Szczęście jest wyborem!

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Prenumeratorzy bloga

wszyscy znajomi(69)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maratonka.bikestats.pl
wezyrStatystyki zbiorcze na stronę

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Sto i więcej

Dystans całkowity:1165.96 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:65:20
Średnia prędkość:17.85 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:166.57 km i 9h 20m
Więcej statystyk

Po keczup i kefir przez Baryczy rewir.

Sobota, 7 września 2013 | dodano:10.09.2013Kategoria Sto i więcej
Km:150.00Km teren:0.00 Czas:08:00km/h:18.75
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Marta wymyśliła, żeby na tydzień wrócić do domu do Kościana. Marta pomyślała, ja zaoferowałam siebie jako towarzyszka podróży. Tomek na wieść o wizycie w Kościanie kręcił nosem. Że do Pyrów się nie jeździ, że ulicami... Ale ostatecznie wsparł nasz dwuosobowy team.

Trasa (przed Kościanem padł telefon):


Relacja będzie szybka, więcej zdjęć niż słów. Po wgraniu zdjęć na picasę jestem zdegustowana jak bardzo pogarsza się ich jakość. Wyglądają niczym foty z jakiejś starej Nokii z "pięknymi", widocznymi pikselami. Tego się nie da oglądać! Na photobikestats bawienie się w pisanie tytułu do 100 zdjęć grozi marnowaniem mojego czasu. Poza tym nie są po kolei. Poszukuję aktualnie portalu do hostingu zdjęć, który będzie godnie ukazywał uwiecznione przeze mnie chwile.

Mijamy Brzyków, pięknie przyozdobiony na gminne dożynki:



































Przejeżdżamy przez Dolinę Baryczy:







Dolina Baryczy © maratonka






GPS nas nieco zwodzi pokazując przeprawę przez Barczy, której nie było. Była, ale trochę dalej.

Przeprawa przez Barycz © maratonka



Plączemy się zatem z przyjemnością po zarośniętych dróżkach.







Dosyć długi odcinek drogi z kostki. Zapewne wiodący do pewnego pałacu.



Obraliśmy trasę wzdłuż piątki, ale bocznymi drogami. Prawie w ogóle nie jechaliśmy z pędzącymi samochodami. Droga była bardzo przyjemna!





Miejska Górka:





Wjeżdżamy do Pudliszek...







... a tam pomidory w słońcu dojrzewające, przy drodze leżące!








Wsuwa Tomasz...







Wsuwa Marta...







A potem jadą i jęczą, że im coś ciąży na żołądku. Ja tylko spróbowałam. Nie lubię samych pomidorów, ale słodycz tych prosto z pola, czerwonych, powalała na kolana! Nigdy nie jadłam tak pysznego pomidora :)

Pałac w Rokosowie, XIX wiek:













Trochę wieprza...








Mozaikowy dom, niezłe wrażenie robił na żywo. Tylko dlaczego żyrafy a nie krowy?





I gdzie te mityczne pola pyrów?


Cel osiągnięty! © maratonka



Kościan już nie będzie Kościanem... Mlekovita przejęła zakład.





Posililiśmy się z Tomkiem, wzięliśmy prysznic i pojechaliśmy na Kościańską stację PKP. Na początku jak zobaczyłam cenę biletu z Kościana do Wrocławia to się przeraziłam - 40 zł normalny bilet! Jak się okazało było to połączenie przewoźnika Intercity - tego, którego rowerzyści nie lubią. Godzinę wcześniej był pociąg Przewozów Regionalnych. 23,60 zł normalny bilet. Uff... Na ten też się zebraliśmy. Nigdy więcej IC. Tylko cena biletu na rower znów powala: 7 zł za jeden. I nie ważne czy jedziesz z Krakowa do Gdańska czy z Wrocławia do Trzebnicy. Siedem to siedem.

Z Kościańskiego miasteczka do Leszna mieliśmy "przyjemność" podróżować z "gimbazą". Zasiedli w ostatnim wagonie dla podróżnych z większym bagażem ręcznym urządzając sobie before party. Rozumiem, że jak się jest młodym, to ma się w głowie próżnię, której przestrzeń wzrasta wraz proporcjonalnie do ilości kompanów. Jednakże nie sposób było się nie odezwać, gdy zaczęli palić papierosy. Nawet jak na "gimbazę" przesada. W Lesznie osiągnęliśmy w końcu spokój, połowa pociągu się wypróżniła uderzając na "balety". Zostaliśmy tylko we dwoje plus jeszcze jeden pan rowerzysta. Zrobiło się miło :)

Dolina Baryczy, Pałac Reichenbach

Niedziela, 2 czerwca 2013 | dodano:03.06.2013Kategoria Sto i więcej, Zamki i pałace Dolnego Śląska
Km:154.00Km teren:0.00 Czas:08:00km/h:19.25
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Trasa (mniej więcej): Wrocław- Dobroszyce- Twardogóra- Chełstówek- Gola Wielka- Goszcz- Drągów- Grabownica- Stara Huta- Rezerwat Stawy Milickie (kompleks Potasznia)- Wieża widokowa nad Stawem Grabownica- Krośnice- Łazy- Złotów- Węgrów- Łozina- Wrocław

Wieczorem w sobotę telefon od Marty, że się jutro wybiera z tym i owym gdzieś za Wrocław. "Jedziesz z nami?"

Nie wiem. Wstać o 9.00 w niedzielę, nie wyspać się... Ostatecznie sprawdzam pogodę- jak będzie prognoza niesprzyjająca- odmawiam. Szanse na opady: 0%. Nie ja zadecydowałam.

Spytałam M. o dystans "Jakieś 30 km w jedną stronę..."



30 owszem, było. Do Dobroszyc, skąd startowaliśmy w pełnym składzie. Nim zdążyliśmy przejechać 20 metrów- awaria nr 1 :)



3 minuty i ruszamy. Tomek, Bartek, Marta. I ja!



Uderzamy w stronę Doliny Baryczy, po której sprawnie oprowadza nas Tomek. Trochę asfaltu, trochę, lasu, trochę kąpieli...





Też nie uniknęłam wody w butach przy następnych przeprawach.


Źródełko w okolicy nieopodal Goli Wielkiej. Na drzewie wisiał wielobarwny, ceramiczny kubek, z którego może skorzystać każdy spragniony. Akumulatorki w aparacie się rozładowały, więc musicie sobie go wyobrazić.



