Szczęście jest wyborem!

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Prenumeratorzy bloga

wszyscy znajomi(69)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maratonka.bikestats.pl
wezyrStatystyki zbiorcze na stronę

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wschód

Dystans całkowity:422.27 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:21:47
Średnia prędkość:19.39 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:140.76 km i 7h 15m
Więcej statystyk

Tylko we Lwowie!

Sobota, 21 września 2013 | dodano:20.10.2013Kategoria Wschód
Km:115.11Km teren:0.00 Czas:06:00km/h:19.18
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Ghost Cross 1800


Tytuły zdjęć mają jakikolwiek sens połączone w jedną całość. MNIEJ więcej.


Wyjazdu na Ukrainę dzień drugi. Dzisiaj celem był już Lwów i Medyka.

Spędzając noc w leśnej altance, rankiem po około 30 kilometrach dojeżdżamy do granicy Lwowa.


Niech inni se jadą © maratonka


Miasto robi na mnie wrażenie pięknego, ale... Zaniedbanego.

Gdzie mogą gdzie chcą © maratonka


Do Wiednia, © maratonka


Takie samochody mijały nas bardzo często. Mimo że swoje lata już miały, wyglądały dość świeżo.

Paryża Londynu © maratonka


A ja się ze Lwowa © maratonka


Ciocia Wikipedia powiada, że... Wysoki Zamek (ukr. Висо́кий За́мок) – wzgórze na Roztoczu Wschodnim, w obszarze Roztocza Lwowskiego, w północno-wschodnim rejonie Lwowa, 398 m n.p.m.; park krajobrazowy.

Na Wysokim Zamku w II połowie XIV wieku Kazimierz III Wielki wzniósł Wysoki Zamek. Obok ruin zamku w latach 1869–1890 usypano kopiec Unii Lubelskiej (412 m n.p.m.).

W 1998 Wysoki Zamek razem ze Starym Miastem, Podzamczem i archikatedralnym sobrem św. Jura został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Bo co chcesz, to mów © maratonka


Zaliczamy wysoki zamek, z którego podziwiamy Stare Miasto.

Ta mamciu ta © maratonka


Wymuszony grymas na twarzy...

Skarz mnie Bóg © maratonka


... z powodu masy turytów i marnej pogody. Nie lubię tłum(ok)ów ludzi.

Nie ruszę za próg © maratonka


Zaczyna siąpić deszcz. Schodzimy ze wzgórza i kierujemy się do rynku. Lwów ma swój urok!

Bo gdzie jeszcze ludziom © maratonka


Tak dobrze jak tu? © maratonka


Tylko we Lwowie! © maratonka


Gdzie śpiewem cię tulą © maratonka


L budzą ze snu? © maratonka


Tylko we Lwowie! © maratonka


L bogacz, i dziad © maratonka


Tu są za pan brat © maratonka


L każdy ma uśmiech na twarzy © maratonka


A panny to ma © maratonka



Słodziutkie ten gród, © maratonka


Jak sok, czekolada i miód © maratonka


L gdybym się kiedyś © maratonka


Urodzić miał znów, © maratonka


To tylko we Lwowie! © maratonka


Bo szkoda gadania, © maratonka


Bo co chcesz, to mów © maratonka


Nie ma jak Lwów! © maratonka



Po szybkiej wizycie we Lwowie obieramy kierunek na Medykę. 20 km za Ukraińską stolicą zaczyna się mały-wielki problem z kolanem. Ból, który już znałam z podróży nad morze. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jadąc na twardziela (Nie wymiękaj, pedłauj!), zafunduję sobie zastrzyki przeciwbólowe, a na pewno czasową niesprawność stawu kolanowego. Mając w pamięci tamte wydarzenia, ale jednocześnie przypominając sobie jak podczas podróży z Wilkiem do Pragi przestawiał bloki, gdy u niego pojawiał się ból, postanawiam "walczyć". Fakt, ze na Ghoście jeszcze nie jeździłam dystansów ok. 200 km. Bloki były dobrze ustawione, zmieniłam ułożenie siodełka i kierownicy. Sakwy przejął Tomek. Za wiele to nie dało, i tak pozostało mi tylko pedałowanie prawą.

Mżawka zamieniła się w całkiem porządny deszcz. Stajemy pod drzewami na jakieś 20 minut. Nie zapowiada sie na poprawę pogody. Ruszamy i... Ból kolana jakby zaczął ustępować. Mimo mokrych spodni, humor mi się poprawił. Za to tuż przed zmrokiem przestało padać, zrobiło się sucho i kolano znowu dało o sobie znać. Do granicy z Polską zostało nam jakieś 20 kilometrów, ale i tak wiedziałam, że dojechanie do granicy te 20 km czy nawet 30 do Przemyśla za wiele nam nie da. Pociągi w nocy już nie będą kursować, a gdzieś się trzeba przespać. Zresztą, z ponownym bólem kolana dojechanie do Przemyśla byłoby wyzwaniem. Tomek się zatrzymuje i udaje "w krzaki". Przy drodze gdzie się zatrzymaliśmy na chwilę, stała zamalowana buda.

