraz jak przystało na kobietę- leżę i pachnę. Rozcieńczalnikiem.

Użyłam gdzie trzeba WD40, odgięłam mocniej sprężyny, gdyż szczęki w ogóle mimo największego naprężenia nie odskakiwały od obręczy.

Miała być szybka dycha, a wyszło 16, bo przydarzyła mi się rzecz niespotykana jak dotąd. Trochę się pogubiłam.

Na odnalezienie się nie było czasu, wróciłam więc tą samą drogą i zaraz na kolejne rodzinne obżarstwo.

Gdy temperatura jest wiosenna- wiedz, że coś się jutro będzie działo!

Wigililjna przebieżka

Poniedziałek, 24 grudnia 2012 | dodano:25.12.2012Kategoria Królowa Szos
Km:2.00Km teren:0.00 Czas:00:06km/h:20.00
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Królowa Szos
Na pocztę po przesyłkę, której nie było (bo ją odebrałam kilka dni temu) i miód, którego również nie było.

Za to nauczona doświadczeniem "wytruchtałam" skoro świt 7 km. Wiedziałam, że jak rano... Ok, "rano" się nie ruszę, to po południu pochłonięta przygotowaniami ani nie popedałuję, a tym bardziej nie pobiegam.

W końcu udało mi się zrobić ciasteczka pieczarkowe. Dzięki temu gdy nadeszła pora na kolację wigilijną kompletnie nie byłam głodna.

Miałam ogromne chęci na przejażdżkę po kolacji, jednak ciepło kominka sprawiło, że postanowiłam dalej zwiedzać Tybet z Piotrem S.


A miało być na 8 kółkach.

Niedziela, 23 grudnia 2012 | dodano:23.12.2012
Km:18.00Km teren:0.00 Czas:01:00km/h:18.00
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Dzwonię rano... "Rano" (10.00) do Andrzeja.
- Hej, śpisz?
- Eeeee nie... Tak sobie leżę.
- To super, że Cię nie obudziłam, idziemy biegać!
- Ooo której?
- 11.00?
- 11.30?
- Ok, 11.30 pod przychodnią, pa.

Co dzisiaj za bieganie było... Szło jak krew z nosa. Jak gotowanie wołowiny. Ciężko. Może byłoby nam łatwiej, gdybyśmy cały czas nie gadali... :P

5 km w tym kilka podbiegów. Pożyczyłam kolejną książkę:



Potem misja- zawieźć koleżance puchówkę. Ubierałam się 10 minut, żeby na rolkach sobie pojechać, tak mi się dzisiaj zachciało. 3 godziny mi się chciało pośmigać na tych 8 kółkach i w 3 sekundy mi się odechciało. Już się ubrałam, wyjeżdżam, a tu śnieg zaczął padać. Karamba!

Wróciłam się. Przebrałam. Zasiadłam na Treka (bez tylnego hamulca). Słabo, oj słabo hamował przedni przy prawie do zera startych klockach i mokrej obręczy...


kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Nerve Al
GTIX 691 km
C(G?)urarra RIP 799 km
Trek 7100 22706 km
Królowa Szos 844 km
Dostawczak 4 km
Ghost Cross 1800 1865 km

szukaj

archiwum