Szczęście jest wyborem!

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Prenumeratorzy bloga

wszyscy znajomi(68)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maratonka.bikestats.pl
wezyrStatystyki zbiorcze na stronę

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2012

Dystans całkowity:1143.03 km (w terenie 30.00 km; 2.62%)
Czas w ruchu:54:28
Średnia prędkość:20.99 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:79 m
Maks. tętno maksymalne:169 (85 %)
Maks. tętno średnie:149 (75 %)
Suma kalorii:1500 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:49.70 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Eurotrip: Chorwacja, Słowenia

Sobota, 21 kwietnia 2012 | dodano:21.04.2012
Km:32.39Km teren:0.00 Czas:01:30km/h:21.59
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Kilometry z jazdy do pracy i z powrotem. Zaraz idę jeszcze trochę wykręcić, a tymczasem obiecana fotorelacja z wyprawy na Bałkany. Założeniem było zdobyć najwyższy szczyt Chorwacji (Dinara 1830 m n.p.m.) oraz Zla Kolata w Czarnogórze. Ze względu na marną pogodę nastąpiła zmiana planów i spod Dinary pojechaliśmy na wybrzeże do Baśki.

Jedziemy ponad 10 h. Późna godzina, czas na nocleg!


Pierwsza noc- przy drodze bez namiotów


Dobrze, że nie było nas widać!


Budzę się, otwieram oczy...


Patrzę w lewo


Patrzę przed siebie



Poranne przeciągaaaaaaaanie


Śniadanie


I widok z toalety


I jedziemy dalej w stronę szczytu!


Mijamy po drodze mnóstwo opuszczonych, ostrzelanych i wysadzonych domów. Jak się dowiadywałam po wojnie Serbowie uciekając z Chorwacji niszczyli swoje domy, aby nie można było z nich zamieszkać, jak i również rdzennie mieszkańcy tego kraju z zemsty niszczyli posiadłości należące do wroga.






Pytamy chorwackiego pastuszka o drogę- dogadaliśmy się jak Polak z Chorwatem czyli idealnie :D


Dobry sweter będzie!



Znajdujemy pod Dinarą miejsce na rozbicie namiotów i integrujemy się z tutejszymi mieszkańcami, których było aż... 8 :)


Pełen luksus- nawet toaleta była!



Okolice obozowiska




Ogarniamy się i ruszamy zdobyć szczyt! Po drodze mijamy przesympatyczne żuczki gnojowniczki i ich gnojową kulkę.



"To jak ekipa... Nakurwiamy!"


Podczas pierwszej próby zdobycia Dinary zastaje nas porządny deszcz. Przemoczeni brniemy dalej nie zrażając się napotykanymi przeszkodami. Gubimy szlak, którego oznaczenie pozostawia wiele do życzenia.



Nie mamy szlaku, ale za to mamy mokro w butach, w rękawiczkach, a ja dodatkowo mam niewygodne buty, które z każdym krokiem co raz bardziej zdzierają mi pięty. Co się naprzeklinałam! I mamy ścianę. Mokro, ślisko, stromo.



Choćby skały srały- i tak idziemy!





Poziom: hard. Co raz bardziej stromo, co raz mnie stabilne skały.



Kolejna ściana! Za decyzją doświadczonego kolegi rezygnujemy. Przy tej wspinaczce wielce prawdopodobne, że jeden popełniony błąd byłby ostatnim błędem w życiu. Deszcz, śliskie, strome skały, pod nami urwisko. 1600 m n.p.m.




Ein kleiner Jägermeister... :D Na pocieszenie i rozgrzanie po małym łyku i sru na dół!




Aby ominąć ścianę, po której się wspinaliśmy wybieramy drogę okrężną. Takiego dymania <przez wiatr> to jeszcze nigdy nie miałam! Szlaki na Dinarze jak widać poniżej są bardzo zadbane. Raz nad pniem, raz pod pniem. Byle do przodu!



