Szczęście jest wyborem!

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Prenumeratorzy bloga

wszyscy znajomi(68)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maratonka.bikestats.pl
wezyrStatystyki zbiorcze na stronę

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry i dziury

Dystans całkowity:153.46 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:14:10
Średnia prędkość:10.83 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:30.69 km i 2h 50m
Więcej statystyk

Rychlebské stezky

Niedziela, 27 października 2013 | dodano:31.10.2013Kategoria Góry i dziury
Km:21.83Km teren:0.00 Czas:02:30km/h:8.73
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Ghost Cross 1800
Najpierw coś z przemyśleń po 24.00... Jestem przeciwko halułinowej zarazie. Jak kiedyś prorokowała polnistka w gimnazjum - i ten amełykański zwyczaj u nas zagości. Haloween samo w sobie jest ok. Pod warunkiem, że się odbywa w kraju do tego przeznaczonym. Kojarzy mi się tylko i wyłącznie z amerykańskimi filmami, zupełnie nie pasuje mi wdrażanie tej tradycji u nas. Pożyczmy Haloween z USA, five o'clock tea z Great Britain i siestę from Spain. Będziemy tacy światowi. Zawsze to krok bliżej do zniesienia wiz. Jak mi zapukają małe potwory do drzwi, to oczywiście nie odmówię im cukierków. ANYŻOWYCH!


W dzień wolny od prac wszelakich wybraliśmy się z Matuszem i Markiem (+2 do rowerowych znajomych) na singletracki, aby poujeżdżać Rychlebské stezky. Nie ma co pisać, trzeba obejrzeć!
.

.
/1083220

Rychlebski strumyk © maratonka


Liczne kładki na drodze były prawdziwą frajdą. Szczególnie kiedy próbowałam, jadąc po nich, zrobić zdjęcie.

Rychlebska kładka © maratonka


Go bike, go boys, go pro!

Rychlebskie chłopaki © maratonka


Liście był zdradliwe. Tworząc gęsty dywan, ukrywały prawdziwe oblicze kamienistego podjazdu. Po kilkunastu metrach ambitnego wjazdu (ha, a oni prowadzą rowery!), przyszło mi pokornie prowadzić rower. Moja ambicje zostały sproawdzone na ziemię.

Rychlebskie liście © maratonka


Próba poluzowania sprężyny skończyła się kontuzją pedała.

Rychlebska awaria © maratonka



Rychlebski widok © maratonka


Na pierwszym odcinku (wales) nie było momentami mowy o zjeździe w moim wykonaniu. Siodełka nie mogłam obniżyć tak, aby czuć się bezpiecznie przy dużym nachyleniu drogi - za długa sztyca (za krótkie nogi?!). W końcu zrozumiałam jaka ze mnie miastowa rowerzystka, gdy byłam pewna, że full mi nie jest potrzebny. Oj przydałby się wtedy... Choć przy tym poziomie wytrenowania (mnie) i trudności (drogi), i tak bym go niosła na plecach. Albo mnie by nieśli - na noszach.

Rychlebski singletrack © maratonka


20 km przejechane, na drugą rundę nie było czasu. One o'colck kofola.

Rychlebska kofola © maratonka


Takie cudo pałętało się pod nogami.

Rychlebski kociak © maratonka


Pierwsze oznaki nadchodzącej zimy.

Rychlebska stokrotka © maratonka


Singletracki są rewelacyjnie przygotowane. Niezbyt duża liczba pro rowerzystów dawała duży komfort przy zjazdach. Czasem lepiej poświęcić 10 godzin na 22 kilometry, niż przejechać się wokół Wrocławia 200. Zabawa była przednia!
.
.

WIELKA sowa, WIELKIE tajemnice, MAŁE zmiany

Niedziela, 8 września 2013 | dodano:12.09.2013Kategoria Góry i dziury
Km:36.45Km teren:0.00 Czas:03:00km/h:12.15
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Ghost Cross 1800
Cały weekend rowerowo. Nie byłam... Moje pośladki nie były zbyt zachwycone kolejnym dniem na siodełku. Tak, odzwyczaiły się, bo teraz zmieniłam środek transportu do pracy. Ale o tym nie teraz i kiedy indziej :)

Na początek wstaliśmy skoro świt o 8.00, gdyż plan A zakładał rozjeżdżenie Szwajcarii Saksońskiej. Gdy tak w pośpiechu przełykaliśmy jajecznicę olśniło nas nagle, że będziemy w tamtych okolicach za tydzień, podczas wyprawy w Alpy. Przeszliśmy zatem od połykania do przegryzania pokarmu, zastanawiając się co ze sobą zrobić w piękny, niedzielny dzień.

