Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2015
Dystans całkowity: | 221.00 km (w terenie 3.00 km; 1.36%) |
Czas w ruchu: | 11:00 |
Średnia prędkość: | 20.09 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 221.00 km i 11h 00m |
Więcej statystyk |
(w)KOŁO Tatr!
Sobota, 20 czerwca 2015 | dodano:23.06.2015
Km: | 221.00 | Km teren: | 3.00 | Czas: | 11:00 | km/h: | 20.09 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Ghost Cross 1800 |
Trasa: Kółko wokół Tatr ;) http://ridewithgps.com/routes/8577612
Dystans: 221 km
Czas jazdy: 11 godzin
Czas postojów 5,5 godziny (zdjęcia, lody, kanapki, wycieczki na grzyby)
Suma przewyższeń: ~2800
Rodzaj nawierzchni: 99 % asfalt, 1% teren
Uczestnicy: ja i towarzysz Tomasz P. (spoza układu BS)
Pogoda: czasem słońce, czasem chmury, przelotny deszcz (dwa-trzy razy)
Dojazd do Zakopanego z Wrocławia w piątek o 24.00, nocleg w Kościelisku, wyjazd na rowerach w sobotę 7.00, powrót 22.30
Foto: 99% Tomasz P. (te lepsze), 1% ja (te mniej lepsze, ale wciąż dobre)
Po dotarciu do Kościeliska zamiast paść jak mucha na łóżko i zasnąć, kręcę się w łóżku, stresując marnowanymi minutami. A to w stopy zimno – wstaję i idę pod prysznic je zagrzać, a to woda kapie z prysznica – idę dokręcić kurki, a to zimno w ręce – wstaję po bluzę... Dobrze, że w głowę mi zimno nie było, bo bym kask musiała założyć. Nie wiem kiedy zasnęłam.
O 6.00 budzik wyrywa z tatrzańskiej drzemki. Tomek korzysta z faktu, że będę szykować się dłużej, więc grzeje się pod kołdrą. Ja wypijam okropny napój z kofeiną, po czym wmuszam w siebie makrelę w pomidorach – tego dnia i o tak wczesnej godzinie była wyjątkowo niesmaczna. Ale nie chcę startować z pustym żołądkiem, żeby pół godziny po starcie nie robić gastro-postoju. Planowany start: 6.30
Start faktyczny: 7.00 (jakoś rano wszystkie ruchy są spowolnione). Pochmurno, ale nie pada.
Ograniczenie do 60? Toć dwa obroty korbą...
Pierwszy raz widziałam na żywo czarnego bociana!
Ponieważ w pierwszej godzinie nieco przycisnęliśmy, pokonując w godzinę ok. 27 kilometrów, pozwoliliśmy sobie na dołożenie ośmiokilometrowej, uroczej trasy, gdzie zdarzyło się troszkę terenu :)
Jak teren to i musi być prowadzenie roweru...
Zostawiliśmy rowery i pokusiliśmy się również na sprawdzenie dokąd prowadzą kładki, biegnące wzdłuż asfaltowej dróżki... Prowadziły donikąd.
Na dalszej trasie już nie pozwalamy sobie na zabawy w terenie. Co prawda Gaździna zapewniała nas, że pogoda będzie ładna, ale z pogodą w górach jak z facetami - robi co jej się podoba.
W Liptowskim Mikulaszu dłuższy postój na jedzenie i... lody! Co prawda nie z czeskiego Opoczna, ale też dobre... Bo nie wiem czy wiecie, ale najlepsza je zmrzlina z Opočna!
Po 100 km, konkretnie koło 120 łapie mnie kryzys. Kryzys spania – jadę, tempo wbijając wzrok w asfalt. Niby płasko, a jednak pod górę. W dodatku pod wiatr. W dodatku czeka nas spory podjazd. Nic dziwnego, że najchętniej poszłabym spać. Rozbudza mnie mnie po kilku kilometrach przelotny, ale konkretny deszcz, a potem wstrętny, kofeinowy napój. Tomek uciekł do przodu, ja ubrałam kurtkę i powoli podjeżdżałam z tyłu. Nie było akurat żadnej drewnianej altanki. Zresztą nie po to wiozłam tą kurtkę, żeby leżała w plecaku. Może by tak w końcu się zużyła, zaczęła przemakać, przetarła, się, cokolwiek... Bo już mi się kolor znudził...