W Goszczu czeka na mnie największy rarytas tej wycieczki- pałac Reichenbach wybudowany w latach 1730-1740 na miejscu XII wiecznego zamku. Z pałacu nie zostało wiele- dwukrotnie doszczętnie strawiony przez pożar. Po raz pierwszy w 1749 roku. Wtedy natychmiast został odbudowany. W rękach Reichenbachów kompleks był do roku 1945, w którym to po raz drugi spłonął i odszedł w zapomnienie. Aktualnie zarządza nim gmina. W bocznych zabudowaniach się mieszkania, część główna pałacu popada w ruinę. Ponoć potomek Reichenbacha będący właścicielem pozostałości wciąż mieszka na terenie Niemiec- taką informację otrzymałam od lokalnego sklepikarza.



Wjazd na plac pałacowy:





Tutaj w 1993 roku nagrywano sceny do filmu Jana Kolskiego "Jańcio Wodnik".

Poniższy wjazd widoczny jest na filmie.
42:36
45:16




I my tu byli!









































Kościół Ewangelicki:






















































































1907





2013





Więcej ujęć:





Kościół ewangelicki (dawniej dworski) obok pałacu:











"W latach 1633 -1637 nabożeństwa ewangelickie w kościele parafialnym. Za Reichenbachów odbywały się najpierw w jednej z sal pałacu, w języku niemieckim i polskim (do końca XIX w.). W 1741 roku Fryderyk II wydaje formalne zezwolenie na odprawianie niezależnych nabożeństw ewangelickich i budowę kościoła, kosztem hr. Henryka Leopolda von Reichenbacha. Położenie kamienia węgielnego 1743, zatknięcie gałki na wieży i poświęcenie kościoła w 1749. W 1752 zawieszenie na wieży dwóch dzwonów. Odnowiony krótko przed 1939, po 1945 nie użytkowany."

(www.goszcz.pl)







Drzwi były otwarte, więc...



































Reszta ekipy czekała na mnie, dlatego zdjęcia robione w pośpiechu.

Z Goszcza zmierzamy ku pierwszemu kompleksowi Stawów Milickich- Potaszni.

Tak mi grzej, tak mi dobrze!








I druga awaria. Odczepił się Marcie łepek od linki tylnej przerzutki, potem zgubiliśmy pancerz, przez co nie było szans na naprawę.








Dryfowaliśmy jachtem przecinając lustrzaną taflę wody...








Trek zwarty i gotowy do dalszej jazdy!





Chwalmy Pana za pogodę, alleluja!





Szybka Marta :)





Stawy Milickie





Komary chciały zjeść nas żywcem!





Docieramy do najwyższej wieży obserwacyjnej w Dolinie Baryczy- nad stawem Grabownica.


Ustalamy plan działania! W zasadzie Tomek ustala, my wybieramy zaproponowane trasy.





"Co za dreeeeeees!"





Legendy głoszą, że ponoć kiedyś Trek był biały...





W drogę między Stawem Słonecznym Górny, a Wliczym Mały i Wilczym Dużym został tchnięty duch cywilizacji.


Staw Słoneczny Górny © maratonka



A jeszcze niedawno było tak:



(http://czesiek.bikestats.pl)





Staw Niezgoda do życia budzi się dopiero nocą...











Bez pożywienia, bez picia, wygłodzeni, odwodnieni z radością docieramy do Restauracji w Starym Młynie.





"Poproszę schabowego z tego kota!"








Należało się! Pasztet z karpia, omnomnomnom.








Jak przystało na prawdziwego Papaya- naleśniki z prawdziwym, świeżym szpinakiem!





Awaria nr 3. Marcie skrzywiła się oś zacisku od koła i zupełnie nie trzymało się ramy. Taka jakby słaba sytuacja. A tu ni stąd ni zowąd pojawia się na szosie wybawiciel- pan Krzysztof, który niejeden rower w rękach trzymał. Proponuje nam wizytę w jego domowym warsztacie zapewniając nas, że "Ja mam tyle zacisków w domu to wam dam!". Marta przesiada się na rower Tomka, Tomek wykorzystuje okazję na trening biegowy :)





To my bierzemy od Pana ten rower!





Chłopaki walczą z Haibike...





Ostatecznie żaden z zacisków nie pasuje do koła, na którym jechała Marta. Dostajemy więc... Całe koło!





To "kontuzjowane" Bartek bierze ze sobą, mimo usilnych próśb naszego "wybawiciela", że wyśle nam to koło pocztą, albo kurierem.





Na koniec otrzymujemy kilka złotych rad, picie i... Czekoladę! Pan Krzysztof z Wierzchowic wraz z żoną to cudowni ludzie, którzy udzielając nam bezinteresownej pomocy uratowali przed rozpaczliwym "I co teraz?!", gdy byliśmy 50 km od Wrocławia, a dzień powoli zmierzał ku końcowi. Dzię-ku-je-my!


Ruszamy starając się nadrobić stracony czas szybszym tempem. Rozstajemy się ok. 40 km od Wrocławia. Marta nie ma tylnej przerzutki i jest wykończona (wszak to jej pierwsza setka i to jeszcze w takich warunkach! Uściślając: ok. 140 km). Tomek zostawił auto w Dobroszycach, więc razem z Martą jadą w tymże kierunku, aby podwieźć ją i rower do Wrocławia, natomiast ja z Bartkiem przez Złotów wracam o własnych siłach. W Łozinie dzwoni, w ramach kontroli czy dojechaliśmy cali, Pan Krzysztof! Zapewniam, że dojechaliśmy cali, zdrowi i uśmiechnięci- jak widać na załączonym obrazku.




Nie odbiegając od tematu- zaskakująco dobra ścieżka dźwiękowa z filmu "Jańcio Wodnik" jak na początek lat 90.

Setka to za mało, setka to za mało, ponad 200 by się zdało!

Niedziela, 14 kwietnia 2013 | dodano:14.04.2013Kategoria Sto i więcej
Km:230.00Km teren:0.00 Czas:11:00km/h:20.91
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Co tam, że ponad 200! Co tam, ze wstałam o 6.00(!!!) rano w niedzielę! KOLANO NIE BOLAŁO! ^.^ :) (: :D *.*

Zmieniłam nieco ustawienie siodełka, obniżyłam kierownicę, ale i tak problem z bólem podczas długich dystansów przypisuję ustawieniu bloków w butach Shimano. Wyraźnie czuję po wpięciu się w nie, że lewą stopę mam skręconą lekko do środka. W Gran Corsico przód stopy jest skierowany delikatnie na zewnątrz. Dzisiaj testowałam długa jazdę w starych butach i... Sukces! Chociaż przyznać muszę, że lewej nogi nie forsowałam od początku- wciąż doskwiera ból ścięgna Achillesa i dodatkowo z obawy o kolano od początku prawa noga pedałowała z większym obciążeniem. Do tego tempo ~20 km/h, wysoka kadencja i... Jakoś poszło te 230 :)

Co do samej wycieczki- trasę zaproponował Lubek. Przyznam, że sporo dzisiaj było "ofert" wyjazdów, ale ze względu na zbliżające się długie dystanse musiałam się sprawdzić. Dlatego padło na "okrągłe 200".

