Czy ja wiem.......
Poniedziałek, 15 października 2012 | dodano:15.10.2012Kategoria Praca
Km: | 49.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 21.87 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Wypalam się zawodowo. Pracowo raczej. Ale tylko w pracy nr 1. Nie mam motywacji. Finansowej. Co do pozamaterialnej- też nie mam. Nie rozwijam się tam. Rutyna, ograniczenia (rozwojowe). I ogólnie jakoś wszystko tam się pogorszyło. Albo ja się polepszyłam i odstaję.
Km z uczelni i dojazdówki do prac.
Powrót w tempie mniejszym niż 20 km/h. Ale za to rano była torpeda na uczelnię- średnia 28 km/h (dystans 8 km).
Km z uczelni i dojazdówki do prac.
Powrót w tempie mniejszym niż 20 km/h. Ale za to rano była torpeda na uczelnię- średnia 28 km/h (dystans 8 km).

Mojej lampce brakuje tylko jednego.
Niedziela, 14 października 2012 | dodano:14.10.2012Kategoria Sam na sam z Trekiem
Km: | 50.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 22.27 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Miecza świetlnego, żebym mogła się uchronić w razie W.

Ogólnie przestałam lubić niedziele. Lubię je, ale jak myślę o nich w czasie przyszłym, a jak już jest... Ogarnia mnie niemoc. Niemoc, niechęć, brak motywacji. Do wszystkiego. Nie wiem czy to efekt przemęczenia i nieumiejętnego zorganizowania sobie odpoczynku czy efekt pracoholizmu. Bo w zawalonym tygodniu mam więcej chęci do życia i roweru niż w wolny weekend.
Nawet na rower ledwo wyszłam. Poczułam, że jeśli tego nie zrobię dzień ten będzie zmarnowany. Stanie się dniem, który nic nie wniósł do mojego życia. Ot taki sobie- spędzony jak warzywko w 4 ścianach. I to przy TAKIEJ pogodzie.
Ruszyłam o 17.30 w stronę Trzebnicy. Do zmierzchu było niedaleko, stąd decyzja o dojechaniu do ulubionego podjazdu za Głuchowem Górnym i powrót po ciemku. Celem wycieczki było zorientowanie się czy możliwe będzie podróżowanie do pracy nr 3 rowerem. Pracę nr 3 zaczynam od listopada- w Trzebnicy właśnie.
Sprawa ma się tak. Do Skarszyna odcinki gdzie nie ma domów i są pola są niedługie i całkiem przyjemne. Ale odcinek Skarszyn-Głuchów Górny... Jadąc nim w głowie ułożyłam wszystkie możliwe scenariusze, jaki mogłyby mnie spotkać.
1. Jedzie autem zboczeniec (opcjonalnie- seryjny morderca), przewraca mnie, zaciąga do samochodu i gwałci (opcjonalnie- morduje). Nazajutrz nagłówek w gazetach: Brutalnie zgwałcona i zamordowana rowerzystka.
2. Idzie grupka wioskowych dresiastych chłopaków z widłami. Zastawiają mi drogę ja hamuję. Gwałcą, nabijają na widły. Nazajutrz nagłówek w gazetach: Brutalnie zgwałcona i zadźgana widłami rowerzystka.
3. Przebijam koło. Staję na poboczu. Podjeżdża samochód, wciąga mnie i odjeżdża. Kierowcą okazuje się być niemiecki Alfons, który wywozi mnie poza granice. Nazajutrz nagłówka w gazetach nie ma, bo jeszcze nie wiadomo co jest przyczyną mojego zniknięcia.
4. Przebijam koło. Staję na poboczu. Podjeżdża samochód, wciąga mnie i odjeżdża. Kierowcą okazuje się być seryjny morderca (i gwałciciel), który w swojej chatce pośrodku lasu dokonuje notorycznych zabójstwa na młodych i pięknych kobietach.
5. Przebijam koło. Żeby nie kusić losu i kierowcy-Alfonsa chowam się w krzakach i zmieniam dętkę. W krzakach czai się wioskowy zboczeniec. Robi swoje. Na koniec oczywiście mnie morduje.
6. Przebijam koło. Żeby nie kusić losu i kierowcy-Alfonsa chowam się w krzakach i zmieniam dętkę. Nagle nade mną pojawia się świecący spodek. Porywa mnie UFO (i stąd te kręgi w zbożu...)
7. Przez miesiąc jeżdżę bez gwałtu i morderstwa. Gwałciciel-morderca (wersja light- złodziej) zauważył, że wracam zawsze w ten sam dzień o tej samej porze. Czai się, wywraca mnie (opcjonalnie- wykłada kolczatkę na jezdnię, żebym przebiła opony). Okrada mnie, gwałci i morduje (lub 1 z 3- do wyboru).
8. Jadę. Przebijam dętkę, staje na poboczu celem naprawy. Mija mnie inny rowerzysta, zatrzymuje się. Brunet, ok 185 cm wzrostu, ciemna karnacja, ciemne oczy, prosty zgryz. Pyta się czy pomóc. Nie opieram się (w przeciwieństwie do poprzednich scenariuszy). Odprowadza mnie na Zakrzów. A dalej to już wiadomo- żyli długo i rowerowo.
Jako że szansa na zrealizowanie ostatniego scenariusza (nawet dopuszczając opcję blondyna) po wyliczeniu średniej ważonej wynosi jakieś 0,1%...
Chyba jednak będę musiała odpuścić pedałowanie do Trzebnicy. I w tym momencie żałuję, że nie jest ze mnie...