"Nigdy nie byłam w Górach Sowich. To znaczy byłam, 15 lat temu. Ale nie z rowerem"

I tak jakoś wyszło... Wyjechało.


Trawa zieloną była, kwiaty pachły. Wiesień.



Małe wielkie zmiany w Ghościu. Coś mi się wbiło do głowy, że mam kasetę 11 RZY. Liczyłam razy CZY, jest raptem 10 RZY. Ale wcześniej było osiem, różnica na podjazdach kolosalna. Ofiarodawca kasety: GTIX.



Derkę również ofiarował GTIX. Nie przeżył zabiegu, ale ktoś musiał się poświęcić. I nie mogłam to być ja.



Korba została crossowa. I taka zostanie póki jej nie zajeżdżę. "Zdejm ten żałobny plastik" - podpowiadało serce. Posłuchałam zatem i pozbyłam się plastusiowej osłony. Łańcuch również przeszczepiony z poczciwego górala.



Pierwsza zmiana jakiej dokonałam - dłuższa kierownica! Ofiarodawca: GTIX... Wykończyłam go.
Poprzednia była ciut węższa i kompletnie nie współgrała z rozstawem moich wyrostków kruczych. TA jest idealna. Manetka SLX from GTIX.




Zmienione chwyty. Ze standardowych gum na wygodne, "niepro" Setlazy. Zakupione niegdyś, gdy zafascynowałam się ich miękkością. Potem zaczęłam lansować Treka i nie wypadało wcisnąć mu takich gąbczastych gladiatorów (nazwa modelu). Ale się starzeję i dlatego zafundowałam je Ghościowi. Teraz sama siebie całuję po rękach.




Final look. A na amora założyłam jeszcze bardziej nie pro osłony, żeby kurz nie znalazł drogi do niego. Amor ma działać tak długo jak się da.



Urządziłam Ghościowi sesję, a Tomek gdzieś przodu czekał. Jak kocha (rower) to poczeka :)

Ostatni odcinek podjazdu na szczyt Wielkiej Sowy. Momentami kamienie tak uciekały spod kół, że szybciej i łatwiej było podprowadzić rower.



Oto i my! Ludzie na poziomie. Ludzie na poziomie tysiąca piętnastu metrów nad morzem.



Turystów jak na tą godzinę (16:00) całkiem sporo.



Wdrapujemy się na wieżę widokową. Nie dość, że trzeba na nią wejść, to jeszcze się za to płaci. Czwóreczka od osoby. Oszustwo, bo ulgowy studentów nie obowiązuje. A chciałam wykorzystać legitymację póki mam. Ale to nic, na pewno za cztery złote są ładniejsze widoku niż za dwa. Zresztą sami zobaczcie. Zobaczcie Ślężę:



Podziwiajcie nadajnik:



I Pana pilota z samolota. Spirit of Świebodzice - napis na płetwie (?).

Lecący samolot © maratonka


Miasteczko:



Domki:




"Tomek, ktoś się kręci koło naszych rowerów..."







A później ten kij leżący obok znalazł się w moich szprychach. To była ONA!





Zjeżdżamy. Tzn z wieży schodzimy, z Sowy zjeżdżamy.
Stojąc na rozdrożu.
T: Którym jedziemy: żółtym czy niebieskim?
M: A obydwa są rowerowe?
T: Tak, tylko żółtym będziemy jechać dłużej w terenie, a od niebieskiego zaraz będzie asfalt [Tomkowe zaraz = za jakiś czas]
M: Nie po to żem w góry przyjechała, żeby po asflacie jeździć. Ale na pewno obydwa są rowerowe? Bo nie mam zamiaru znosić roweru...
T: Tak.
M: To żółty!


Ściema była. Żółty nie był rowerowy. Oberwało się Tomkowi, choć muszę przyznać, że bardzo mi się ten zjazd podobał. Ghościu łykał kamienie i korzenie jak gdyby to była droga z Łoziny do Milicza. Zdjęcie nie oddaje uroku zjazdu.



"To Ty rób, ja też coś zrobię. Zdjęcie!"