Na równi z dzisiejszym dystansem do wyczynu zaliczam wczesną pobudkę. Po 4 godzinach snu momentami na trasie gdy słońce przygrzewało oczy same się zamykały.



Spóźniona przybywam w umówione miejsce po 7.00, poznaję mojego dzisiejszego współkręciciela i ruszamy. Ja wyżej pisałam- tempo mocno wycieczkowe raczej z założeniem, że około setki spasujemy ze względu na moje fizyczne ułomności. Ale szło zbyt pięknie...

Idylliczne widoki napawały stanem błogości oraz... Chęcią zjechania na łąkę i poprzytulania się z Orfeuszem.



Przystanek nr 1- Trzebnica. Sanktuarium św. Jadwigi.



Przystanek nr 2- 500 metrów dalej. Torba z węglami.




W końcu dojeżdżamy do miejscowości...



Jak Wołów to woły!







Lubin- cel osiągnięty! Miasteczko zaskakuje nas ładnie podzielonymi DDRami...



... i progami zwalniającymi dla rowerzystów (sic!)




Wykorzystujemy owe utrudnienia do treningów podprogowych... Spodobały nam się, dobrze buja!



Upieram się, aby podjechać do Lubińskiego ryneczku. Nie żałujemy sobie przyjemności...



Widok na Lubiński ratusz:




Tęczowe kamieniczki



Widok do złudzenia przypominający centrum Brzegu Dolnego



Z dużym poślizgiem obieramy kierunek na Wrocław.



Czekając na Lubka pod sklepem poświęcam czas na przyjrzenie się oponom... Czego żałuję.



Po wjeździe od strony Leśnicy zastajemy zachód słońca na kosmicznie długiej ulicy Kosmonautów.



Stadion Miejski i ostatnie 15 km.




Pod dom docieram dopiero po 21.00- po drodze jeszcze spotkałam znajomego, który opóźnił zrealizowanie marzenia o obiedzie. Wilkołaków dziś nie będzie, można spać spokojnie...

Jarocin

Środa, 22 sierpnia 2012 | dodano:25.08.2012Kategoria Sam na sam z Trekiem, Sto i więcej
Km:109.96Km teren:0.00 Czas:05:05km/h:21.63
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100


Tydzień wolnego.
Plan A: Kraków.
Plan B: odwiedziny bliskich w Jarocinie

Plan A: nieudany

Czas na plan B!

Pobudka w środę o 8.40. Żeby jeszcze pobiegać przed wyjazdem. Świecące w okno słońce było tylko przykrywką dla zbliżających się ciemnoszarych chmur.

Czasem słońce, czasem deszcz. Ciepła letnia ulewa nie przeszkadza mi nazbyt w bieganiu. Ale nim zawiązałam Asicsy zza okna dobiegł mnie świst, trzaśnięcie drzwi na górze jeszcze mocniej zasugerowało, iż opuszczenie domu nie jest zbyt dobrym pomysłem. Widok drzew tracących gałęzie pod wpływem porywistego wiatru upewnił mnie, aby trening póki co odpuścić i nie narażać oczu na bliski kontakt z pyłem niesionym przez podmuchy.

Deszcz. Ulewa.

11.00- wychodzi słońce. Szybka decyzja, żeby się zebrać do wyjazdu i chociaż wyjechać suchym.Turas kręci nosem na pogodę w Goszczu, ale ostatecznie postanawia odpokutować za nieudany wyjazd do Krakowa.

Pogoda nam dopisuje do samego Jarocina- w Krotoszynie postraszyły nas ciemne chmury. Boczny wiatr przegnał je umożliwiając nam dalszą sucha jazdę.

Mój portfel jest jak bumerang- zawsze do mnie wraca. Jakieś 5 km za Krotoszynem po postoju dzwoni do mnie mama z informacją, że dostała telefon od jakiejś babki, która znalazła mój portfel. Cóż za przewrotna kolej rzeczy- szybciej się dowiedziałam, że portfel został znaleziony niż zorientowałam się, że wyleciał mi z niezapiętej sakwy.... ;)

Cofnął się po jego odbiór Turek, gdyż z moim bagażem i MNĄ trwałoby to 2x dłużej.

Przed 100 km kolano lewe zaczęło dawać o sobie znać. Wypady powyżej 100 km na dzień dzisiejszy nie są wskazane. Samo jednak się nic nie zrobi, kolano też się nie wyleczy! -.-

Zajechaliśmy do Jarocina, Turek oczywiście nie wiedział, że jego "Czegoś bym się napił" ciocia zamieni w "Coś bym zjadł". Kto tam wie, może dzięki jarocińskiej kiełbasie Turek dojechał z Jarocina do Goszcza (ok. 80 km) w 2h20'. To na pewno ta kiełbasa! Czy aby na pewno tylko kiełbasa mu pomogła?



4 dni oderwania się od codzienności, zmiana planu dnia. To był odpoczynek. Tak się zrelaksowałam, że zapomniałam o jutrzejszym GRILLU, którego sama organizuję! :D A miałam zostać dzień dłużej w Jarocinie. Gdyby nie telefon od Żłobka, który mi uświadomił, że 26. sierpnia jest JUTRO, nie ZA TYDZIEŃ pewnie bym w nieświadomości odpoczywała w niedzielę. Do pierwszego gościa :D

Skoro nie myślałam o tym jaki jest dzień tygodnia i miesiąca- to znak, że pobyt udany!

POZA kogutem, który piał przed 6.00 rano (i tak zaspał!).
POZA muchami, które o 7.00 rano uparcie latały mi koło głowy (w końcu je zabiłam).
POZA komarem, który dręczył mnie ostatniej nocy (tego tez zabiłam).

Lubię Jarocin!

Rynek:






Nie tylko Hasco Lek w tym roku obchodzi 30. rocznicę:



UWAGA nie przejechać kurczaka!



Pewnego dnia znalazł się czas, żeby pobuszować w pobliskich lasach. Momentami nie wiedziałam czy jadę ścieżką czy już nie (:



Huśtawka z 30-letnim stażem. Niby nie tak dużo, ale kto w Jarocinie 30 lat temu miał huśtawkę na podwórku? Ile dzieci się tu schodziło- nikt nie jest w stanie zliczyć! A materiał do budowy huśtawki przywieziony został z Wrocławia.




Rurka. Wzięta ze schroniska jako szczeniak, teraz ma ok. 2-3 miesięcy. Idź z taką na smyczy- z prawej, z lewej, skacze, między nogami biega!



Hapsio. Najbardziej kochający kundel w okolicy- pod nieobecność swojej pani z tęsknoty w ogóle nie chciał jeść ani wychodzić na dwór.