Ogólnie przestałam lubić niedziele. Lubię je, ale jak myślę o nich w czasie przyszłym, a jak już jest... Ogarnia mnie niemoc. Niemoc, niechęć, brak motywacji. Do wszystkiego. Nie wiem czy to efekt przemęczenia i nieumiejętnego zorganizowania sobie odpoczynku czy efekt pracoholizmu. Bo w zawalonym tygodniu mam więcej chęci do życia i roweru niż w wolny weekend.
Nawet na rower ledwo wyszłam. Poczułam, że jeśli tego nie zrobię dzień ten będzie zmarnowany. Stanie się dniem, który nic nie wniósł do mojego życia. Ot taki sobie- spędzony jak warzywko w 4 ścianach. I to przy TAKIEJ pogodzie.
Ruszyłam o 17.30 w stronę Trzebnicy. Do zmierzchu było niedaleko, stąd decyzja o dojechaniu do ulubionego podjazdu za Głuchowem Górnym i powrót po ciemku. Celem wycieczki było zorientowanie się czy możliwe będzie podróżowanie do pracy nr 3 rowerem. Pracę nr 3 zaczynam od listopada- w Trzebnicy właśnie.
Sprawa ma się tak. Do Skarszyna odcinki gdzie nie ma domów i są pola są niedługie i całkiem przyjemne. Ale odcinek Skarszyn-Głuchów Górny... Jadąc nim w głowie ułożyłam wszystkie możliwe scenariusze, jaki mogłyby mnie spotkać.
1. Jedzie autem zboczeniec (opcjonalnie- seryjny morderca), przewraca mnie, zaciąga do samochodu i gwałci (opcjonalnie- morduje). Nazajutrz nagłówek w gazetach: Brutalnie zgwałcona i zamordowana rowerzystka.
2. Idzie grupka wioskowych dresiastych chłopaków z widłami. Zastawiają mi drogę ja hamuję. Gwałcą, nabijają na widły. Nazajutrz nagłówek w gazetach: Brutalnie zgwałcona i zadźgana widłami rowerzystka.
3. Przebijam koło. Staję na poboczu. Podjeżdża samochód, wciąga mnie i odjeżdża. Kierowcą okazuje się być niemiecki Alfons, który wywozi mnie poza granice. Nazajutrz nagłówka w gazetach nie ma, bo jeszcze nie wiadomo co jest przyczyną mojego zniknięcia.
4. Przebijam koło. Staję na poboczu. Podjeżdża samochód, wciąga mnie i odjeżdża. Kierowcą okazuje się być seryjny morderca (i gwałciciel), który w swojej chatce pośrodku lasu dokonuje notorycznych zabójstwa na młodych i pięknych kobietach.
5. Przebijam koło. Żeby nie kusić losu i kierowcy-Alfonsa chowam się w krzakach i zmieniam dętkę. W krzakach czai się wioskowy zboczeniec. Robi swoje. Na koniec oczywiście mnie morduje.
6. Przebijam koło. Żeby nie kusić losu i kierowcy-Alfonsa chowam się w krzakach i zmieniam dętkę. Nagle nade mną pojawia się świecący spodek. Porywa mnie UFO (i stąd te kręgi w zbożu...)
7. Przez miesiąc jeżdżę bez gwałtu i morderstwa. Gwałciciel-morderca (wersja light- złodziej) zauważył, że wracam zawsze w ten sam dzień o tej samej porze. Czai się, wywraca mnie (opcjonalnie- wykłada kolczatkę na jezdnię, żebym przebiła opony). Okrada mnie, gwałci i morduje (lub 1 z 3- do wyboru).
8. Jadę. Przebijam dętkę, staje na poboczu celem naprawy. Mija mnie inny rowerzysta, zatrzymuje się. Brunet, ok 185 cm wzrostu, ciemna karnacja, ciemne oczy, prosty zgryz. Pyta się czy pomóc. Nie opieram się (w przeciwieństwie do poprzednich scenariuszy). Odprowadza mnie na Zakrzów. A dalej to już wiadomo- żyli długo i rowerowo.
Jako że szansa na zrealizowanie ostatniego scenariusza (nawet dopuszczając opcję blondyna) po wyliczeniu średniej ważonej wynosi jakieś 0,1%...
Chyba jednak będę musiała odpuścić pedałowanie do Trzebnicy. I w tym momencie żałuję, że nie jest ze mnie...