Zjeżdżamy do Rzeczki, odwiedzamy sztolnię.





Zwiedzanie z przewodnikiem. Tutaj łapię na się na ulgowy.

- Już pokazuję legitymację...
- Nie trzeba.

Znowu na nic się zdała.

Zwiedzanie trwało niecałą godzinę, może koło 40 minut. Na początku miałam wątpliwości czy w ogóle iść. Tomek z racji tego, że już był kilka razy, postawił przed sobą kufel piwa i rzekł:

-Idź. Konając z bólu, tonąc w tęsknocie, zalewając twarz łzami z tęsknoty, pijąc piwo - poczekam.

Muszę przyznać, że zwiedzanie jest bardzo ciekawie zorganizowane. Opowiadania eksploratora sztolni i krótkie retrospekcje z lat drążenia sztolni dawały obraz, jak wyglądało drążenie tunelów. Dzieło niewolniczej pracy. Ludzi, którzy stali się ofiarami hitlerowskiej psychozy. Więcej informacji o kompleksie Rzeczka.

"W Górach Sowich pewnego dnia zjawili się ludzie w mundurach, pojawiły się firmy budowlane a w ślad za nimi rzesze robotników przymusowych. Ogrodzono drutami kolczastymi duże obszary leśne, obejmujące w kilku przypadkach całe masywy górskie, przy drogach ustawiono wartowników, podzielono teren na strefy.
Rozpoczęto prace, postawiono mieszkalne baraki drewniane, postawiono baraki magazynowe, w lasach przygotowano miejsca do budowy budynków. Budowano drogi z dwóch kierunków ruszyła budowa kolejki wąskotorowej. Kolejka ta dzien. i noc w góry transportowano tony sprzętu i materiałów budowlanych. Rozpoczęto również w wielu miejscach drążenie sztolni, czy prace rozpoczęto od razu przy wszystkich znanych obecnie podziemiach, trudno w tej chwili ustalić.
Budowie nadano kryptonim “Riese”. Obszar budowy podzielono na siedem odrębnych placów budowy:
“Rzeczka”, “Włodarz”, “Gontowa”, “Osówka”, “Soboń”, “Jugowice Górne”, “Książ”"
(źródło)



Jakby któryś chciał uciec...







Wielka hala produkcyjna?



Skamieniałe worki włoskiego cementu. Z czasów drążenia korytarzy.



"Brak doświadczenia w prowadzeniu tego typu prac bardzo szybko dał o sobie znać. Obozy zostały utworzone naprędce, tak, że część niewolników początkowo koczowała w namiotach lub ziemiankach. Wkrótce też wybuchła epidemia tyfusu wywołana przez fatalne warunki sanitarne i żywieniowe, doszły do tego także ucieczki. Wszystko to doprowadziło do opóźnień, które wiosną 1944 r. skłoniły władze III Rzeszy do podjęcia decyzji o przejęciu całości prac przez OT. Z tymi opóźnieniami być może związana była decyzja o zmianie przeznaczenia sowiogórskich podziemi.
Ostateczna decyzja o odebraniu spółce kierownictwa nad pracami zapadła podczas narady w dniu 9 kwietnia 1944 r. Z protokołów wynika, że Hitler w trakcie rozmowy z Karlem Otto Saurem, wyraził swoje niezadowolenie ze zbyt wolnego tempa robót nad obiektami podziemnymi i nakazał ich przejęcie przez OT. Polecenie Hitlera wykonano bardzo szybko. Do maja 1944 r. całość prac w Górach Sowich przejęła OT, a do robotników przymusowych i jeńców wojennych dołączono więźniów z pobliskiego KL Gross-Rosen (byli to Żydzi - głównie węgierscy, greccy i polscy), dla których założono obóz filialny." (źródło)



Od Rzeczki musimy się wspiąć na przełęcz Jugowską i zjechać do Bielawy. Lato, lato, lato już nie czeka, ten miał lipę, co z wyjazdem zwlekał. Zastał nas mrok. Potem zmrok. Jedynie ja byłam w posiadaniu oświetlenia, które umożliwiało jazdę w terenie, toteż zjazd był bardzo powolny. Tomek albo jechał obok licząc na mojego Noise'a, albo trzymał się tuż za.



Stał. Jeden jedyny. Godzina (dopiero) 20:00.



Góry Sowie ze względu na działalność Niemców mają w sobie tyle nieodkrytych tajemnic, że życia nie starczy na ich odkrycie. Całkiem niezły ten Dolny Śląsk.