Jarocin bardzo się stara, żeby go polubić :) We Wrocławiu też by się przydało wymalować strzałki, żeby mniej ogarniający wiedzieli, że powinno się jechać PRAWĄ stroną.



"Bohaterskim synom ziemi jarocińskiej 1939-1945"



Sztuczny zalew pod Roszkowem.



"Ocia, pohusiaj!"
Małe dzieci są fajne. Są fajne, jeżeli są cudze i w każdym momencie można je oddać po opiekę rodziców :P



"Zaraz będzie obiad!"
"Dobrze, bo ciotka taka głodna..."




Julia, 8 lat. Jej pani w szkole jest głupia. Poza tym ma chłopaka. Dostała nawet od niego sztuczne kwiaty, które jego mama kupiła na cmentarz... :D Jak te dzieci szybko dorastają!





Rodzinny przegląd zdjęć...




Prababcia z pradziadkiem. Zdjęcie z ok. 1930 roku.



A to zapewne najstarsza fotografia odnaleziona w stosie wspomnień. Z datą 1915. Niestety osoby mogące zidentyfikować osobę z fotografii zamilkły na zawsze... Może pradziadek za młodu?




Szybko co dobre wszystko się kończy :) Ze względu na kolano, które obawiałam się nadwyrężyć wróciłam pociągiem z mamą. Na szczęście pociąg bez przesiadek, choć i tak nie przeszkodziło mu to popsuć się w szczerym polu.

Nie marnując czasu w trakcie powrotu wyregulowałam hamulce. Zmianę łańcucha sobie odpuściłam, gdyż za bardzo bujało. Mina nietęga, wszak nie tak miał wyglądać powrót. Poza tym ten kogut, muchy i komar... Po prostu zmęczenie z niewyspania :) Poza tym nie ciesze się, że wróciłam do domu. To od czego tak chcę uciekać znowu "wita" z otwartymi ramionami.

Wrocław-Hel cz. 3 "Jasność nastała i ona zmartwychwstała..."

Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano:22.07.2012Kategoria Sto i więcej
Km:19.00Km teren:0.00 Czas:01:15km/h:15.20
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Sytuacja wygląda tak:
Niedziela 15.07
Śpimy w namiocie na wydmie we Władysławowie. Wpis ten będzie miał już charakter radosny i sielankowy, koniec zarzynania ;)

Budzę się koło godziny 6.00 za potrzebą. Kilku minut potrzebuję, aby unieść się na nogach- kolana się zastały.Ułożenie mojego współtowarzysza zdecydowanie utrudnia mi wyjście z namiotu. Nigdy nie spotkałam się z tak kamiennym snem jak jego!

"Krzysiek, weź te nogi, bo nie mogę wyjść z namiotu"

Nic.

"Krzysiek, weź te nogi, bo nie mam jak wyjść"- szturchając wcześniej wspomnianego K.

Nic.

"Krzysiek, Krzysiek...!"- szturchając jeszcze mocniej.

Nic.

"Ej, weź te nogi!!!"- bijąc po nogach.

NIC.

"On oddycha w ogóle?" Sprawdzam. Żyje. Jak można mieć taki sen?!

Z trudem omijam Krzyśkowe nieszczęsne nogi.

Właściwa pobudka około godziny 10.00.

Otwieram oczęta:





Nawet dobrze się maskował nasz namiot. Na szczęście nie zostaliśmy przyłapani na nielegalnym koczowaniu na wydmie :)



Musze przyznać, że sen dużo mi dał. Odpoczął tyłek i nogi. Zbieramy się z plaży, dochodzimy do drogi. Wsiadam na rower i-rzecz niebywała- uśmiecham się! Mogę jechać! Lewej nogi nie używam w dalszym ciągu- tak na wszelki wypadek, wciąż przy zginaniu boli. Ale prawa daje radę, krem na odparzenia pomógł i w końcu ubrałam spodenki z pampersem. Bo te 30 km z Gdańska do Gdyni było zrobione w zwykłych spodenkach bez wkładki, stąd jeszcze mocniejsze NIEPRZYJEMNE doznania.

Wiatr w plecy. Gratki!

Cel: JASTARNIA (tam mamy się spotkać ze znajomymi Krzyśka)

A może uda mi się nawet do Helu dojechać?

Jedziemy cudownym ciągiem rowerowo-pieszym wzdłuż wybrzeża. Słońce grzeje, wiatr wieje. Po prawej mijamy kite- i windsurfingowców. Popływałoby się!







Jest!






Scott Fuga Contessa- R.I.P.




W Jastarni Krzysiek postanawia jeszcze zaliczyć Hel. Ja mając na względzie sprawną nogę, która się zmęczyła na tych 17 km- odpuszczam. I tak plan nie został zrealizowany, bo nie było "na raz" i z Gdyni do Władysławowa pociąg.

Zostawia mnie więc sam na sam z grillowanym łososiem...




Rybny obiad + gofr ze wszystkim co mają to był obowiązkowa rzecz do zaliczenia po dotarciu nad morze!

GOFERA uprzejmie donoszę sama komponowałam kosztował majątek, ale nie o cenę tu chodziło a o nagrodę za te wszystkie męki!




Po powrocie Krzyśka spotykamy się z jego znajomymi i plażujemy. Słońce grzeje, dosyć duże fale. Jest beztrosko :)





Obowiązkowe zdjęcie z rowerami i morzem.



Drinkujemy :D



A to istny HICIOR. Po prawej stronie jest wejście plażę, przy którym stoi toaleta po 2 zł. Tamtędy wchodziliśmy i nie przyszło nam na myśl, że mogą być obok bezpłatne toi toi (lewa strona). Magda nr 2 zostawiła tam majątek. Powiedzmy, że to w ramach wspierania lokalnego biznesu i polskich przedsiębiorców (:




Nowa sieć supermarketów- konkurencja dla Biedronki :D



Siadamy na odludziu, robimy głupoty, rozmawiamy i zastanawiamy się co to tam wystaje z wody?




O 18.00 upatrzyliśmy sobie BEZPOŚREDNI (ufff) pociąg z Jastarni do Wrocławia. Próba kupienia biletów kończy się informacją, że pociąg jest objęty całkowitą rezerwacją miejsc. Nawet w drugiej klasie!

W Polsce to tak zawsze- chcą dobrze, pomysł dobry, ale wykonanie do dupy!

Skoro obowiązuje rezerwacja miejsc, a jak wiadomo pociągi te nad morze zawsze są mocno obładowane to może należałoby doczepić więcej wagonów? Ależ gdzie tam :]

Jest jeszcze połączenie do Wrocławia 22.08, ale znajomi Krzyśka przekonują nas do zostania na noc. Ja sama się przekonuję.