Gastrostop!
Fotostop!
Oglądając obrazki...
Najtrudniejszy na całej trasie okazał się ostatni podjazd... Ten z Zakopanego do Kościeliska. Ciągnący się w nieskończoność (7 km). Tyłek tak bolał, że nie wiedziałam czy siedzieć czy stać, czy zacząć pedałować rękami, a stopy położyć na kierownicy. Ostatecznie wybrałam opcję wyzywania tych... podjazdów od najgorszych. Siadałam(przeklinałam)-wstawałam-siadałam(jeszcze bardziej przeklinałam)-wstawałam i już nie siadałam. Częstotliwość zmiany pozycji była wyższa od kadencji na podjazdach... Tomek poradził sobie lepiej z ostatnimi kilometrami, a ja... Cóż, na palcach u rąk mogę policzyć ile razy w tym roku byłam na rowerze. W tym większość w terenie i... Ani razu nie przejechałam 100 km :D Zimą były narty i bieganie, wiosną doszła wspinaczka i wciąż jest bieganie, a teraz jest rower i ból dupy. Czas się hartować...
Jak tak teraz patrzę na tablicę informującą, że wjeżdżamy do Zakopanego... To dochodzę do wniosku, że idealnie oddaje klimat tego miasta. Wszędzie narąbane reklam, szyldów, banerów reklamowych... Jak tych naklejek. Czułam się jak w Długołęce...
Pisał swojego czasu Grechuta: piękne Zakopane, z drewna wyciosane(...). Dziś musiałby zmienić dwa słowa tego wersu, a brzmiały one tak: szpetne Zakopane, reklamą zasrane... I byłby to najbardziej poetycki epitet, jaki można w tym przypadku wykorzystać.
Uciekamy z Zakopanego. Do kwatery głównej w Kościelisku docieramy chyba kilka minut przed 23.00 ostatni postój pod sklepem, 20 km przed końcem też był dość długi. Miałam dość zjedzonych po trasie batonów, czekolad, zamarzyły mi się kanapki... I jakiś taki piknik pod sklepem się zrobił.
Z plecakami wypełnionymi zakupami, wpadamy do pokoju. Pierwsze co – uciekam pod gorący prysznic. Dopiero tam zaczynam się cieszyć z przejechanej trasy. Potem marzy mi się kolacja jak u babci – kanapki z szynka i pomidorami. Znajduje nawet szklankę w klasycznym koszyczku, w którym przyrządzam najbardziej wyczekiwany napój dnia – gorąca herbatę z cytryną! O dziwo nie piwo. Zdecydowanie to był najlepszy posiłek tego dnia. Zasypiamy, leżąc na brzuchu ;) Nie nastawiamy budzików.
Dzień drugi – samoistna pobudka o 9.00. Po 8 godzinach snu w końcu odżywam! Co prawda siadanie na twardym taborecie (w zasadzie siadanie gdziekolwiek) przypomina mi o wczorajszym „wyczynie”, ale nogi jakby jeszcze nie skatowane... Ustalamy z Tomkiem plan dnia (i na pewno nie będzie w tym planie uwzględniony rower). Znajdując się blisko Doli Kościeliskiej obieramy kierunek na Giewont. Bo ja jeszcze nie byłam, mój towarzysz podróży również. Plan A zakładał, że idziemy na Giewont i wracamy. Plan B zakładał, że idziemy na Giewont, potem na Czerwone Wierchy i dopiero wracamy. Ponieważ czasu za wiele nie mieliśmy (wyszliśmy o 10.00, a żeby zdążyć na autobus musieliśmy być z powrotem w kwaterze o 18.00) założyliśmy, że będziemy zapierniczać ile sił w nogach i jak się uda to realizujemy plan B. I tak marszo-zbiegiem zaliczamy wszystko, co było w planach... Tylko raz w dolinie łapie nas solidny, pięciominutowy deszcz, oraz na Kondrackiej Kopie troszkę grado-śniegu.