Jak dojechać, żeby dobiec? Izery dzień drugi.

Niedziela, 1 września 2013 | dodano:04.09.2013Kategoria Góry i dziury
Km:35.00Km teren:0.00 Czas:04:00km/h:8.75
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Ghost Cross 1800
Nocą w Schronisku na Stogu Izerskim zbudził mnie śmiejący się przez sen jeden z endurowców, z którymi współdzieliliśmy pokój. Spał na górnym poziomie piętrowego łózka. Wyglądało to mniej więcej tak:

"Hehe, hehe"... JEB!

Źle obliczył odległość podłogi od materaca ;)

Zwlekamy się z hamakowych łóżek w schronisku. W nocy padało, nie spieszyło nam się. Koło 7.00 była jeszcze spora mgła, wilgotno. Podrzemałam do 10.00, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy, mając w zamiarze zrealizować plan na dziś dzień.

Zimno. Wkładam swój polarek pod wiatrówkę, czapki na głowy. Czeka nas zjazd ze Smreka.



Realizując dzisiejszy niezaplanowany plan szatana, Tomek zalicza gumę:



A potem łamie hak przerzutki:

Hak się wyhaczył © maratonka




Po dłuższej zabawie z próbą rozkucia łańcucha bez rozkuwacza powstaje Focus nieostre koło. W stronę Świeradowa czekał nas długi zjazd, łańcuch zatem był zbędnym obciążeniem. Redukcja wagi! Próbowałam jeszcze namówić Tomka, żeby odpiął hamulce dla większego fun'u, ale on nie jest taki zabawowy ;)



Pod górkę biegiem...



Z górki jedziem...



Na płaskim rowernoga...



I znowu pod górkę...



Rozpędziliśmy się NIECO przegapiając rozgałęzienie, dzięki któremu moglibyśmy się w cywilizowany sposób dostać na stronę polską do Schroniska Orle, a następnie do Chatki. Orientujemy się ładnych kilka km później. Do szlaku po polskiej stronie daleko nie jest, ale jest rzeczka. A do rzeczki trzeba najpierw dojść...



Donieść...



Przedrzeć się przez żurawinę...



Jest! Obejdzie się bez pływania :)



Znajdujemy miejsce do przeprawy. Tomek nie ma za bardzo jak się przeprawić na Focusie. Wybiera chodzenie po wodzie. Ja podejmuję wyzwanie...



Walcząc z porywistym nurtem Jizerki...




A pod koniec stwierdziłam, że już mi się nie chce.



Jizerka vs. blondynka 1:0. Żeby dno w rzece było grząskie, kto by pomyślał!



Chatkę widzę, widzę chatkę! Wilgoć czuję, czuję wilgoć w butach...



Posilamy się słynnym naleśnikiem. Czas oczekiwania poza sezonem: 30 sekund :)



Od Chatki mamy dużo zjazdów, szybko docieramy do Świeradowa. Tam Tomek przejmuje mojego Ghosta, aby dojechać do Leśnej po auto, a ja się pałętam po uzdrowiskowym miasteczku. Postanawiamy wrócić do Wrocławia, wszak była dopiero godzina 18.00. Po drodze zjeżdżamy obejrzeć zamek Książ:





I koniec wycieczki :)

Trasa:

Chcieliśmy zaliczyć Jizerę, ale tu hak nie wytrzymał presji.


Za bardzo się rozpędziliśmy:


Chatka Górzystów - Świeradów:

Ahoj! Singltrek, Smrek, Izery.

Sobota, 31 sierpnia 2013 | dodano:03.09.2013Kategoria Góry i dziury
Km:44.18Km teren:0.00 Czas:04:00km/h:11.04
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Ghost Cross 1800
Wolny weekend nie może być weekendem przesiedzianym w domu. Padło na Izery. Szczęśliwie się składa, że poniedziałki mam aż do 17.00 wolne, więc mogliśmy sobie sporo poużywać :)

Dwa rowery, panda i w drogę!


Jedziemy Wokół Jeziora Złotnickiego




Widok w latach 1925-1945



Zapora i elektrownia:





1926:



Zahaczamy o zamek Czocha z 1247 roku. Zwiedzamy jedynie dziedzińce.