Płacimy po 20 zł za możliwość przespania się 1 noc w apartamencie wynajętym przez znajomych K. Mi nawet udaje się załapać na łóżko. Spanie po królewsku! Normalny prysznic, normalna łazienka- nie toaleta na stacji, nie w KFC, nie na dworcu za 2,50. NORMALNA ŁAZIENKA, NORMALNE ŁÓZKO :D Jestem "przeszczęśliwa".



Poniedziałek, g. 11.00. Zaplanowaliśmy wrócić pociągiem 11.15 z Jastarni z przesiadką w Gdyni, o 22.45 powinniśmy być we Wrocławiu. Żeby nie było zbyt pięknie- skoro przyjazd nie poszedł nam gładko to i powrót musiał być z przygodami.

W Redzie na niestrzeżonym przejeździe kolejowym zginęły 3 osoby.



Nasz pociąg opóźniony o prawie 2 godziny, nie zdążymy na przesiadkę w Gdyni.
Płacz przez śmiech ;)



Informujemy konduktora o posiadanych biletach do Wrocławia i prosimy o zatrzymanie pociągu. Niestety kierujący pociągiem do Wrocławia stwierdził, że to będzie z 50 min opóźnienia i tyle on nie może czekać. Jak się okazuje byliśmy 20 minut po odjeździe naszego pociągu -.-

Następny pociąg do Wrocławia- 14.22 UWAGA UWAGA z przesiadką w Szczecinie. Jako że nadrabiamy km za poradą pani konduktor idziemy dokupić bilety za więcej przejechanych kilometrów. Jak się okazuje później- niesłusznie, gdyż nie była to nasza zachcianka, żeby jechać do Wrocławia drogą okrężną.



Krzysiek rozmawia przez telefon, chowając papierosa. Idzie trzech policjantów po peronie, zmierzają w naszą stronę. Zaczynam się histerycznie śmiać po komendzie skierowanej do K. "Proszę o dowód". Drugi raz!



Obeszli nasze rowery. "Z Wrocławia..."
Młody policjant trzymający dowód i notujący coś w kajeciku pyta dwóch kumpli "To co?" "Jak chcesz."- odpowiadają jego kumple.

Dowód wraca do rak K. Bez wezwania do zapłaty.

Na przesiadkę w Szczecinie mamy 8 minut.

"Uprzejmie informujemy, że pociąg relacji Gdynia-Szczecin będzie opóźniony o około 20 minut. Wszystkich pasażerów przepraszamy za utrudnienia"

-.-

Pociąg przyjechał. W końcu! Zgłaszamy konduktorowi, że musimy zdążyć na pociąg do Wrocławia. W szumie kół pociągu, przy otwartym oknie Krzysiek wysłuchuje (nie)uważnie wskazówek pani konduktor. Ja usłyszałam tylko, że zdążymy.

Mijamy Stargard, trzeba się zbierać.

Pierwsza stacja w Szczecinie. Zamykają się drzwi, zaraz będzie główny. Nadchodzi nasza Pani konduktor, upewniamy się, ze pociąg czeka.




- Jak to w Stargardzie?
- Przecież mówiłam, że jak wysiądziecie z Stargardzie to spokojnie zdążycie, bo ten pociąg jedzie z głównego przez Stargard.

Dzwoni pani konduktor do kierownika tamtego pociągu.

- Już odjechał. O, właśnie go mijamy.




Szczecin Główny. Następny pociąg do Wrocławia:

20.45 przez ZIELONA GÓRĘ, o 5.00 we Wrocławiu
22.45 przez Poznań- o 5.00 we Wrocławiu

Wolę pozwiedzać Szczecin niż pociąg. Swoje wystajemy w kolejce do kasy na dworcu (jakieś pół godziny -.-). Bilet jest ok, nie trzeba nic dopłacać, ale że miejscówka była wykupiona na poprzedni pociąg, a ten również jest objęty pełną rezerwacja miejsc- trzeba dokupić miejscówkę! 10 zł w plecy, bo się pociąg spóźnił!

Szczecin bardzo dobre wrażenie na mnie zrobił. Zdecydowanie mi się podoba. Przestrzenny, wyremontowane ulice, jakiś taki przyjazny.





















W oczekiwaniu na pociąg sączymy mleko z likierem i piwo z bidonu ;)







Ładujemy się do pociągu. Brak wagonu rowerowego zmusza nas do koczowania w ostatnim wagonie bez przedziałów. Z obawy przed dziwnymi ludźmi jakich się spotyka na końcu miałam pod ręką swój gaz i RÓŻOWY NÓŻ SPRĘŻYNOWY. Krzysiek ubezpieczył się w gumową pałkę i bagnet. Humor nam dopisuje- prosto do Wrocławia!

Z dziwnych ludzi to standardowo jakieś pijaczki, kobieta pytająca się czy to my związaliśmy drzwi sznurkiem...



- Ale tam jest koniec pociągu, tam już nie ma wagonów.
- Nie ma?
- Nie.
- Acha...

Cisza w wagonie. wszyscy przysypiają. Nagle przeraźliwy krzyk kobiety. Biorę do ręki prawej gaz, do lewej nóż, wstaję. Gościu z przodu pokazuje, że wszystko ok.
Śniło się coś jego żonie. Tętno mi skoczyło, nie powiem. Już myślałam, że gaz przetestuję...

Wdzięczna jestem Krzyśkowi za to, że czuwał podczas podróży, a ja mogłam chociaż te 4 godziny się przespać. Po piątej mieliśmy być we Wrocławiu, a na 10.00 do pracy z przerwą do 21.00.

Jesteśmyyyyyyyyyyyyyyyy! :))))))






Wiem, że mam fajny tyłek, ale żeby tak perfidnie zdjęcie mi robić? Panie... Dyskrecji trochę!




A z obejrzanych dworców stwierdzam, ze nasz Wrocławski dworzec jest najładniejszy! I ma windy. Niedziałające, ale ma :D




Ostatnio odcinek z cyklu "Cyklodestrukcja" dobiegł końca!

Przemyślenia i wnioski z wyprawy?
- Gdańsk jest miastem przeze mnie nie lubianym. Przez brak toalet, dziurawe drogi, powojenne chodniki i gburowatych strażników miejskich.

- Szczecin jest kolejnym miastem po Krakowie, które chce odwiedzić i zwiedzić.

- Na wszelakich dworcach brak wind lub chociażby podjazdów! Jak matka z dzieckiem albo osoba na wózku dostaje się na perony?!

- Najbezpieczniej jedzie się nocą- z reguły mijają tylko TIRy, które nie wyprzedzają nie mając wolnego przeciwnego pasa. A jak wyprzedzają to szerokim łukiem omijając rowerzystów. Natomiast w dzień- wszystkie osobówki i dostawczaki pchają się na chama. Jeden nas praktycznie zepchnął na pobocze mijając w odległości jakiś 20 cm od kierownicy...