"Weekend będzie brzydki..." i bez cukru.
Sobota, 13 października 2012 | dodano:13.10.2012Kategoria Praca
Km: | 36.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 24.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
POlityka chyba się nawet do pogody wkradła, tak kłamać... ;) Piękny dzień. Jazda tylko z i do pracy. Tzn. najpierw do, potem z. W drodze do pracy z daleka jadąc wałami w stronę mostów trzebnickich słyszałam jakieś chóry anielskie. Myślałam: harcerzyki jakie czy co? Zawody wędkarskie były, myślałam, że może jaki chór rybaków sobie pląsa, ale nie... Dojeżdżam do mostów trzebnickich i widzę- podśpiewujący tłum chcący odciąć mi drogę w stronę Milenijnego. Gazu pędem przygrzałam i tuż przed ich guru przejechałam, UFFF. Czas na dojazd jak zwykle co do minuty miałam wyliczony, nie mogłam sobie pozwolić na oglądanie pielgrzymki. Coś to zorganizowane było, bo niebiesko mundurowi blokowali ulicę. W drodze do domu jeszcze po soczewki do Marino wstąpiłam- tym razem zielone.
Dzień bez sacharozy. Nie zjadłam nic dzisiaj co by zawierało w składzie BIAŁĄ ŚMIERĆ. O dziwo nie jestem aż tak nieszczęśliwa jak podejrzewałam, że będę. Pewnie dlatego, że poratowałam się miodem. Mniej więcej z takim wyrazem twarzy:

Ułatwia mi to zakupy! Idę, czytam skład...
Keczup... cukier. ODPADA.
Chleb... cukier. ODPADA.
Pączek... najcuksiejrzy cukier ever. ODPADA!
Czekolada... Tłuszcz roślinny, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, śmietanka w proszku, serwatka w proszku, pasta z orzechów laskowych, emulgatory (lecytyna sojowa), aromat...

... CUKIER.

Ok, tak naprawdę nie czytałam składu czekolady, nawet nie wzięłam jej do ręki. Nie pytajcie po co się "katuję". To tak samo jak byście zapytali po co biegnę maraton, albo po co jechałam nad morze do bólu. A tymczasem... Idę zrobić popcorn (NIEEE MA CUKRUUU :D) i odmóżdżyć się HIMYM.

