Praca.
Środa, 4 lipca 2012 | dodano:05.07.2012Kategoria Praca
Km: | 31.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:25 | km/h: | 21.88 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Nic ciekawego. Poza tym, że zakupiłam dziś ładowarkę do Nokii na dynamo. Zdesperowana żywotnością baterii musiałam to zrobić. Przyda się na dłuższe wyjazdy.
Historia rozmazanego oka. Test pro noise. Też tak macie?
Wtorek, 3 lipca 2012 | dodano:03.07.2012
Km: | 63.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:40 | km/h: | 23.81 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
1. Gdybym przed wyjazdem zobaczyła czarne chmury jakie kłębiły się nad Nowym Dworem zapewne założyłabym chociaż błotniki. A że byłam już 200 metrów od domu, cóż. Zahaczyłam tylko o Lidla z nadzieją, że jakieś <suche> skarpetki będą mieli w sprzedaży. Szkoda, że majtków nie było.
2. Na moście Milenijnym rozmarzony na widok Odry jadący z naprzeciwka Dyzio Marzyciel Niszczyciel prawie mnie nie zepchnął na barierki- dobrze że głos mam i prócz UWAGA pewno poczuł podmuch z mych płuc bo na lewo go zawiało. Ocalona!
3. Dobrze, że na podróż do pracy nr 2 ubrałam sobie ochraniacze Shimano. Szkoda, że musiałam wyciskać skarpetki po ich ściągnięciu.
4. Historia rozmazanego oka- jadę w dyscu ósemką (co zresztą było głupie i nieodpowiedzialne- ledwo tylne światła aut było widać). Jadę, z prawej mnie mija autobus i chlust jakby kto wiadro wody na moją głowę wylał.
Jadę dalej. Jadę Milenijnym. Z naprzeciwka jedzie autobus. I zgadnijcie co. Jak nie chluśnie to tym razem wanna wody na mnie wylądowała. I znowu oberwało mi się z prawej strony. Po chwili woda zaczęła mi strumyczkiem spod kasku spływać- też na prawo. Pretensji do nikogo nie mam, wszak cały Wrocław to dzisiaj jedna wielka kałuża.
I tak dojechałam- lewe oczko cudnie tuszem podkreślone, prawe- jak klaun z horroru (albo Mors na mono- zamiennie).
Czyżby to była TA pogoda, w którą zacznę ponownie ubierać gogle narciarskie?
Chyba łatwiej się po prostu nie malować. Do przemyślenia.
5. Pierwszy dzień w nowej drugiej pracy poszedł lepiej niż się spodziewałam. Praktycznie bez przygotowania.
6. Test pro noise na nieoświetlonej ulicy Osobowickiej wypadł pomyślnie. Dobra lampka, dobry wybór! Mocne światło, jazda pewna i komfortowa- nawet bez ustawienia maksymalnej mocy. Tylko się napociłam z zamocowaniem uchwytu lampki na kierownicę...
Też tak macie?

Tematycznie:
&feature=related
2. Na moście Milenijnym rozmarzony na widok Odry jadący z naprzeciwka Dyzio Marzyciel Niszczyciel prawie mnie nie zepchnął na barierki- dobrze że głos mam i prócz UWAGA pewno poczuł podmuch z mych płuc bo na lewo go zawiało. Ocalona!
3. Dobrze, że na podróż do pracy nr 2 ubrałam sobie ochraniacze Shimano. Szkoda, że musiałam wyciskać skarpetki po ich ściągnięciu.
4. Historia rozmazanego oka- jadę w dyscu ósemką (co zresztą było głupie i nieodpowiedzialne- ledwo tylne światła aut było widać). Jadę, z prawej mnie mija autobus i chlust jakby kto wiadro wody na moją głowę wylał.
Jadę dalej. Jadę Milenijnym. Z naprzeciwka jedzie autobus. I zgadnijcie co. Jak nie chluśnie to tym razem wanna wody na mnie wylądowała. I znowu oberwało mi się z prawej strony. Po chwili woda zaczęła mi strumyczkiem spod kasku spływać- też na prawo. Pretensji do nikogo nie mam, wszak cały Wrocław to dzisiaj jedna wielka kałuża.
I tak dojechałam- lewe oczko cudnie tuszem podkreślone, prawe- jak klaun z horroru (albo Mors na mono- zamiennie).
Czyżby to była TA pogoda, w którą zacznę ponownie ubierać gogle narciarskie?
Chyba łatwiej się po prostu nie malować. Do przemyślenia.
5. Pierwszy dzień w nowej drugiej pracy poszedł lepiej niż się spodziewałam. Praktycznie bez przygotowania.
6. Test pro noise na nieoświetlonej ulicy Osobowickiej wypadł pomyślnie. Dobra lampka, dobry wybór! Mocne światło, jazda pewna i komfortowa- nawet bez ustawienia maksymalnej mocy. Tylko się napociłam z zamocowaniem uchwytu lampki na kierownicę...
Też tak macie?

Tematycznie:
&feature=related
Paraliż za paraliżem i kontaktowy autobus.