Z opowieści Wikipedii:

"Po II wojnie światowej zamek przechodził różne koleje. Był wielokrotnie okradany, zarówno przez Rosjan jak i rodzimych szabrowników, z mebli i wyposażenia. Największej kradzieży dopuścił się 1 lutego 1946 roku burmistrz Leśnej – Kazimierz Lech wspólnie z Krystyną von Saurma – zamkową bibliotekarką, która odkryła zamkowy schowek – wywożąc pełną ciężarówkę mienia zamkowego (insygnia koronacyjne Romanowów, 60 popiersi carów rosyjskich, 100 ikon, zastawy porcelanowe, biżuterię, obrazy), z którą udało mu się przedostać do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Następnie przez krótki czas mieszkali w nim uchodźcy z Grecji, którzy w sali rycerskiej trzymali zwierzęta gospodarskie, dopełniając tym samym dzieła dewastacji. Od 1952 Wojskowy Dom Wczasowy i z tego powodu obiekt był utajniony i nie występował na mapach. Od września 1996 publicznie dostępny jako ośrodek hotelowo-konferencyjny. Właścicielem w 2006 roku była Agencja Mienia Wojskowego."


Dojeżdżamy do...








I nawet byłoby tam romantycznie, gdyby nie dobiegające z pobliskiego kamieniołomu hałasy. Jeszcze kilka lat wstecz można było go podziwiać i się w nim kąpać, a teraz wydobycie idzie pełną parą.


"Kamieniołom Leśna założono po drugiej wojnie światowej na wzgórzu Kopka o wysokości 400 m.n.m. położonym pomiędzy Grabiszycami a Miłoszowem. Była to filia Księgińskich Kamieniołomów Drogowych z siedzibą w Lubaniu. Zamknięty został w końcu lat 70-tych XX wieku, pomimo iż w złożu pozostało około 3,5 mln ton kamienia. Eksploatowano tutaj skałę określoną jako bazanit. Najlepiej widoczne odsłonięcia znajdują się w łomie północnym." (http://www.eko.luban.com.pl/index.php?id=sladami)


A mieszkańcom z domów znajdujących się blisko drogi do kopalni współczuję. Nawet rowerami ten krótki odcinek jedziecie się bardzo nieprzyjemnie, bo co chwilę mijały nas pełne i puste ciężarówki.

"Jak podkreślają członkowie GI, nie są przeciwko kopalni, chcą jednak, żeby urobek był transportowany inną drogą, nie przez centrum. Czy to w ogóle możliwe? Mówią, że tak. Niemcy, którzy tu poprzednio wydobywali bazalt, zbudowali specjalną, podwieszaną kolejkę. Firma Kruszywa Polskie, która eksploatuje złoże Leśna - Brzozy w Grabieszycach, także rozważała taką ewentualność, ale po przeliczeniu kosztów pomysłu zaniechano."

Kolejka zbyt droga, więc będą uprzykrzać życie ludziom. Niemiec jak zrobił to hulało, a w naszej nowoczesnej Polsce najważniejsze, żeby zrobić wszystko jak najmniejszym kosztem. A mieszkańców najlepiej usunąć.


Tomkowy, wysłużony, kilkunastoletni Focus. Po asfalcie dawał radę, ale kilka kamieni wykończyło części, które nie były wymieniane od początku jego żywota... O tym później :)



Oh jo...



Łowiec aż po horyzont! Idzie jesień, swetry zdałoby się wydziergać!




Tomek ratuje z opresji padalca. Jak nie żaba się rzuca pod nogi to wąż na drodze. Nie, nie potrzymałam go mimo próśb, tak jak w tym roku się nie odważę wziąć żuczka w dłonie!

Padalec samobójca © maratonka


Szukając trasy do Nowego Miasta pod Smrekiem, a konkretniej - Singltreka!



400 m pod górkę...



I jesteśmy! Na miejscu możliwość noclegu w namiocie.



Rowerzystów cała niekrytyczna masa. Przyznam szczerze - sporo tam lanserów. Na super rowerach, niekoniecznie możliwości roweru są adekwatne do umiejętności ich właścicieli. To nie jest tak, że właściciel upodabnia się do roweru, wręcz odwrotnie :)



I tutaj Tomek już dojechał z pękniętymi dwoma szprychami. Tymi z przed kilkunastu lat. Za zbójeckie 12 zł dostał w sklepie dwie nowe szprychy (ważne, że były!). Awaria nr 1 - da się jechać!