Integrejszyn w namiotejszyn :D kumulacja sił na następny dzień. Leje jak diabli, wieje jak skurczybyk. I tak wejdziemy na szczyt- choćby skały srały!




Stretching %%% :D zakres ruchomości w stawach jak nigdy!




Co poniektórzy wstają z niewyraźną miną... :D



A ONA rześka jak nigdy wychodzi potargana z namiotu i straszy w okolicy :D


Suszymy rzeczy



Drapiemy się po pięcie, jemy śniadanie i zaspokajamy potrzeby :D



Dzień trzeci, próba druga. "Nakurwiamy!"
Wychodząc wciąż pada deszcz. Męska część ekipy leczy się po wczorajszej integracji Jagermeisterem. Efekt jest taki, że wchodzimy na niczym emeryci. Co 10 minut zdaje się słychać z daleka donośne "Ja pierdolę, ale mi niedobrze!"



Wsadź tam rękę!




Jedni cierpią inni w pełni sił!


Wyszliśmy etapami: pierwsza nasza trójka, drugie bliźniaczki i jako trzeci ostatni dwaj, którzy najdłużej się leczyli :D po pewnym czasie doganiają nas bliźniaczki. I idziemy- raz górą, raz dołem!



Umisz tak?!



Zamarznięta kosodrzewina. Wiało, targało i dymało





A to Ci dziurwa! Co raz wyżej, co raz więcej śniegu. Gdyby nie pożyczone suptuty dzięki niskim NAJACZOM moje stopy zostałyby poddane hibenracji. Ale przyrzekłam moim stopom, że nigdy więcej nie założę tych wysokich obcierających butów!



Pierwszy! Dla niego 13. szczyt z Korony Europy. Dla mnie raptem drugi :)



I prawie cała reszta- hip hiiip hurra!!!



Jakieś wątpliwości, że naprawdę wiało? :D









Jeden, jedyny dzień, kiedy zaczęło wychodzić zza chmur słońce i uraczyło nas przepięknymi widokami!







Zjeżdżamy na dół :D



... przez chwilę czułam się jak w bajce... :)



"...pssst!" "Ej, PACZCIE... On ma Red Bulla!"



Widoczki koło namiotu






Przenosimy się nieco niżej w okolice wodospadu. Zażywamy kąpieli w lodowatym strumieniu. Ale jak ciepło potem...!



"Dobrze, dzisiaj nic nie pijemy, trzeba odpocząć..."

"Taaaa, gadasz tak, bo wódki nie ma i nie ma gdzie kupić! Gdyby była już dawno byś polewał!"




Jedzą wyborny posiłek :D



I srają w nocy. Ze strachu!


Wnet godzina 3.00 w nocy
Zdobywcy Dinary otworzyli oczy.
Wiatr szaleje, słychać kroki.
Odgłos łap czy ludzkie nogi?
To nie namiot nam zdmuchnęło
To coś wolnym korkiem sunęło.
Gdzie siekiera? W samochodzie.
"Ja pierdole!" rzecze Żłobek.
Człowiek? Obcy? Niedźwiedź jaki?
Czegóż chciał on, któż to taki?
To już wieczną tajemnicą będzie
Chcemy takich przygód więcej!

Budzimy się rano. Wszyscy cali, samochody są... Ufff...



Jedzą śniadanko




Robią focie pod wodospadem



Łapią kapcia pod chorwackim Lidlem :D I jadą na wybrzeże.



Dojeżdżają do Baśki



Uczą się wychodzić ze szczeliny na parkingu



Biorą śpiworki, Rakiję, kieliszki i szukają kawałka plaży na nocleg. Znaleźli!



Grzeją się... I zasypiają.



Budzę się. Otwieram oczy.



Unoszę głowę



Sprawdzam temperaturę wody. Z tyłu słyszę zdublowane, głośne chrapanie. Faceci...


Budzę ich i szoruję do samochodu. Się ogarnąć się.