&feature=relmfu
Dzień bez sacharozy. Nie zjadłam nic dzisiaj co by zawierało w składzie BIAŁĄ ŚMIERĆ. O dziwo nie jestem aż tak nieszczęśliwa jak podejrzewałam, że będę. Pewnie dlatego, że poratowałam się miodem. Mniej więcej z takim wyrazem twarzy:

Ułatwia mi to zakupy! Idę, czytam skład...
Keczup... cukier. ODPADA.
Chleb... cukier. ODPADA.
Pączek... najcuksiejrzy cukier ever. ODPADA!
Czekolada... Tłuszcz roślinny, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, śmietanka w proszku, serwatka w proszku, pasta z orzechów laskowych, emulgatory (lecytyna sojowa), aromat...

... CUKIER.

Ok, tak naprawdę nie czytałam składu czekolady, nawet nie wzięłam jej do ręki. Nie pytajcie po co się "katuję". To tak samo jak byście zapytali po co biegnę maraton, albo po co jechałam nad morze do bólu. A tymczasem... Idę zrobić popcorn (NIEEE MA CUKRUUU :D) i odmóżdżyć się HIMYM.

&feature=relmfu
Był piękny piątkowy poranek...
Piątek, 12 października 2012 | dodano:12.10.2012Kategoria Praca
Km: | 32.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 21.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Naprawdę zakupię karniaki na allegro. Dzisiaj bym aż dwa nakleiła! TAKA okazja może się nie powtórzyć.

Praca
Czwartek, 11 października 2012 | dodano:11.10.2012Kategoria Praca
Km: | 28.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:10 | km/h: | 24.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Tylko jedno poprawienie ustawienia lusterek i wycieraczek w dostawczaku, który zaparkował na DDRze na Krzywoustego mniej więcej na wysokości Żabki. W powrocie z pracy.
Za szybko się tak zimno zrobiło. Z dwa tygodnie temu jeździłam jeszcze w sandałach i sukience, a dzisiaj już w czapce pod kaskiem. I nawet stopy zdążyły zmarznąć pod koniec.
Chill na dziś wieczór:
Za szybko się tak zimno zrobiło. Z dwa tygodnie temu jeździłam jeszcze w sandałach i sukience, a dzisiaj już w czapce pod kaskiem. I nawet stopy zdążyły zmarznąć pod koniec.
Chill na dziś wieczór:
Słoneczna uczelnia, prelekcja
Środa, 10 października 2012 | dodano:10.10.2012Kategoria Królowa Szos
Km: | 40.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:36 | km/h: | 15.38 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Królowa Szos |
1. Trafna metafora odnośnie wrocławskiego AWFu: Słoneczna uczelnia, nad którą pojawiły się chmury, spadł deszcz i teraz tonie... A przy takiej polityce zatonie, bo gdy nie dba się o klienta (studenta) to trzeba będzie więcej zapłacić "Rzeczpospolitej" za pierwsze miejsce w rankingu polskich AWFów.
2. Prelekcja KG "Olimp"- z dwugodzinną opowieścią kolegi, który przez 100 dni podróżował z kumplem autostopem po Iraku, Iranie, Gruzji, Syrii, Turcji itd...
"20 000 km, 105 dni, 16 krajów, 2 ludzi, 1 idea. Alek Adamus i Paweł Bartnik- sami o sobie mówią „piękni dwudziestoletni”. Na co dzień studiują, w wolnym czasie, rozwijają swoją największą pasję jaką jest podróżowanie. Za pomocą rowerów, autostopu, a także własnych nóg, zwiedzili do tej pory niemal całą Europę, jednak ich ambicje sięgają o wiele dalej. Ich ostatnia i jak do tej pory najdalsza podróż miała na celu dotarcie do Indii drogą lądową przez Bliski Wschód tylko i wyłącznie z wykorzystaniem autostopu. Wyprawie towarzyszyła idea promowania szeroko pojętej wolności, w miejscach, które z wolnością nie kojarzą się prawie nikomu np. w Iranie czy Pakistanie. W tej niezwykłej podróży towarzyszył im dziennik, w którym wszyscy napotkani ludzie wpisywali w ojczystym języku swoją odpowiedź na pytanie – czym dla Ciebie jest wolność i czy czujesz się wolny. Pierwszego wpisu dokonał Lech Wałęsa. Alek i Paweł zamierzali zadać te same pytania jeszcze dwóm noblistom w tym Dalajlamie."
Jakbyście byli ciekawi-mały wycinek z ich opowiadań, strona 22.
Niesamowite zdjęcia, wrażenia, historie, przekręty... Podziwiam za odwagę!