Naszym celem nie były jednak singletracki, toteż z mojej upartości (skoro już tu przyjechałam, to muszę się przejechać!) zaliczamy kawałek czarnego szlaku. Całkiem miło, z dużą prędkością można kilka drzew pozaliczać. NATOMIAST nie wiem jaka jest przyjemność z jazdy, kiedy jest tam masa ludzi w sezonie i nie da się zapewnić odpowiedniej dawki adrenaliny, bo trzeba uważać na innych. Rzekłabym, że owe singletracki w sezonie dają rowerzystom tyle przyjemności co mijanie "adidasów" w Tatrach latem. Niektórzy jechali pod prąd tak samo mnie ciesząc, co ludzie cofający się z Orlej Perci ze szlaku jednokierunkowego.







Odbijamy z Singltreka w stronę Smreka. Najpierw droga o nawierzchni drobno kamienistej, miejscami o dużym nachyleniu - trzeba było prowadzić rower, tylne koło ślizgało się na kamieniach. A potem weszliśmy na zielony szlak. Niech go szlag! Jakieś 300 metrów pod górę targając rower!



Tomasz się nasłuchał, oj się nasłuchał! Bo wybrał tą trasę. Byłam zła, nie chciało mi się. Nie po to żem rower wzięła, żeby go WNOSIĆ taki kawał! Pchać i nosić w zasadzie (księżniczka?). W akompaniamencie szumu drzew, śpiewu ptaków, moich jęków i przekleństw (zdecydowanie nie księżniczka...) udało się dotrzeć do wieży widokowej.



Wnętrze było otwarte, dwie ławki zajęło sobie dwóch młodych Czechów. Dobra opcja na nocleg! Ja jednak nastawiona na schronisko definitywnie się nie zgadzam na spanie bez prysznica. Czarnym szlakiem zjeżdżamy w stronę Schroniska na Stogu Izerskim. Bardzo, BARDZO przyjemny zjazd, szczególnie na dużych oponach. Tomek na swoim Focusie miał trochę problemów.



Docieramy schroniska. Dostajemy miejsce w pokoju z dwoma endurowcami. W schronisku jest również drużyna kolarska z Jarocina - zarówno MTB jak i szosy. Jak w zimie pełno tam narciarzy biegowych, tak w sezonie letnim dominują rowery. Bardzo sympatyczna, aczkolwiek groźnie wyglądająca właścicielka udostępnia nam zakamarek do schowania rowerów. Zdążyliśmy również załapać się na ciepły posiłek - pierogi! Zapijamy butelką piwa, planujemy następny dzień i kładziemy się na przemeganiewygodne dwupiętrowe łóżka, w których pozycja horyzontalna do złudzenia przypomina wygięcie kręgosłupa jak na hamaku. Zapewne na twardych ławkach w wieży na Smreku wyspalibyśmy się lepiej, ale te pierogi i prysznic... Warto było zostać w schronisku! A jutro? Nie wiem gdzie, ale wiem jedno- musi być zaliczona Chatka Górzystów i słynne naleśniki!

Gdzie diabeł nie może... Kopalnia w Gilowie i na Czernicy.

Wtorek, 4 czerwca 2013 | dodano:05.06.2013Kategoria Góry i dziury
Km:16.00Km teren:0.00 Czas:00:40km/h:24.00
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Dzień pozytywnych zaliczeń dzisiaj. Zaliczenie kolokwium (ostatniego!), dwóch kopalni i zaliczenie pierwszych zjazdów z użyciem sprzętu wspinaczkowego. Zaraz po zajęciach na uczelni wracam do domu, robię do termosu gorącą herbatę z cytryną i szukam ciuchów "do wyrzucenia". Tomek podjechał, dałam mu 5 minut na zwiedzenie okolicy mojego domu i ruszyliśmy.

Mieliśmy dzisiaj spenetrować kopalnię w Gilowie oraz sztolnie w Szklarach. Ograniczona czasem sugeruję, żeby przed zmierzchem wrócić do domu. Odpuszczamy Szklary. Również dlatego, że jak na pierwszy raz mogłyby przerosnąć moje umiejętności speleologiczne, których de facto jeszcze nie posiadałam :)

"Ze względu na swoją budowę geologiczną dolny Śląsk od wieków był terenem działalności górniczej, po której pozostały liczne obiekty podziemne, które stały się obiektem penetracji dla grotołazów i eksploratorów."
( http://www.eznp.cba.pl/kopalnia gilow/200.html)

Tomek zapomniał podać wymiary maksymalne współtowarzysza dzisiejszej eksploracji. Brzuch się wciągnie, cycki upcha, poślady zepnie i przejdzie.