Przynoszę śniadanie (przynajmniej już nie chrapią:))





Oni jedzą... Piją... (sok tym razem)



A ona nie zważając na fale, zimną wodę, niską temperaturę, kamieniste podłoże i jeżowce do wody wchodzi. Na kozaku! :D



Spać na plaży i się nie wykąpać? Niedoczekanie! A Ci, którzy najbardziej się zarzekali, że wskoczą do wody- siedzą w śpiworach i trzęsą się z zimna.



Baśka egejn. Łudząca zabudowania przypominają Wenecję. Jednak jest o wiele sympatyczniej, czyściej, a budynki nie są wyremontowane. Wszystko to tworzy niepowtarzalny klimat, który sprawia, że chce się tam wracać.



To nie salon piękności był- to stacja benzynowa z umywalką i suszarką do... No nie do włosów, do rąk. Ale, ale... Nareszcie jakoś wygląda!




W góry! Nie z Orbisem, ale w góry!
Gdzie góralki i górale wiodą żywot swój,
a owce na hali: mee, mee, mee, me me me me, mee, mee, mee, me me me me w góry! Nie z Orbisem, ale w góry!
Gdzie góralki i górale wiodą żywot swój,
a owce na hali: mee, mee, mee, me me me me, mee, mee, mee, me me me me w góry!




Słowenia. Cel: Triglav 2864 m n.p.m.



ChOpaki rozstawiają nam sypialnię. A ja ich głośno dopinguję! :D




Chcą wyruszyć jak najwcześniej, żeby zdobyć najwyższy szczyt Alp Julijskich. Noc niespokojna. Znowu namiot targany przez wiatr. Dopóki nie zaczęło świtać włączony tryb czuwania. Budzik dzwoni. 5:30.
Żłobek: wyłącz.
Magdalena M.: wyłącza.
Karaś: Chrrr... Chrrr... (chrapie, w sensie)
Budzą się, godzina 8.00.

9.00 ruszają
Triglav: 6h.
Idą 15 minut. Kolejna tabliczka.
Triglav 6h.
Łat de faaaK?
Ok. Idziemy. Mija półtorej godziny. Widzą tabliczkę.
Triglav: 5h30'
Żłobek: ja pierdole.
Lekko nie ma. To nie tak jak w Tatrach gdzie sugerowane 2 godziny można pokonać w nieco ponad godzinę.
Wspinają się dalej.



Nie ma porównania do Dinary- pięknie wytyczone oznaczone szlaki.



Ocho! Zaczynają się schody.



Eeeeeee... Gdzie teraz?



ONA odciąża ICH targając plecak. Bo sama chce, a nie dlatego, że każą!


"Ożesz motyla noga mać! Gdzie ta tabliczka była?"



Się znalazła! Tabliczka... 1922 m n.p.m.





Rakiet nie mają, kolce pojechały do Czarnogóry, lina i uprzęże w samochodzie godzina 12.00. Szacowany czas wędrówki: minimum 6 h. A powrót?... Poddajemy się. Jeszcze tylko czekolada, pomarańczka i sru.





Schodzą co raz niżej, i niżej... Ej, ale nie tak mieliśmy schodzić! :D




I po śniegu.



ONA podziwia kwiatki



ONI odciski misiowych łap



ONA i ONI wracają do samochodu, pakują się. Wpisują w GPS WROCŁAW. ALE! Jeszcze tu wrócą. Triglav będzie ich.





Wspaniali ludzie. Wspaniałe noce. Nawet te z "obcym" chodzącym koło namiotu. Spanie na plaży. Rakija. Półtora kilo owczego sera. Budzisz się i masz mokry śpiwór, bo fale się zrobiły. Wspinasz się w śniegu po pas. Myjesz chusteczkami "dzidziuś", nie tapetujesz, kąpiesz w strumieniu, jesz makaron z sosem ze słoika i tyrolską i smakuje Ci to niczym danie z pod ręki Gesslerowej. To wszystko sprawia, że chcesz więcej. I będziesz to mieć!

Przygrzało nad Odrą, oj jak przygrzało...