Czas przejścia był wyborny – 6 godzin. 16.20 jesteśmy już w Dolinie, mamy więc sporo czasu na jakiegoś schabowego... Realizujemy swoje gastro marzenia w pierwszej napotkanej knajpie. Do tego załapujemy się na gratisowego oscypka z Żurawiną od gazdy gawędziarza :D
19.50 mamy powrotnego busa z Zakopanego. Zostaje nam tylko siedmiokilometrowy zjazd z Kościeliska, spakowanie rowerów i... Drzemka w wypełnionym prawie po brzegi autobusie. Przynajmniej tym razem wykorzystałam swoją ręcznie pozszywaną na trybie overlock plandekę – wystarczyło włożyć do wielkiego wora koła, do drugiego wora resztę roweru i voila! Tomek owijał wszystko folią ze stretchu.
Podsumowując: kondycja pośladków leży. Póki co na razie po to pięćdziesiątym kilometrze na rowerze pełnią jedynie rolę ozdobnika (jakżeby inaczej) i bardziej przeszkadzają niż pomagają ;)
Kondycja psychiczna: wyborna. Jeszcze trochę bym przejechała. 5 km z górki .
Ocena trasy: napisałabym, że dupy nie urywa, ale mi urwało. Przynajmniej dosłownie. A tak na poważnie to trasa może być, ale są ładniejsze (Norwegia, Alpy). I przede wszystkim lepsze są trasy w terenie :D
Potraktowałam ten wyjazd jako trening, sprawdzenie kondycji, możliwości kolan oraz skontrolowanie co tam w Tatrach i w rowerze piszczy. A piszczy momentami suport, trochę pedały i jest nieco luzu w przednim amortyzatorze. Został miesiąc na wizytę u doktorowera.
Poniżej orientacyjna trasa (korzystaliśmy tylko z licznika Tomka, nie rejestrowaliśmy na bieżąco). Nie uwzględnia nielegalnego wypadu w teren i małej pomyłki na koniec - stąd "gratisowe" 20 km. Pojechaliśmy przez Poronin, bo nigdy nie jechałam rowerem po Zakopiance, a zawsze o tym marzyłam...
http://ridewithgps.com/routes/8577612
Dystans: 221 km
Czas jazdy: 11 godzin
Czas postojów 5,5 godziny (zdjęcia, lody, kanapki, wycieczki na grzyby)
Suma przewyższeń: ~2800
Rodzaj nawierzchni: 99 % asfalt, 1% teren
Uczestnicy: ja i towarzysz Tomasz P. (spoza układu BS)
Pogoda: czasem słońce, czasem chmury, przelotny deszcz (dwa-trzy razy)
Dojazd do Zakopanego z Wrocławia w piątek o 24.00, nocleg w Kościelisku, wyjazd na rowerach w sobotę 7.00, powrót 22.30
Foto: 99% Tomasz P. (te lepsze), 1% ja (te mniej lepsze, ale wciąż dobre)
Po dotarciu do Kościeliska zamiast paść jak mucha na łóżko i zasnąć, kręcę się w łóżku, stresując marnowanymi minutami. A to w stopy zimno – wstaję i idę pod prysznic je zagrzać, a to woda kapie z prysznica – idę dokręcić kurki, a to zimno w ręce – wstaję po bluzę... Dobrze, że w głowę mi zimno nie było, bo bym kask musiała założyć. Nie wiem kiedy zasnęłam.
O 6.00 budzik wyrywa z tatrzańskiej drzemki. Tomek korzysta z faktu, że będę szykować się dłużej, więc grzeje się pod kołdrą. Ja wypijam okropny napój z kofeiną, po czym wmuszam w siebie makrelę w pomidorach – tego dnia i o tak wczesnej godzinie była wyjątkowo niesmaczna. Ale nie chcę startować z pustym żołądkiem, żeby pół godziny po starcie nie robić gastro-postoju. Planowany start: 6.30
Start faktyczny: 7.00 (jakoś rano wszystkie ruchy są spowolnione). Pochmurno, ale nie pada.