- Następnym razem jednak wyjadę po przespanej nocy- brak snu bardzo doskwiera przy asfalcie, szybko usypia!

- Jak na taki dystans i chęć przejechania go w 30 godzin- zdecydowanie zbyt duże obciążenie roweru. Przy poprawianiu rekordu nocleg zapewnię sobie w pensjonacie, aby nie musieć targać karimaty i śpiwora.

- PKP to g...

- Pogoda dopisała- obawialiśmy się przelotnych deszczów i burz, a mieliśmy nieco ponad 20 stopni bez słońca, tylko raz popadało chwilę.

- Nie jedzcie kanapki kurczakowej z Orlena!

Hasło przewodnie wyjazdu: GDZIE MÓJ PORTFEL?! (raz nawet zostawiłam go w Biedronce na bananach!)

Nowe rekordy:
dystans dzienny: 342 km
dystans dzienny prawonożny: ~160 km :D



I na koniec wyjaśnienie tajemniczej zagadki- skąd się wzięła zebra w Jastarni?



Trzeba było widzieć jak się wprawiało w ruch tą zebrę, wyglądało to co najmniej... Dziwnie (prowokująco wręcz :D)

Na koniec piosenka, od której nie mogę się oderwać. Posłuchajcie, naprawdę warto!

"Lecz nie ustawał nikt, nawet w godzinie złej,
zaciskał pięści i śmiechem wołał: Hej!

Przepięknie jest,
i tylko tlenu mniej...

A prowadziły nas Nadzieja, Wiara, Złość,
bo tam na dole Zła naprawdę było dość. "

Wrocław- Hel cz.2 czyli rekord dystansu na prawej nodze.

Sobota, 14 lipca 2012 | dodano:21.07.2012Kategoria Sto i więcej
Km:161.00Km teren:0.00 Czas:10:00km/h:16.10
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Zasypiamy po godzinie 3.00.

Godzina 6.30- zamówione budzenie w apartamencie.

"Dzieciaczki, musicie się powoli zbierać, bo o 7.00 przychodzi siostra oddziałowa, a Wy tutaj tak nielegalnie..."

W nocy nikogo na korytarzu. Rano w poszukiwaniu toalety: załogi karetek, lekarze, piguły. Dziwnie patrzyli na mą czuprynę poczochraną i wpół otwarte oczy.

"Podjedźcie sobie do Lasek, tam macie więcej pociągów to jest 10 km stąd"
"Jak długo Ketonal działa?"
"4-6 godzin powinien trzymać"


Obczajamy czy nikogo na korytarzu nie ma. Czy siostra oddziałowa, która już zresztą przyszła nie czycha gdzieś za rogiem.

Czysto, chodu!

Machnęłam tylko na pożegnanie przemiłej budzącej nas pielęgniarce. Oficjalnie nie mogłam podziękować, wszak nas tam przecież nie było :)

Dosiadam Treka. Noga nie boli- nie wiem jeszcze czy to zasługa Ketonalu czy snu. W każdym razie nie po to jechałam 340 km, żeby teraz dodać opis "Wrocław- Zadupie". Gdzie to Zadupie gdzieś pod Wrocławiem? Warszawą? (nazwa miejscowości zmieniona w celu ochrony załogi szpitala ;))

Decyzja- chociaż do Gdańska!

Z obawy i pamiętając ból, który mi doskwierał jeszcze kilka godzin wcześniej pedałuję tylko prawą nogą. Lewa na płaskim i zjazdach zwisa obok, na podjazdach bezwładnie spoczywa na pedale, żeby chociaż swoim ciężarem pomóc przy podciąganiu pedała prawą nogą. Jedziemy póki ból nie będzie narastał.

3 godziny snu na 48 godzin to zdecydowanie za mało. Po zjedzeniu kurczakowej kanapki na Orlenie dopadają mnie problemy żołądkowe. Nie dość, że lewa noga jest nie do użytku to jeszcze to! Źle mi, robimy postój. 20-30 minut tuż przy drodze.
Grzejące słońce nas rozleniwia, ja czekam, żeby mnie przestało wiercić. Jest ciężko...





Dół, góra, dół, góra... Im bliżej morza tym co raz więcej podjazdów i zjazdów. A nie można by tak po płaskim?!



Nawet nie rejestruję tego powitania.



Dla mnie liczy się tylko tabliczka z napisem GDAŃSK. Kolejny długi postój na stacji. Podwójne espresso (10 zł, tego nie zapomnę!) Żołądek wciąż utrudnia podróż. Łykam Ketonal na wszelki wypadek, (noga trochę boli, ale ból nie narasta) i z dwie różne pigułki na problemy żołądkowe. Nie ma co siedzieć skoro nie przechodzi, jedziemy powoli dalej. Mina nietęga.



Nadciągają ciemne chmury. Będzie padać!

"Chodź zjedziemy, przeczekamy ten deszcz..."
"Nie ma na co czekać, to już będzie padać cały czas"- rzecze rozkręcona maratonka

Jedziemy w ulewie. Po co słuchać faceta, ja wiem lepiej, że nie przestanie padać! I nie przestałoby, gdyby nie fakt, że w końcu stanęliśmy pod wiatą i przeczekaliśmy aż chmura przejdzie. Jak się okazało- cały czas jechaliśmy z chmurą :P Ale nie, to nie przestanie padać... (:




Jak widać na załączonym obrazku- zamieniam lewy pantofelek SPD na SANDAU różowy- żeby bloki nie przeszkadzały, wszak lewej nogi absolutnie po szpitalu nie wczepiałam w pedały.

Sandau atakuje! (dolegliwości żołądkowe spieprzają z podskokach z obawy przed SANDAUEM! :))



JEST! W końcu! Cel minimum osiągnięty! Wrocław- Gdańsk- teraz to przynajmniej jakoś brzmi.



Wjazd do Gdańska nie przysparza radości- na ulicy dziura na dziurze, stary nierówny chodnik... Dojeżdżamy do dworca.



Siąpi deszcz, pragnieniem naszym jest usiąść w śmieciowej jadłodajni. Za pozwoleniem parkujemy nasze rowery w KFC.



A tu Krzychu integruje się z Gdańską SM i przyjmuje potulnie mandat za palenie pod budynkiem dworca :D Cale 30 zł- chociaż tyle litości ze strony pana Jestem Ważnym Strażnikiem Miejskim.