Piątek, 20 kwietnia 2012 | dodano:20.04.2012
Km:48.22Km teren:0.00 Czas:02:20km/h:20.67
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Jechałam z zamiarem udania się na zajęcia. Jako że dotarłam na miejsce wcześniej udałam się jeszcze nad Odrę. Co by pochwycić trochę tych piątkowych promieni słonecznych. I odbyć rozmowę. Stąd dzisiaj chwilowa obstawa.



Jako że na angielski zawsze się spóźniam nie wypadało, żeby tym razem było inaczej. I tak zarządziłam, że z 20 min obsuwy mogę mieć. Minęło 15 minut. Słońce grzeje, rozmowa nie dobiegła końca... Damn! A tak chciałam być na tych zajęciach...




Naprawdę lubię te lizaki. I jeszcze bardziej lubię, kiedy robią się w nich dziury.


Wypłata jak zawsze za duża, więc musiałam nieco uszczuplić. Całe 25 zł wydałam w lumpie na plecaczek. Trochę większy od mojego Alpinusa, ale co by nie mieć za dużo małych plecaczków na Alpinusa znalazłam już chętnego.




Pompka się zmieści!


W tym samym lumpie były spodnie rowerowe na szelkach z windstopperem za 30 zł. Niestety na mnie dużo za duże. Ale kusiło, żeby kupić i na allegro z nadwyżką sprzedać...

Piejo kury piejo.

Czwartek, 19 kwietnia 2012 | dodano:19.04.2012
Km:74.12Km teren:0.00 Czas:03:30km/h:21.18
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
I majo koguta. Przynajmniej w Trestnie.

Po zajęciach przez Opatowicką w stronę Blizanowic nabiłam jeszcze ponad 30 km. Tak cudna pogoda, że grzech nie skorzystać. Dzisiaj uwolniłam głowę spod plastikowej skorupy.

Posłuchałam świergotu ptaszyny... Poleżałam... Nabrałam siły i jeszcze większych chęci do... Pedałowania rzecz jasna!










Wiosenne bażancie amory.










Wypasione ptaszysko z ZOO






Zaprzęg husky




Nic ciekawego.

Środa, 18 kwietnia 2012 | dodano:18.04.2012
Km:47.47Km teren:0.00 Czas:02:23km/h:19.92
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Awf-dom-praca-dom

Zagadałam się z klientkami w klubie i przez zdawanie relacji z wyprawy i w domu byłam dopiero po 23.00. W drodze powrotnej zwróciłam uwagę właścicielce dwóch biegających samopas bokserów obok i po DDR, że przydałby się kaganiec. Najpierw oburzenie, że "Co panią to interesuje", potem argumentowała, że te psy bardziej się boją człowieka, że jeden nie ma zębów i ona bierze za nie pełną odpowiedzialność, że muszą się wybiegać, że w Polsce nigdy nie było przypadku pogryzienia przez boksera. Damn! Przy takim podejściu jednak kupię tego straszaka na wściekłe czworonogi.

Wyścig z czasem, foch na GPSa, dupoból.

Wtorek, 17 kwietnia 2012 | dodano:17.04.2012
Km:63.81Km teren:30.00 Czas:03:24km/h:18.77
Pr. maks.:38.40Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie: 1500kcalPodjazdy: 79mRower:Trek 7100
Otóż to! Miało być dużo, w miarę sprawnie, a wyszło jak zawsze kiedy się wybieram w nieznany teren. Chciałam sobie zrobić sprawnego "tripa" niebieskim szlakiem, a wyszła mi terenowa jazda na orientację (a raczej na brak orientacji).

OTÓŻ: na błękitno zaznaczone jest to co miałam przejechać. Na żółto to co przejechałam dodatkowo zbaczając ze szlaku. Na moście milenijnym zjazd w stronę AOW cudowną, słoneczną, bajeczną DDR. Dojechałam do A8, nie zastałam kontynuacji chodnika. Obraziłam się więc i zawróciłam do Mostu Milenijnego i ponownie pojechałam niebieskim szlakiem. Różowe kropki to fragment, który odpuściłam, gdyż obawiałam się buszu wzdłuż Widawy, który z każdym km narastał.