Ograniczenie do 60? Toć dwa obroty korbą...
Pierwszy raz widziałam na żywo czarnego bociana!
Ponieważ w pierwszej godzinie nieco przycisnęliśmy, pokonując w godzinę ok. 27 kilometrów, pozwoliliśmy sobie na dołożenie ośmiokilometrowej, uroczej trasy, gdzie zdarzyło się troszkę terenu :)
Jak teren to i musi być prowadzenie roweru...
Zostawiliśmy rowery i pokusiliśmy się również na sprawdzenie dokąd prowadzą kładki, biegnące wzdłuż asfaltowej dróżki... Prowadziły donikąd.
Na dalszej trasie już nie pozwalamy sobie na zabawy w terenie. Co prawda Gaździna zapewniała nas, że pogoda będzie ładna, ale z pogodą w górach jak z facetami - robi co jej się podoba.
W Liptowskim Mikulaszu dłuższy postój na jedzenie i... lody! Co prawda nie z czeskiego Opoczna, ale też dobre... Bo nie wiem czy wiecie, ale najlepsza je zmrzlina z Opočna!
Po 100 km, konkretnie koło 120 łapie mnie kryzys. Kryzys spania – jadę, tempo wbijając wzrok w asfalt. Niby płasko, a jednak pod górę. W dodatku pod wiatr. W dodatku czeka nas spory podjazd. Nic dziwnego, że najchętniej poszłabym spać. Rozbudza mnie mnie po kilku kilometrach przelotny, ale konkretny deszcz, a potem wstrętny, kofeinowy napój. Tomek uciekł do przodu, ja ubrałam kurtkę i powoli podjeżdżałam z tyłu. Nie było akurat żadnej drewnianej altanki. Zresztą nie po to wiozłam tą kurtkę, żeby leżała w plecaku. Może by tak w końcu się zużyła, zaczęła przemakać, przetarła, się, cokolwiek... Bo już mi się kolor znudził...
Gastrostop!
Fotostop!
Oglądając obrazki...
Najtrudniejszy na całej trasie okazał się ostatni podjazd... Ten z Zakopanego do Kościeliska. Ciągnący się w nieskończoność (7 km). Tyłek tak bolał, że nie wiedziałam czy siedzieć czy stać, czy zacząć pedałować rękami, a stopy położyć na kierownicy. Ostatecznie wybrałam opcję wyzywania tych... podjazdów od najgorszych. Siadałam(przeklinałam)-wstawałam-siadałam(jeszcze bardziej przeklinałam)-wstawałam i już nie siadałam. Częstotliwość zmiany pozycji była wyższa od kadencji na podjazdach... Tomek poradził sobie lepiej z ostatnimi kilometrami, a ja... Cóż, na palcach u rąk mogę policzyć ile razy w tym roku byłam na rowerze. W tym większość w terenie i... Ani razu nie przejechałam 100 km :D Zimą były narty i bieganie, wiosną doszła wspinaczka i wciąż jest bieganie, a teraz jest rower i ból dupy. Czas się hartować...
Jak tak teraz patrzę na tablicę informującą, że wjeżdżamy do Zakopanego... To dochodzę do wniosku, że idealnie oddaje klimat tego miasta. Wszędzie narąbane reklam, szyldów, banerów reklamowych... Jak tych naklejek. Czułam się jak w Długołęce...
Pisał swojego czasu Grechuta: piękne Zakopane, z drewna wyciosane(...). Dziś musiałby zmienić dwa słowa tego wersu, a brzmiały one tak: szpetne Zakopane, reklamą zasrane... I byłby to najbardziej poetycki epitet, jaki można w tym przypadku wykorzystać.
Uciekamy z Zakopanego. Do kwatery głównej w Kościelisku docieramy chyba kilka minut przed 23.00 ostatni postój pod sklepem, 20 km przed końcem też był dość długi. Miałam dość zjedzonych po trasie batonów, czekolad, zamarzyły mi się kanapki... I jakiś taki piknik pod sklepem się zrobił.