I z niego wyjechać ta gdziesz ja bym mógł ta mamciu ta skarz mnie Bóg © maratonka


Podeszłam, odsunęłam zasuwę i... Mamy nocleg! W sytuacji gdzie zrobiło się deszczowo (namiotu nie mieliśmy ze sobą), a kolano wyraźnie dawało znak, że potrzebuje odpoczynku, taki "pensjonat" był wymarzony. Ciepło, sucho, rowery w środku. Jak najszybciej wskoczyliśmy w śpiwory, żeby nie robić hałasu. Koniec dnia drugiego, męczącego :)

Możliwe że więcej ładniejszych jest miast lecz Lwów jest jedyny na świecie © maratonka

Привіт!

Piątek, 20 września 2013 | dodano:15.10.2013Kategoria Wschód
Km:188.16Km teren:0.00 Czas:10:00km/h:18.82
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Ghost Cross 1800
... i obiecuję sobie, że na ten wpis mnie przeznaczę więcej niż 10 minut. Zatem czas start! Zdjęcia będą marne, bo Picasa jest do niczego.


Po Sandomierzu był kolejny deszczowy dzień, a po deszczowym dniu dzień słoneczny, choć wietrzny. Jako że wiało w plecy, a dobra (powiedzmy) pogoda była zapowiadana na rozpustne trzy dni, ruszyliśmy w stronę Ukrainy.

Plan był taki, żeby od Huty Józefów dojechać przez Zamość jeszcze tego samego dnia do naszych wschodnich sąsiadów.


Tomek minimalizując obciążenie zdecydował się na plecak. Ja targałam swoje sakwy.





I tutaj się pochwalę, że w trzeciej klasie szkoły podstawowej zajęłam pierwsze miejsce recytując wierszyk.

"W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie
I Szczebrzeszyn z tego słynie.

Wół go pyta: "Panie chrząszczu,
Po co pan tak brzęczy w gąszczu?"

"Jak to - po co? To jest praca,
Każda praca się opłaca."

"A cóż za to pan dostaje?"
"Też pytanie! Wszystkie gaje,

Wszystkie trzciny po wsze czasy,
Łąki, pola oraz lasy,

Nawet rzeczki, nawet zdroje,
Wszystko to jest właśnie moje!"

Wół pomyślał: "Znakomicie,
Też rozpocznę takie życie."

Wrócił do dom i wesoło
Zaczął brzęczeć pod stodołą

Po wolemu, tęgim basem.
A tu Maciek szedł tymczasem.

Jak nie wrzaśnie: "Cóż to znaczy?
Czemu to się wół prożniaczy?!"

"Jak to? Czyż ja nic nie robię?
Przecież właśnie brzęczę sobie!"

"Ja ci tu pobrzęczę, wole,
Dosyć tego! Jazda w pole!"

I dał taką mu robotę,
Że się wół oblewał potem.

Po robocie pobiegł w gąszcze.
"Już ja to na chrząszczu pomszczę!"

Lecz nie zastał chrząszcza w trzcinie,
Bo chrząszcz właśnie brzęczał w Pszczynie."



Chatki me drewniane ukochane!





Gdybym nie przuciła roweru na rzecz skutera, kolano byłoby całe. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.




"Skrót" tuż przed Zwierzyńcem.





Zwierzyniec pełen ssaków...





Kościółek na wodzie



Ryś zaplusował!



Nie bądź frajerem, jeździj rowerem. Kto jeździ skuterem ten jest frajerem! Także tego... Przejdźmy dalej.

Browar Zwierzyniecki jako obowiązkowy punkt wycieczki. Browar jak browar. PIWA!





Chatka <3



Roztoczański Park Narodowy



Wschodni rozstaw szyn



Chaaaaatka Puchatka!



A w tej pewnie mieszkają trzy świnki.



Tuz przed Zamościem.



Zamojski rynek. Spokojnie, ładnie, czysto.

Zamojski rynek © maratonka












Opuszczamy Zamość, słońce chowa się za horyzont.





Up & down. Jeszcze przed granicą.



Hurra! Po zmroku przekraczamy przejście w Hrebenne. SAMOCHODOWE. Jako że mamy dwa rowery to w sumie cztery kółka ;) Oczywiście jak to z rowerem - nie stoimy w kolejce. Ukraiński granicznik podejrzliwie pyta nas o ubezpieczenie. Tomek wyciąga kartę EKUZ, potem wciska mu Alpenverein. Ja gorączkowo myślę co pokazać, już trzymam w dłoni kartę z Centrum Krwiodastwa informującą o grupie krwi, kiedy zakłopotany (o)granicznik oddaje Tomkowi dokumenty, moich nawet nie sprawdza i puszcza. Uciekamy w głąb Ukrainy!