WIĘC dojeżdżam do naprawdę robiącego wrażenie mostu Rędzińskiego ->



Jadę dalej. Słonko grzeje, ptaszki śpiewają, pachnie gównem. Patrzę w bok- rów rędziński po brzegi wypełniony wcześniej wymienionym G. Nie rozkoszuję się więc, naciskam i ciągnę- pedałuję. Dojeżdżam do Lasu Rędzińskiego. Samotnie spacerujący mężczyzna po 40 rż jawi mi się jako zboczeniec, który ma doskonałą okazję zrobić swoje zamordować i ukryć ciało w krzakach tudzież wrzucić do rzeki. Wyobraźnia niesie jak wiatr dmuchawce! Na szczęście mężczyzna okazuje się być naprawdę samotnym spacerowiczem. Uf, uf.

Dojeżdżam do:



Pasę rumaka:


I tutaj efekt yebanego GjePeeSa. Wywiódł mnie w pole. Uprawne! Damn! Dobrze, że sarenki sobie tam hasały, a nie dziki. Na dodatek bateria w komórze zaczęła być głodna. Nie znam tych okolic. I się zaczyna. Wyścig ze zmrokiem i umierającą baterią w Nokji sre52.




Jakoś się wygrzebałam z tego bagna i prę dalej (jakby rzekł mój kolega- nakvrwiam). Co chwilę sprawdzam swoją pozycję, co by znowu nie zabłądzić. Udaje mi się dojechać do Rogoża. Stąd już niedaleko do Kryniczna, przez który przebiega poznany ostatnio zielony szlak. Byle do niego dotrzeć i będzie z górki!

Się udało. Dotrzeć do domu przed zmrokiem. Ale wycieczka bez pampersa gdzie jakieś 40 km to był teren typu kępy traw i dziurwy- istna katorga dla pośladków. Końcóweczka przed Pawłowicami dociągnięta na stojąco. Jeszcze zachód w Krynicznie i idę spaaać:





Reszta km spisana z licznika.

Powrót z buszu

Poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | dodano:16.04.2012
Km:34.08Km teren:0.00 Czas:01:42km/h:20.05
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Z tej tęsknoty ostatniej nocy pod namiotem aż mi się śniło jak razem z ♥Całobiałym♥ jedziemy w siną dal.

Dużo do zrobienia po powrocie- rozpakowanie, pranie, na maile odpisywanie. Stąd takie marne 30 km. AAALE, ale...

Chyba mi brakuje tych emocji ze spania w namiocie na pustkowiu obok lasu. Dlatego też dzisiaj postanowiłam sobie zafundować dreszczyk emocji tocząc się na Treku wałami wzdłuż Odry po zmroku. Jakby byo tego mao trasa wiodła koło cmentarza.

Bu!



Na szczęście żadna zmora na drodze mi nie stanęła. Jedyne co mi wywołało ciarki na przedramionach to gościu siedzący na schodkach przy wałach, którego zobaczyłam w ostatniej chwili. I jak przejeżdżałam to coś powiedział- nie wiem co i czy do mnie, ale średnio mnie to interesowało, tak więc nie wracałam się i nie prosiłam pytając "Czy może pan powtórzyć, bo nie dosłyszałam?". Śmigłam dalej w stronę cmentarza.

A tu na zachętę jedno foto z sześciodniowego Eurotripu. Reszta plus opis tego jakże dzikiego wyjazdu oraz przygód wesołej paczki globtroterów z AWFu jutro. Dinara zdobyta!


Trzebnicatrip

Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 | dodano:09.04.2012
Km:65.00Km teren:0.00 Czas:03:30km/h:18.57
Pr. maks.:50.00Temperatura:13.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Budze się. 8:12. "Jeszcze za wcześnie". Spoglądam przez okno.