3. Po prelekcji małe piwo z klubowiczami. Ok, jak dla mnie mała Cola... I powrót już dzisiaj na Miejskiej Szosie.
2. Prelekcja KG "Olimp"- z dwugodzinną opowieścią kolegi, który przez 100 dni podróżował z kumplem autostopem po Iraku, Iranie, Gruzji, Syrii, Turcji itd...
"20 000 km, 105 dni, 16 krajów, 2 ludzi, 1 idea. Alek Adamus i Paweł Bartnik- sami o sobie mówią „piękni dwudziestoletni”. Na co dzień studiują, w wolnym czasie, rozwijają swoją największą pasję jaką jest podróżowanie. Za pomocą rowerów, autostopu, a także własnych nóg, zwiedzili do tej pory niemal całą Europę, jednak ich ambicje sięgają o wiele dalej. Ich ostatnia i jak do tej pory najdalsza podróż miała na celu dotarcie do Indii drogą lądową przez Bliski Wschód tylko i wyłącznie z wykorzystaniem autostopu. Wyprawie towarzyszyła idea promowania szeroko pojętej wolności, w miejscach, które z wolnością nie kojarzą się prawie nikomu np. w Iranie czy Pakistanie. W tej niezwykłej podróży towarzyszył im dziennik, w którym wszyscy napotkani ludzie wpisywali w ojczystym języku swoją odpowiedź na pytanie – czym dla Ciebie jest wolność i czy czujesz się wolny. Pierwszego wpisu dokonał Lech Wałęsa. Alek i Paweł zamierzali zadać te same pytania jeszcze dwóm noblistom w tym Dalajlamie."
Jakbyście byli ciekawi-mały wycinek z ich opowiadań, strona 22.
Niesamowite zdjęcia, wrażenia, historie, przekręty... Podziwiam za odwagę!

3. Po prelekcji małe piwo z klubowiczami. Ok, jak dla mnie mała Cola... I powrót już dzisiaj na Miejskiej Szosie.

Kraina mlekiem i czosnkiem płynąca....
Wtorek, 9 października 2012 | dodano:09.10.2012Kategoria Praca
Km: | 31.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:20 | km/h: | 23.25 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Po wczorajszych wojażach w pracy, ciągłym kontakcie z klimatyzacją i spoconym, acz zimnym karkiem zarządzam czosnkowe kolacje. Wczoraj jakaś zaraz chciała się do mnie zbliżyć, ale po porcji w/w próba się nie powiodła. Dziś o poranku wstałam pełna wigoru.

Dzień jak co dzień- nic fajnego, nic strasznego. Standardowa walka z miejską dżunglą. Za bardzo klnę jak mi się ktoś wpieprzy samochodem, muszę więcej melisy pić i się "wyczilować". Ale jak tak sobie powyzywam delikwenta pod nosem to jakoś mi lżej...
Zimny wiatr dzisiaj i prosto w pysk- do tego stopnia, że mi pot z twarzy leciał, takie opory dziś me ciało stawiało gdy wiało.