Mija... 180 kilometr, 185... Spaaaać... Zjeżdżamy w pierwszą boczną dróżkę do lasu, a tam... Nawet nam się nie marzyło!



Namiotu nie braliśmy, wszak to były tylko 3 dni.

Już Ci pomagam tylko zrobię zdjęcia!



Stopawiczki.



Добрий ранок! Mata (nie)samopompująca po raz kolejny doskonale się sprawdza.



Miejscówka była rewelacyjna. Blisko drogi, sporo drewnianych altanek. Opuszczamy leśny hotel i ruszamy w stronę Lwowa. 40 km do celu!



Ps. Pół godziny. O 20 za dużo.

Nieopodal Sandomierza San do Wisły zmierza

Środa, 18 września 2013 | dodano:08.10.2013Kategoria Wschód
Km:119.00Km teren:0.00 Czas:05:47km/h:20.58
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Ghost Cross 1800
Czasem przychodzi taki czas, kiedy czasowo człowiek chce poleżeć na plaży i wyłączyć telefon. Tymczasem przy prognozach zalewających całą Europę nie wiedziałam co zrobić ze sobą i swoim rowerem, tudzież czekanem. Rowery na dach i ruszylliśmy przed siebie w stronę Częstochowy...











... oraz "zamurowanego" Szydłowa.













Padło na wschodnią Polskę. Jak nie będzie pogody, to chociaż nauczę się łapać kury na rosół. I zabijać. I tak zabijaliśmy przez trzy dni. NUDĘ. Deszcz, deszcz, deszcz... Dziadek zapewnił nam rozrywkę.



Nawet psiaki nie zamierzały wystawić nosa na zewnątrz.



Po co, skoro w domu jest tak miło, przytulnie i...






W te trzy dni rowery w szopie stały i czekały na zmianę frontu. Tymczasem woziliśmy się białą furą, odwiedzając kilka miejsc.







Po ujrzeniu rynku w Lublinie stwierdzam, iż wrocławski jest strasznie nudny.









W tejże ponurej aurze odwiedziliśmy równie ponure z racji swej przeszłości i przeznaczenia miejsce.


















Dnia trzeciego niepańskiego, deszczowego, po południu widziano pierwsze promienie słońca od dni kilku. W mgnieniu oka wskoczyliśmy w lycrę. Jako że prognozy na dzień następny były zasmucające, za cel obraliśmy szybki wypad do Sandomierza. Około 60 km w jedną stronę.

Podróż była czystą przyjemnością. Czystą dosłownie, bo nie było sposobności, żeby zanieszczyścić nam powietrze spalinami. Ruch na drogach jak w Nowy Rok o 9.00 rano. Poza tym co rusz zachwycała mnie zabudowa wiosek, w której dominowały drewniane chatki.



Słońce zaczynało nas żegnać, a my wciąż byliśmy jeszcze nie po tej stronie Sanu.

Wschodni zachód © maratonka


Słońce wiedziało co robi. Wiedziało, że przeprawa promowa jest nieczynna, dzięki czemu w zastępstwie promu odbyliśmy wraz z rowerami romantyczny rejs o zachodzie słońca łódką na drugi brzeg.





Sandomierz po zmroku prezentował się pięknie.



Podjeżdżamy do centrum Wąwozem Królowej Jadwigi.











Na sandomierskim rynku spożywamy małe, płynne co nieco (w moim przypadku kakao udające gorącą czekoladę) i obieramy kierunek na nalewki ;)

Wieczorem zrobiło się orzeźwiająco. Wzięcie neoprenowych Szitmanowskich ocieplaczy na buty było dobrym wyjściem. Miejscami pojawiła się gęsta mgła.



Jako że na obiad napełniliśmy się swojskimi przetworami mięsnymi, nie chcieliśmy absulutnie nic brać do jedzenia. Jak się okazało w drodze powrotnej dopadły nas objawy hipoglikemii. W środku przyjemnego, bajkowego, ciemnego lasu, na drodze asfaltowej co prawda, pałaszujemy dwie paczuszki sezamków, które mimochodem wrzuciłam do plecaka. Mało! Ratuje nas kilka kilometrów dalej mini stacja paliw. Nie tyle stacja co Snikersy.



Uff, w końcu docieramy do nalewek. Ciepło z pieca otula nasze ciała, żar z butelki rozgrzewa nasze zmarznięte wątroby. Może jak jutro nie będzie padać to pojedziemy na tą Ukrainę...?

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Nerve Al
GTIX 691 km
C(G?)urarra RIP 799 km
Trek 7100 22706 km
Królowa Szos 844 km
Dostawczak 4 km
Ghost Cross 1800 1865 km

szukaj

archiwum