Wstaję, podchodzę bliżej. Otwieram drzwi balkonowe i wychodzę na zewnątrz. Patrzę przed siebie.


Spoglądam w prawo.





Spoglądam w górę.





Myślę:





Jem śniadanie...




... i oglądam.


Mijają 3 godziny i wreszcie zaczynam swoją podróż. Dzisiaj ze zdobytą u Krajka mapą powiatu trzebnickiego. Plan: nie mniej niż 50 km po wczorajszym obżarstwie i całodziennej gościnie u wujka.



Ruszam żółtym szlakiem. Samochodów brak, gładki asfalt. Mrrr.



Oczywiście jak na kobietę przystało trochę się zapędziłam i zamiast odbić za Mostem Sołtysowickim w prawo zapędziłam się i dojechałam do lasu Sołtysowickiego. A tam... Czekały na mnie dwa, wielkie, grube p... Pale. Wyglądały dosłownie jak p.... Panowie. Jak się okazało Panowie strzegli bramy do Grodu Sołtysowice z XIII-XIV w.










Trochę za długo w tym małym, ale jakże uroczym lasku zabawiłam. Dojechałam do Redyckiej, zerknęłam na plan Wrocławia, których sporą ilość niedawno prawie na każdym przystanku we Wrocławiu postawiono. Podumałam i zawróciłam by kontynuować podróż wzdłuż Widawy.



Tusk już tu był. Most sprzedany.



Dumając tak nad tym czego nie było (mostem) podjechał pan w Jeepie i się pyta mnie czy nie wiem co się stało z tym mostem, który był, bo zawsze tędy przejeżdżał na drugą stronę. "Ukradli" rzekłam. Chwilę podebatowaliśmy nad sposobami przeprawy na drugą stronę i rozjechaliśmy się Podejrzewam, że jego brak związany jest z budową widocznej w tle AOW.
Jadę wzdłuż Widawy. Mijam stary płot z drutu kolczastego. Zdecydowanie przykuwa moją uwagę.



Zostawiam całobiałego na ścieżce i idę buszować w krzakach. Poza znikomymi śladami zabudowania niczego nie znajduję.



Dalej nie idę- z racji tego co mi powiedział pan z Jeepa, że po tym moście, którego już nie było jeździły kiedyś czołgi wywnioskowałam, że te pozostałości ogrodzone drutem kolczastym to mogły być jakieś tereny wojskowe. Min ani pocisków nie w głowie mi szukać. Wracam do całobiałego i jadym dalej.



Fragment z przekleństwami- co wrażliwszych proszę o przejście do następnego akapitu.
Chwilę później za AOW prawie zostałam pogryziona przez psa. Nie wiem kto mnie bardziej wkurwił Ten pchlarz czy jego właściciel. Jechałam ścieżką, pies i jego właściciel byli jakieś 100 m ode mnie. Nagle się zerwał i biegnie w moją stronę. Staję, bo pomyślałam, że wesoły może chce się bawić, ale już oczywiście strach mnie sparaliżował. Ten podbiega i mi na nodze zęby zaciska. Po chwili puścił i wrócił do właściciela. Aż mi łzy poleciały jak zwolnił uścisk. Wkurwiona krzyczę do pajaca, gdzie pies ma kaganiec i że jest agresywny. A on do mnie "Bo pani na rowerze jechała" Noż kurwa! To tak jak kiedyś biegałam wieczorem i też pies do mnie podlatuje, a baba się tłumaczy "Nie wiedziałam, ze ktoś będzie biegał o tej porze, bo on tak tylko jak ktoś biegnie". Albo najbardziej irytujące tłumaczenia "Niech się pani nie boi, on krzywdy nie zrobi!". Niech to i nawet Golden Retriver będzie, ale ja się boję psów i nie życzę sobie, żeby jakikolwiek do mnie podbiegał bez znaczenia czy chce się bawić czy ujebać kawałek nogi. Jak bez smyczy biega to ma mieć kaganiec, choćby miał usposobienie owieczki i powyrywane zęby. Chyba że będzie na tyle mały kundel, że go przydepczę. To mi się humor popsuł na następne 20 km.