Dzień jak co dzień- nic fajnego, nic strasznego. Standardowa walka z miejską dżunglą. Za bardzo klnę jak mi się ktoś wpieprzy samochodem, muszę więcej melisy pić i się "wyczilować". Ale jak tak sobie powyzywam delikwenta pod nosem to jakoś mi lżej...
Zimny wiatr dzisiaj i prosto w pysk- do tego stopnia, że mi pot z twarzy leciał, takie opory dziś me ciało stawiało gdy wiało.
FWA i acarp <-
Poniedziałek, 8 października 2012 | dodano:08.10.2012Kategoria Praca
Km: | 50.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 22.31 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Zmotywowana i zdołowana.
Bogata i biedna.
Zadowolona i zawiedziona.
Zmęczona i... zmęczona.
Tydzień bez weekendu to sos czosnkowy bez czosnku. Sobota i niedziela w Poznaniu na konwencji.

A dziś...

Olałam ósmoporanne zajęcia. Bez przesady. Na judo jak zawsze zrobiłam sobie krzywdę. PACZĘ w prawo z grymasem.
Dorwałam buty Salomona. Historia z nimi była taka, że najpierw je kupiłam, potem oddałam, bo stwierdziłam, że mnie nie stać, a dzisiaj kupiłam, bo były tańsze o 30%. I tak mnie nie stać, ale jak sobie przypomnę to uczucie zimnych stóp.......... Ponoć dają radę do -18. Czyli do -10 jak dla mnie. Białe- niepraktyczne, ale za to wygodne i ciepłe. I ładne.

Na osiedlu niespodziankę nam zrobili- nie, nie jest to DDR, ale fakt, że kawałek tych schodków zrównali z ziemią, wymalowali pasy i postawili słupki zasługuje na fakt upublicznienia tego na moim bajklogu. Wszak ponad 15 lat tu mieszkam i ni razu żadnej zebry wzdłuż tej ulicy nie widziałam. A w tym akurat miejscu, gdzie ludzie przechodzą na drugą stronę, bo jest przystanek, a nieopodal zakręt jak najbardziej się przyda. Lepiej późno niż później ;)


A dziś pierwsze skrzypce gra Lindsey.
I pocieszenie... (nie, nie buszuję na demotach. Mam kmiotów, którzy robią to za mnie)
Bogata i biedna.
Zadowolona i zawiedziona.
Zmęczona i... zmęczona.
Tydzień bez weekendu to sos czosnkowy bez czosnku. Sobota i niedziela w Poznaniu na konwencji.

A dziś...

Olałam ósmoporanne zajęcia. Bez przesady. Na judo jak zawsze zrobiłam sobie krzywdę. PACZĘ w prawo z grymasem.
Dorwałam buty Salomona. Historia z nimi była taka, że najpierw je kupiłam, potem oddałam, bo stwierdziłam, że mnie nie stać, a dzisiaj kupiłam, bo były tańsze o 30%. I tak mnie nie stać, ale jak sobie przypomnę to uczucie zimnych stóp.......... Ponoć dają radę do -18. Czyli do -10 jak dla mnie. Białe- niepraktyczne, ale za to wygodne i ciepłe. I ładne.

Na osiedlu niespodziankę nam zrobili- nie, nie jest to DDR, ale fakt, że kawałek tych schodków zrównali z ziemią, wymalowali pasy i postawili słupki zasługuje na fakt upublicznienia tego na moim bajklogu. Wszak ponad 15 lat tu mieszkam i ni razu żadnej zebry wzdłuż tej ulicy nie widziałam. A w tym akurat miejscu, gdzie ludzie przechodzą na drugą stronę, bo jest przystanek, a nieopodal zakręt jak najbardziej się przyda. Lepiej późno niż później ;)
A dziś pierwsze skrzypce gra Lindsey.
I pocieszenie... (nie, nie buszuję na demotach. Mam kmiotów, którzy robią to za mnie)

Rowerowy kubek
Piątek, 5 października 2012 | dodano:05.10.2012Kategoria Praca
Km: | 32.64 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 21.76 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Bo schody są do schodzenia, nie do zjeżdżania...
Czwartek, 4 października 2012 | dodano:04.10.2012
Km: | 41.00 | Km teren: | 8.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 20.50 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Stwierdzam po bolesnych doświadczeniach dzisiaj. A było to tak...
Standardowo najpierw salsa, potem przerwa 2 h. W przerwie chcąc zaspokoić swoje potrzebę na "teren" i mocne doznania postanowiłam się wybrać do Lasu Rędzińskiego. Jadąc Milenijnym po raz kolejny minęłam schody zastanawiając się czy udałoby mi się z nich zjechać. Raz się udało z najniższego poziomu, drugi raz również.