Pod dworcem byliśmy koło 17.00. Posilając się postanawiamy- i tak do Helu dojechać nie zdołamy. Mam odparzenia na pośladkach. Na tyle dokuczliwe, że odczuwałam każdą nierówność na jezdni. Nie chcę już wsiadać na rower, tym bardziej, że lewa noga nie może pracować i mało tego, że cały ciężar ciała spoczywa na czterech literach to jeszcze przy podciąganiu pedała dociskam mocniej.

Decyzja: jedziemy do Władysławowa pociągiem. Kupujemy bilety- z przesiadką w Gdyni. Pierwszy pociąg spóźniony 60 minut, nie zdążymy na przesiadkę. Krzysiek przekonuje mnie, że dworzec w Gdyni jest niedaleko i spokojnie powoli dojedziemy na rowerach zdążając na pociąg do Władysławowa. Niechętnie, bardzo niechętnie przystaję na jego propozycję.

I to był najdłuższy, a raczej najbardziej ciągnący się odcinek w moim życiu

To nie było 20 km. Co najmniej 30.

Każda nierówność na jezdni prowokowała do głośnego "K#RWA ja PIER#DOLE!". I łzy w oczach. Niesamowity ból spowodowany przez odparzenia. W dodatku prawa noga mocno obciążona od ostatnich 140 kilometrów też wysiada- zaczyna boleć kolano i ścięgno Achillesa.

W Gdyni pytamy przechodniów.

Daleko jeszcze do dworca?
Kawałek.

Za ile dojedziemy do dworca?
Już niedługo.

Do dworca to jeszcze daleko?
Chwila.

Jak mi jeszcze raz ktoś na pytanie "Czy daleko do dworca?" odpowie "Zaraz będzie" to chyba autentycznie moje "Ja pierd#le" zamieni się w "zaraz Ci przypierd#lę". Dlatego nie pytamy ;)

Koniec. Wymiękam. Po tym jak kobieta kieruje nas w lewo do dworca, gdzie zaczyna się podjazd- zsiadam z roweru w mocnym postanowieniem, że tego dnia już absolutnie, kategorycznie na rower NIE WSIADAM.

Na pociąg właściwy i tak nie zdążyliśmy.

Ogarniam się w toalecie dworcowej. Jako że 2.50 mnie to kosztuje- wykorzystuję na maksa. Schodzi pół godziny, zapomniałam włączyć telefon. Włączam- 3 nieodebrane połączenia od Krzyśka. "będzie opieprz" myślę sobie. Na szczęście nie był zły tylko się martwił :D

Dworzec w Gdyni:





Wsiadamy w pociąg do Władysławowa. Jedno mrugnięcie okiem, a Krzysiek do mnie rzecze "Wysiadamy!". Przecież dopiero wsiedliśmy...!



Uff, Władysławowo!

Godzina 24 z minutami. Musimy od dworca jeszcze kilka km pokonać (może z 4) do plaży. Pieszo? Długo. Zmęczeni jesteśmy.

Przełamuję się, wsiadam na rower. Gdyby nie fakt, że cały czas był zjazd- ni cholery bym nie dojechała.

Godzina 1.00. Nareszcie jest!

Plaża. Morze!






Krzysiek zażywa połowicznej kąpieli, ja mam dość na dzisiaj. Lodowata woda jest ostatnią rzeczą o jakiej marzę.




Męska część ekipy rozkłada namiot na wydmie. Zamiast ustawić go tak, żeby głowa była wyżej, nogi niżej- rozkłada w poprzek. Wiedział co robi, kładąc się staczam się w jego stronę :P Ale mam to gdzieś. jestem na tyle zmęczona i wycieńczona, że zasypiam w mgnieniu oka. Ciekawa tylko czy rano nie obudzi nas SM tudzież policja z wypisanym świstkiem za nielegalne obozowanie na wydmach. To będzie już drugi mandat! Spanie bez namiotu nie wchodzi w grę- siąpi deszcz. Rowery odpoczywają spięte przed namiotem.










Kto nas obudził? Czy dostaliśmy kolejny świstek do kolekcji? Skąd wzięła się ZEBRA w Jastarni? Dlaczego powrót do Wrocławia (POCIĄGIEM!) zajął nam 35 godzin? O tym już jutro w kolejnym odcinku "Cyklodestrukcji".

This is the road to HEL! 500 km w 44 godziny cz.1

Piątek, 13 lipca 2012 | dodano:20.07.2012Kategoria Sto i więcej
Km:342.00Km teren:0.00 Czas:22:00km/h:15.55
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Skąd to, jak to, dlaczego tak?

Z Krzyśkiem zgadaliśmy się przez facebooka, nie znając się osobiście. Przed wyprawą była tylko jedna wycieczka zapoznawcza do Sycowa. Nauczona, że to czego się nie przemyśli najlepiej się wspomina- bez zawahania przystałam na propozycję wypadu nad morze z noclegiem dopiero na plaży. Wyzwanie!

TRASA ZAPLANOWANA

A było to tak...

Kilka godzin przed wyprawą miejsce ekscytacji zastąpiły poniekąd obawy. Czy jazda w nocy to dobry pomysł? Czy dojedziemy cało? Czy nikt nas z drogi nie sprzątnie?

Kończąc pracę o 21.00 czekało mnie jeszcze pakowanie. Plan był taki: ruszyć o 1.00 w nocy w piątek i jechać póki przed oczami nie pojawi się bezkresny horyzont Bałtyku. Spakowana!





Ostatecznie TRZYNASTEGO W PIĄTEK ruszamy o 2.00 Żmigrodzką.





Jazda nocą całkiem przyjemna, po mocnej kawie oczy jeszcze się nie kleiły. Ruch niewielki, mijające nas TIRy zachowywały bardzo dużą odległość.

Na zjazdach i płaskim ładowałam Nokię swoją ładowarką na dynamo. Niestety jak już wcześniej narzekałam na swoją Nokię tak i teraz nie obejdzie się bez. Mimo ładowania bateria i tak padła. Stąd jedynie 156 km zarejestrowane, później włączałam co jakiś czas tylko na chwilę endo- żeby był ślad.


Już od początku irytowała mnie nieco ilość przerw. W moich planach była godzina na każde 100 km. Krótkie, bo krótkie, ale jak się już rozkręciłam to nie bardzo mi się podobało zatrzymywanie- choćby na 5 minut. Szczególnie gdy były to dopiero pierwsze km.

Piękne uczucie kiedy wstaje nowy dzień. Kiedy każdy kolejny przejechany kilometr jest co raz cieplejszy i jaśniejszy.




Przed Jarocinem 2 km prowadzi nas samochód. Średnia ok. 40km/h, a można było podziwiać widoki. Szkoda, że tak krótko, ale warto wspomnieć tego kierowcę, który po zjechaniu z głównej drogi zatrąbił i pomachał nam z uśmiechem na twarzy.





Godzina 8:30. 116 km. Docieramy do Jarocina.