Mój zjazd, cóż... Pozostawiał wiele do życzenia. Powiem tylko tyle- cierpliwość była w tej sytuacji konieczna.







Wielka "dziura"...



... a w środku woda.













Niestety nurek ze mnie żaden i wodę to ja mogłam co najwyżej fotografować. TUTAJ znajduje się bardzo ciekawa relacja z nurkowania w tejże kopalni.

To dopiero jest zwiedzanie! (www.cave-diving.pl)





Ileż ten szpadel ziemi przekopał!








Szybko poszło. Kopalnia dla "suchostopych" jest do przejścia w kilkanaście minut.


Jak się zjechało, to teraz trzeba wejść! Początki są trudne. Mało powiedziane- tragiczne. Nieporadnie walczę z małpą co chwilę kierując głupie pytania do Tomka:

"A ta lina na pewno nie pęknie?"

"Croll mi się nie odepnie?"

"Tusz mi się nie rozmaże?"





Tusz się nie rozmazał, croll niezmiennie mnie trzymał, a małpa pozwoliła wyjść na jasną, zieloną powierzchnię planety Ziemi.





Zaspokajając głód bagietkami czosnkowymi ruszamy w stroną Tąpadła. Chwila spaceru drogą do celu.
Kopalnia położona jest na stoku Czernicy w masywie Ślęży koło wsi Tąpadła. Chromit wydobywano z niej z przerwami w latach 1890 - 1943.





Że niby tam?





Tam!








Psikus! Bramka przy wejściu zamknięta. Nic tutaj nie zdziałamy. Krata jest zamykana na okres zimowy, ponieważ wtedy jest to siedlisko nietoperzy.





Najniższy poziom kopalni jest całkowicie zalany i leży na głębokości 14m. Tym samym jest to obiekt atrakcyjny dla jaskiniowych nurków:




Pozostaje nam jedynie do przejścia sztolnia znajdująca się nieopodal - dawniej połączona z tą częścią kopalni. Z wodą spływającą ze ścian szybu wydostajemy się na powierzchnię.








Chociaż idzie mi sprawniej niż za pierwszym razem, im wyżej się znajduję, tym szybciej mi bije serce. Za każdym podciągnięciem podejrzliwie spoglądam na croll, który momentami haczył mi o linę. Mając świadomość, że po jego odpięciu trzymałabym się jedynie na własnych rękach, zwalniam i bacznie obserwuję czy wszystko jest zapięte jak należy. Tym bardziej, że nie znam sprzętu i jest to dla mnie coś nowego. To tak jak z jazdą na rowerze po ulicy. Dopóki kilka razy się nie przejedzie, panuje wszechobecny strach i jezdnia jawiąca się jako droga śmierci.


Wychodzę pierwsza. Opuszczam sprzęt na dół i po kilku minutach obydwoje jesteśmy już na górze.





Wracamy w stronę sztolni, do której da się wejść bez żadnych trudności.





Miejscami korytarze są dosyć mocno zalane wodą. Do pewnego momentu można przejść po kamieniach suchą stopą.





Aby iść dalej, przydałyby się kalosze. Albo podejście "I tak zaraz się przebiorę w suche rzeczy". :)





Tomek nie miał kaloszy i nie chcąc zakosztować namaczania stóp w kopalnianych cieczach został w połowie. Zresztą był już tutaj, a mnie ciągnęła w głąb ciekawość, którą musiałam zaspokoić chociażby i kosztem wody w butach.





Kopalnia chromitu © maratonka
























Gdzieniegdzie można dostrzec kawałki chromitu:





Przemoczona z ulgą wraz z Tomkiem docieram do samochodu. Przebieramy się i po 30 minutach jesteśmy z powrotem we Wrocławiu. W moim odczuciu to był bardzo długi dzień. Długi, lecz ciekawy. Jak nie wtorek- bo wtorki zawsze są najgorszymi dniami tygodnia... :)

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Nerve Al
GTIX 691 km
C(G?)urarra RIP 799 km
Trek 7100 22706 km
Królowa Szos 844 km
Dostawczak 4 km
Ghost Cross 1800 1865 km

szukaj

archiwum