Z plecakami wypełnionymi zakupami, wpadamy do pokoju. Pierwsze co – uciekam pod gorący prysznic. Dopiero tam zaczynam się cieszyć z przejechanej trasy. Potem marzy mi się kolacja jak u babci – kanapki z szynka i pomidorami. Znajduje nawet szklankę w klasycznym koszyczku, w którym przyrządzam najbardziej wyczekiwany napój dnia – gorąca herbatę z cytryną! O dziwo nie piwo. Zdecydowanie to był najlepszy posiłek tego dnia. Zasypiamy, leżąc na brzuchu ;) Nie nastawiamy budzików.
Dzień drugi – samoistna pobudka o 9.00. Po 8 godzinach snu w końcu odżywam! Co prawda siadanie na twardym taborecie (w zasadzie siadanie gdziekolwiek) przypomina mi o wczorajszym „wyczynie”, ale nogi jakby jeszcze nie skatowane... Ustalamy z Tomkiem plan dnia (i na pewno nie będzie w tym planie uwzględniony rower). Znajdując się blisko Doli Kościeliskiej obieramy kierunek na Giewont. Bo ja jeszcze nie byłam, mój towarzysz podróży również. Plan A zakładał, że idziemy na Giewont i wracamy. Plan B zakładał, że idziemy na Giewont, potem na Czerwone Wierchy i dopiero wracamy. Ponieważ czasu za wiele nie mieliśmy (wyszliśmy o 10.00, a żeby zdążyć na autobus musieliśmy być z powrotem w kwaterze o 18.00) założyliśmy, że będziemy zapierniczać ile sił w nogach i jak się uda to realizujemy plan B. I tak marszo-zbiegiem zaliczamy wszystko, co było w planach... Tylko raz w dolinie łapie nas solidny, pięciominutowy deszcz, oraz na Kondrackiej Kopie troszkę grado-śniegu.
Czas przejścia był wyborny – 6 godzin. 16.20 jesteśmy już w Dolinie, mamy więc sporo czasu na jakiegoś schabowego... Realizujemy swoje gastro marzenia w pierwszej napotkanej knajpie. Do tego załapujemy się na gratisowego oscypka z Żurawiną od gazdy gawędziarza :D
19.50 mamy powrotnego busa z Zakopanego. Zostaje nam tylko siedmiokilometrowy zjazd z Kościeliska, spakowanie rowerów i... Drzemka w wypełnionym prawie po brzegi autobusie. Przynajmniej tym razem wykorzystałam swoją ręcznie pozszywaną na trybie overlock plandekę – wystarczyło włożyć do wielkiego wora koła, do drugiego wora resztę roweru i voila! Tomek owijał wszystko folią ze stretchu.
Podsumowując: kondycja pośladków leży. Póki co na razie po to pięćdziesiątym kilometrze na rowerze pełnią jedynie rolę ozdobnika (jakżeby inaczej) i bardziej przeszkadzają niż pomagają ;)
Kondycja psychiczna: wyborna. Jeszcze trochę bym przejechała. 5 km z górki .
Ocena trasy: napisałabym, że dupy nie urywa, ale mi urwało. Przynajmniej dosłownie. A tak na poważnie to trasa może być, ale są ładniejsze (Norwegia, Alpy). I przede wszystkim lepsze są trasy w terenie :D
Potraktowałam ten wyjazd jako trening, sprawdzenie kondycji, możliwości kolan oraz skontrolowanie co tam w Tatrach i w rowerze piszczy. A piszczy momentami suport, trochę pedały i jest nieco luzu w przednim amortyzatorze. Został miesiąc na wizytę u doktorowera.
Poniżej orientacyjna trasa (korzystaliśmy tylko z licznika Tomka, nie rejestrowaliśmy na bieżąco). Nie uwzględnia nielegalnego wypadu w teren i małej pomyłki na koniec - stąd "gratisowe" 20 km. Pojechaliśmy przez Poronin, bo nigdy nie jechałam rowerem po Zakopiance, a zawsze o tym marzyłam...
http://ridewithgps.com/routes/8577612