Indyka chciałam do domu na obiad wziąć, ale nie miałam gdzie schować.



Karczma Miłocin w Piewroszowie. Niezwykle urokliwe miejsce.








Nawet jeżeli nie masz roweru, ale masz taki dom... Myślę że się jakoś dogadamy! :D









TĘCZA!



Całobiały się schował!



Huśtawka dla zakochaaaanych (czyli dla mnie i całobiałego :))



Zostawiam Miłocin w tyle i ruszam dalej w stronę Zaczarowanych Wzgórz. W przewodniku prawdę powiadają, że ścieżka ta się niezbyt nadaje na deszczowe dni. Przynajmniej nie dla mojego Treka! Jadę w stronę Taczowa Wielkiego, by tam odbić na niebieski szlak "Korona Kocich Gór"



Odpoczywam na sianie z robakami...



Rzucam się na siano z robakami...




Żegnam się z robakami z Taczowa Małego i oddalam na dwukołowym. No to sru!




Jak wiadomo kościół tworzą ludzie, nie budynek, ale ten blaszak wizualnie jest wyjątkowo nieatrakcyjny. Pomiędzy Taczowem Małym i Wielkim.




Kościół w Pasikurowicach.





Krzyż pokutny pod kościołem filialnym XIV-XVI w. stawiany przez zabójce na miejscu zbrodni. "Kamienne krzyże pokutne należą – obok szubienic, pręgierzy, kamiennych kapliczek i stołów sędziowskich do grupy tzw. zabytków prawa. (...)Krzyże pokutne stawiał sprawca zabójstwa na miejscu zbrodni, były one elementem prawa pokutnego wywodzącego się zapewne z krajów niemieckich (...)Krzyże te wykonywano na Dolnym Śląsku z miejscowych surowców tj. z granitu lub piaskowca (prawdopodobnie wcześniejsze drewniane nie dotrwały do naszych czasów), stoją często nadal na miejscu zbrodni, na uboczu. Były one elementem umów kompozycyjnych (ugodowych). Umowy te zwane również Compositio były porozumieniami między zainteresowanymi stronami zawieranymi przy udziale władz wsi, miasta lub przedstawicieli kościoła, wpisywano je do ksiąg i po wywiązaniu się z zobowiązań wpis odpowiednio uzupełniano odnotowując realizację postanowień – miało to wielkie znaczenie dla sprawcy mordu. W średniowieczu bowiem, obowiązywała zasada odwetu („oko za oko”), karano torturami i śmiercią nawet za nieumyślne zabójstwo, powszechnie stosowano vendettę – krwawą zemstę rodową za znieważenie lub pozbawienie życia kogoś z członków rodu.

Compositio i wraz z nimi pojawiające się krzyże pokutne świadczą o złagodzeniu obyczajów. Porozumienia te stworzyły możliwość zadośćuczynienia za popełnione przestępstwa poprzez atrybuty zastępcze, czyli określone świadczenia na rzecz rodziny poszkodowanej, a nieraz i całej społeczności, z której wywodziła się ofiara. Z zachowanych dokumentów wynika, że zawsze nakładano obowiązek własnoręcznego wykonania i wystawienia krzyża pokutnego oraz dokładnie określano inne świadczenia(...)"



Myślałam, ze po incydencie z pchlarzem zostanie tylko siniak. Postanawiam zakupić sobie dźwiękowy straszak na kundle. Raz pogryziona, trzy razy prawie. Chyba powinno się na każdego psa powyżej pewnej masy dawać zezwolenie, albo tresować właścicieli...