Akurat trwa tam festiwal, więc zdjęcie z glanem jak najbardziej na TOPIE.
Słońce, wygodny glan- tak to ja mogę siedzieć!







Humor dopisuje, nastrój doskonały. Mijamy co raz to ciekawsze wioski zastanawiając się jakie jeszcze "owo" zaliczymy.







Gniezno, godzina 14.00, ok. 200 km za nami. 12 godzin od startu.

Przerwa pod Mc Donaldem na przedyskutowanie dalszej trasy. Senność daje się we znaki i nawet czerwona kostka jawi się jako miejsce do spania. Nie spać, zwiedzać!






Przed Bydgoszczą, godzina 17:20.


Krzyśka dopada ból w okolicy ścięgna Achillesa. To czego się obawiałam od początku. Że przeszkodzą nam kontuzje. Bo siły psychiczne i fizyczne starczyłyby nam na całe 500 km. Zmniejszamy tempo- byle do przodu.




Ja jeszcze hulam z uśmiechem na twarzy. Nieświadoma tego co mnie czeka. Ale póki co... Pedałujemy dalej!






Godzina 20.00, ok 300 km za nami. 18. godzina podróży. 35 godzin bez snu.



Zaliczamy obowiązkowy punkt naszej wyprawy czyli jedzeniowy syf. Tutaj dłuższa przerwa- chyba ponad godzinę.



Zostawiamy Bydgoszcz daleko za sobą. Od tego postoju lewe kolano zaczyna dawać o sobie znać. Początkowo sądzę, że po prostu się zastało i trzeba je rozruszać. Z każdym kilometrem, z każdym obrotem pedała zamiast co raz lepiej jest co raz gorzej. Tempo spadło.

Długi zjazd do miejscowości X. Godzina 23.11. 340 km za nami.




W X zjeżdżamy na stację benzynową. Ból bierze górę. Oparta o brykiet do grilla momentami odpływam. Noga wyprostowana, może odpocznie, może przejdzie. Krzysiek przynosi espresso. Wypijam z obrzydzeniem jakby był to kubek wódki- nie lubię kawy. Dalej przymykam oczy w objęciach brykietu- wygodnie, błogo wręcz. Rejestruję tylko przy każdym podniesieniu powiek tankujące samochody ich właścicieli. Policjanci. Wstawione imprezowiczki. -"Stacja nieczynna, rozliczenie!" -"Ja pierd#le!". Potrząsam głową z trudem wstaję podążając po kolejne espresso i Kit Kat'a- trzeba czymś zagryźć posmak małej czarnej. Noga wyprostowana, zablokowana w stawie kolanowym. Nawet najmniejsze zgięcie powoduje ciarki i przeszywający ból.

I co dalej? Na rower nie wsiądę- pedałowanie tylko prawą nogą było wykluczone, ponieważ na pośladkach zaczęły się robić bolesne odparzenia. Ból może i byłby do zniesienia, gdyby nie fakt, że przy ciągnięciu pedała w górę cztery litery dociskały jeszcze mocniej do powierzchni siodełka. Poza tym przed nami długi, dosyć stromy podjazd.

Szukamy ostrego dyżuru. Dobrze, że X to nie wiocha zabita dechami, ale za to tamtejsi policjanci...
- Chcieliśmy się dowiedzieć jak trafić do szpitala?
- A co się stało?
- Noga mnie strasznie boli, nie mogę jechać, ledwo idę.
- Ale czego pani ode mnie oczekuje? Ja nic nie mam przy sobie...
- Jak trafić do szpitala...?
- To musi Pani po karetkę dzwonić, ja nie mogę Pani pomóc.
- Chcieliśmy się dowiedzieć jak mamy DOJŚĆ do szpitala.

Mniej więcej tak wyglądał dialog. Otrzymaliśmy wskazówkę jakże zawiłą: "Cały czas prosto i po prawej stronie będzie". A można było tak od razu.

Pokonujemy stromy podjazd pieszo. Takiego chodnika jeszcze w życiu nie spotkałam- dziura na dziurze. Z obawy przed skręceniem kostki, klnąc jak szewc (to się Krzychu nasłuchał) schodzę na ulicę z kostki brukowej. Na szczycie wzniesienia szpital.

Prześwietlenie nic nie wykazało, ale zrobili tak pro forma. W oczekiwaniu na wyniki dopada złość. Wściekłość, że taki kawał przejechałam i nad Bałtyk nie dojadę. Łzy w oczach spowodowane bezsilnością. Nienawiść w stosunku do własnej nogi.

Przychodzi lekarz. Opowiadam skąd się tu wzięłam i co mi dolega.

- Dużo podjazdów było?
- Na miękkich czy na twardych przełożeniach pani jechała?
- Rama dobrze dobrana?
- A może bloki w butach źle ustawione, pokazać.
- Ile km pani jeździła dziennie przed wyprawą?

Widać trafił swój na swego.

- Zastrzyk z Ketonalu domięśniowo.

Na pytanie co teraz zamierzamy odpowiadam, że chyba gdzieś nocleg znajdziemy, a rano podjedziemy do miejscowości gdzie jest dworzec PKP.

- A namiot macie?
- Mamy.
- A jakby się rozłożyli na tym lądowisku dla helikopterów?
- ale my nie mamy klucza do tamtego wyjścia...
- A ten cieć z portierni nie ma? Może on ma, trzeba się go spytać.

Wychodzę do Krzyśka, który czeka (śpi) pod szpitalem. Przedstawiam ofertę. W zasadzie kiedy otrzymałam zastrzyk z Ketonalu miałam nadzieję odczekać aż zacznie działać i chciałam jechać dalej. Nie chciałam spać. Plany jednak pokrzyżował lekarz i pielęgniarka, którzy wylecieli do nas z ofertą.

-Mamy wolną tu na dole jedną salę, może chcecie się tam przespać, z rowerami wejdziecie i rano dojedziecie do dworca. Po co macie teraz po nocy gdzieś się szwendać...

Patrzę na Krzyśka.

-Dobra.

I tak wylądowaliśmy w szpitalu na perypetiach.



Takiego apartamentu się nie spodziewałam. I to z możliwością skorzystania z prysznica! Nie odmówiłam. Ketonal powoli uśmierzał ból.





342 km. 24 godziny od startu. 42 godziny bez snu.


Przed odpłynięciem w szpitalnych łózkach na całe 3 godziny chwila rozmowy i momentalny zgon.

Pobudka i "ucieczka" przed siostrą oddziałową- w następnym wpisie :)

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Nerve Al
GTIX 691 km
C(G?)urarra RIP 799 km
Trek 7100 22706 km
Królowa Szos 844 km
Dostawczak 4 km
Ghost Cross 1800 1865 km

szukaj

archiwum