Zadowolona ruszyłam w stronę Rędzińskiego. Papita jest teraz w Żabce za 79 groszy- nie mogłam sobie odmówić (bo i po co? ^^)


Wspomagam się Pro Noisem- szarawo zaczęło się już robić, gęstwina drzew zminimalizowała dopływ światła.

Miałam nadzieję trafić na pozostałości wieży cesarza Wilhelma, ale bez spojrzenia uprzednio na mapę stwierdziłam, że nie ma szans na jej odnalezienie. Ruszyłam z powrotem na kolejne zajęcia.
Milenijny. Schodki. A może by tak jeszcze raz? I był. Trzeci, czwarty...

Zdecydowałam, że czas na wyższy level. Dwie kondygnacje. Piąta próba i...
a
To jedziemy jeszcze raz...!

Za duża rama, za mocno przeniosłam ciężar ciała do tyłu, straciłam panowanie nad kierownicą. Bolało. Teraz boli jeszcze bardziej. Nieco poniżej krętarza k. udowej mam wielką bulwę. Cóż... Siódmej próby nie było. Wtargałam się na Milenijny i pojechałam do pracy.
Powrót do domu z wichurą w plecy. Takie zrywy był, że jadąc kawałek ulicą obawiałam się, że mnie zepchnie na drugi pas. Aramgeddon.


Strasznie dziwnie działała sygnalizacja na Kromera- skręcając z Boya-Żeleńskiego w stronę Korony zawsze lewy pas jako pierwszy ma zielone, dzisiaj było na odwrót. Jak przekraczałam sygnalizację zapalało się pomarańczowe, a tu już z prawej strony z Alei Kromera ruszyły auta! Szybki nawrót i na chodnik. Podejrzane...
Standardowo najpierw salsa, potem przerwa 2 h. W przerwie chcąc zaspokoić swoje potrzebę na "teren" i mocne doznania postanowiłam się wybrać do Lasu Rędzińskiego. Jadąc Milenijnym po raz kolejny minęłam schody zastanawiając się czy udałoby mi się z nich zjechać. Raz się udało z najniższego poziomu, drugi raz również.

Zadowolona ruszyłam w stronę Rędzińskiego. Papita jest teraz w Żabce za 79 groszy- nie mogłam sobie odmówić (bo i po co? ^^)
Wspomagam się Pro Noisem- szarawo zaczęło się już robić, gęstwina drzew zminimalizowała dopływ światła.
Miałam nadzieję trafić na pozostałości wieży cesarza Wilhelma, ale bez spojrzenia uprzednio na mapę stwierdziłam, że nie ma szans na jej odnalezienie. Ruszyłam z powrotem na kolejne zajęcia.
Milenijny. Schodki. A może by tak jeszcze raz? I był. Trzeci, czwarty...

Zdecydowałam, że czas na wyższy level. Dwie kondygnacje. Piąta próba i...
To jedziemy jeszcze raz...!

Za duża rama, za mocno przeniosłam ciężar ciała do tyłu, straciłam panowanie nad kierownicą. Bolało. Teraz boli jeszcze bardziej. Nieco poniżej krętarza k. udowej mam wielką bulwę. Cóż... Siódmej próby nie było. Wtargałam się na Milenijny i pojechałam do pracy.
Powrót do domu z wichurą w plecy. Takie zrywy był, że jadąc kawałek ulicą obawiałam się, że mnie zepchnie na drugi pas. Aramgeddon.


Strasznie dziwnie działała sygnalizacja na Kromera- skręcając z Boya-Żeleńskiego w stronę Korony zawsze lewy pas jako pierwszy ma zielone, dzisiaj było na odwrót. Jak przekraczałam sygnalizację zapalało się pomarańczowe, a tu już z prawej strony z Alei Kromera ruszyły auta! Szybki nawrót i na chodnik. Podejrzane...