W połowie trasy cudowna Nokia e52 ze swoją cudowną baterią padła po mniej niż 48 h od ładowania <3 Dalej trasa kontynuowana: Taczów Wielki-Głuchów Dolny-Czachowo-Sędzice-Tarnowiec-Cielętniki-Rzędziszowice-Węgrów-Krakowiany-Boleścin-Skarszyn-Godzieszowa-Siedlec-Pasikurowice-Ramiszów- HOME :)



Aaaaa i na koniec przed Ramiszowem dopadł mnie G0re. Pogawędziliśmy sobie i na Zakrzowie rozjechaliśmy.
Ostatni trip w tym tygodniu. Tydzień bez całobiałego, będę tęsknić!

Żal

Sobota, 7 kwietnia 2012 | dodano:07.04.2012
Km:10.01Km teren:0.00 Czas:00:30km/h:20.02
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Tak to tyle jeśli chodzi o dzisiejsze jazdy. Do Korony po końcówki do kijków, Nikwax i łyżkonożowidelec. Co do tego ostatniego zastanawia mnie jak mam użyć widelca i noża jednocześnie. Chyba paluszki będą potrzebne...



Ooooook to tyle jeśli chodzi o podróż. A tak poza tym... Dalej się czuję wypruta. Nie mam termometru więc nie wiem czy jest coś powyżej 36.9. Skoro nie mam pewności to zakładam, że nic nie ma i tylko katar mnie dręczy. A nakichałam się dzisiaj za wszystkie czasy. Znaczy się muffinki i jajka doprawione!

Go Szport obskoczyłam cały, aptekę przeleciałam wszerz i wzdłuż, 14.55 wpadam do TeKa Maxx. Chwytam za top sportowy- może w końcu będzie pasować bo już od miesięcy szukam i nic. "Przymierzalnie już zamknięte." Damn! Czego się spodziewać- nie dość, że w Wielką Sobotę wpada jakaś popieprzona laska w kasku na głowie to jeszcze 5 min przed zamknięciem mierzyć jej się zachciało. No nic. 2 tygodnie na zwrot. Bierę Panie! Mierzę w domu- perrrfekt! Pasuje idealnie, różowy, łyżwa jest. Zakupy dokonywane przeze mnie w czasie poniżej 5 minut to zdecydowanie najlepsze rzeczy. Im dłużej się nad czymś zastanawiam tym bardziej będzie to nie takie jak trza.


Mleko z miodem i czosnkiem stygnie. Mniam! <torsje>
Tylko takich ładnych kapciów nie mam i robaka we włosach też nie.



Doktór potrzebny od zaraz!

Miooodeeek

Piątek, 6 kwietnia 2012 | dodano:07.04.2012
Km:37.69Km teren:0.00 Czas:01:50km/h:20.56
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
+czosnek, masło i mleko. I tak już drugi wieczór wlewam w siebie tą paskudną mieszankę. Niedobre, wypijane z zatkanym nosem, ale efekty są...

Pozytywne myślenie podczas wypijania tej mikstury zdecydowanie ułatwia jej spożycie. W praktyce: pijesz powyższy koktajl wyobrażając sobie, że jest to kawa zbożowa z mlekiem. Wchodzi jak nigdy! Tylko jeszcze nie wiem jak sobie wytłumaczyć podczas picia latające z mleku czosnkowe farfocle.

Parszywy wiatr.

Czwartek, 5 kwietnia 2012 | dodano:07.04.2012
Km:31.47Km teren:0.00 Czas:01:53km/h:16.71
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Ciężko!

Powrót z pracy o 22.30 ze średnią prędkością ok. 13-14 km/h. Dało się we znaki zmęczenie i przeziębienie. Powieki sennie opadały przez całą drogę, Most Milenijny przejechany w większości z zamkniętymi oczami (o ile nie 1/3 trasy). Przynajmniej nie zasnęłam za kierownicą.

Cholerna pogoda, cholerny wiatr!

Oczywiście w ramach terapii leczenie miodem... (:

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Nerve Al
GTIX 691 km
C(G?)urarra RIP 799 km
Trek 7100 22706 km
Królowa Szos 844 km
Dostawczak 4 km
Ghost Cross 1800 1865 km

szukaj

archiwum