Poniedziałek, 2 lipca 2012 | dodano:02.07.2012Kategoria Praca
Km: | 32.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 21.87 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Takie uwagi na dziś:
1. Dlaczego te pieprzone autobusy zawsze muszą mnie mijać w odległości pirazydżwi 0.5 metra lub mniej?!
2. Podczas jazdy DO pracy wyprzedził mnie na wałach jeden rowerzysta. Źle mi było z tym FUCKtem, więc zrównałam się z jego tempem i siadłam na kole, potem wyprzedziłam i tak żeśmy jechali do Milenijnego.
3. Jutro pierwszy dzień w nowej pracy- nie mam pojęcia jak się przygotować! Może w ogóle?
4. Jeżeli dzisiaj będę mieć znowu taką noc jak poprzednia to oszaleję. Co już przysypiałam to znowu atak paraliżu sennego. Chyba z 5 razy zmieniałam pozycję z horyzontalnej na embrionalną- z jednego boku na drugi i za każdym razem z trudem próbowałam opanować ciało umysłem. Przynajmniej świadomość, że się ZACZYNA nie doprowadza do momentu, w którym pojawia się KTOŚ.
Wkurzona niemało dopiero jak położyłam się na brzuchu to cholerstwo odpuściło. A przecież się wysypiam! Od dwóch dni... Biegam interwały. Od trzech dni... I odchudzam. Też od trzech... Zjadłabym (cokolwiek)! A tu nie, bo 23:24. To może kakao chociaż...
1. Dlaczego te pieprzone autobusy zawsze muszą mnie mijać w odległości pirazydżwi 0.5 metra lub mniej?!
2. Podczas jazdy DO pracy wyprzedził mnie na wałach jeden rowerzysta. Źle mi było z tym FUCKtem, więc zrównałam się z jego tempem i siadłam na kole, potem wyprzedziłam i tak żeśmy jechali do Milenijnego.
3. Jutro pierwszy dzień w nowej pracy- nie mam pojęcia jak się przygotować! Może w ogóle?
4. Jeżeli dzisiaj będę mieć znowu taką noc jak poprzednia to oszaleję. Co już przysypiałam to znowu atak paraliżu sennego. Chyba z 5 razy zmieniałam pozycję z horyzontalnej na embrionalną- z jednego boku na drugi i za każdym razem z trudem próbowałam opanować ciało umysłem. Przynajmniej świadomość, że się ZACZYNA nie doprowadza do momentu, w którym pojawia się KTOŚ.
Wkurzona niemało dopiero jak położyłam się na brzuchu to cholerstwo odpuściło. A przecież się wysypiam! Od dwóch dni... Biegam interwały. Od trzech dni... I odchudzam. Też od trzech... Zjadłabym (cokolwiek)! A tu nie, bo 23:24. To może kakao chociaż...
Olimp na Rysach!
Niedziela, 1 lipca 2012 | dodano:01.07.2012
Km: | 42.61 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 20.45 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
O dzisiejszych kilometrach nie ma co pisać- wybrałam się na głodnego po kawie i jeszcze wczoraj wieczorem przed spaniem 5 km interwałów biegowych. Skutkowało to jazdą bez sił, w fatalnym humorze ze zmarszczonym czołem. W trakcie moich katuszy zadzwonił Kamil i chciał się dołączyć. Ostrzegłam, że radością nie tryskam i jak chce się dołączyć to na własne ryzyko. Odważny jest, bo po 50 minutach spotkaliśmy się w miejscowości Szczodre i pojechaliśmy już w stronę domu- dalsza jazda groziłaby utrwaleniem się zmarszczek mimicznych na czole od ciągłego marszczenia BRWI.
Poniżej zamieszczę opis wypadu w Tatry, wszak ciekawsze rzeczy działy się tam, aniżeli podczas moich krótkich rowerowych podróży.
Sprawa miała się tak, że początkowo miał to być wypad trzydniowy. Komplikacje na uczelni skróciły wyjazd do dwóch dni- chcieliśmy zaliczyć Rysy, przenocować w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów i gdzieś jeszcze zawędrować. Ostatecznie kontuzja Zielonego, bolące kolana Bartka oraz zapowiadająca się następnego dnia zła pogoda zmusiły nas do powrotu jeszcze tego samego dnia.
Nikt specjalnie nie protestował, gdyż wchodzenie na Rysy z ważącymi niemało plecakami wszystkim nieźle dały w kość! Że nie wspomnę o schodzeniu po asfalcie z Morskiego Oka- istna katorga fizyczna i psychiczna.
Cały wyjazd zaczął się we wtorek o 23.00, o 6.00 byliśmy na Łysej Polanie, 13.00 na szczycie, 18.00 w schronisku nad Morskim Okiem. Tutaj płeć piękna zażyła kąpieli pod prysznicem, płeć brzydka stwierdziła, iż nie będzie pozbywać się swoich feromonów. Pokonaliśmy asfalt, koło 21.00 wsiedliśmy do busa, po 2.00 byliśmy we Wrocławiu.
Relacja pisana na zamówienie prezesa Wojciecha :)
Gdy świerszcze już grały pewnej nocy czerwcowej
Czekał na nas bus czerwony do drogi gotowy.
Krótka wskazówka na liczbę 11 się przesunęła
Długa na dwunastej miejsce zajęła.
Szofer już pali gumę, benzyna w baku zawrzała
Wsiadamy z okrzykiem "Gazu czerwona strzała!"
Luksusu ni komfortu nikt nie doświadczył tej nocy
Nie taki zresztą cel i marzenie mieli Olimpowcy.
Przygoda to nie "All inclusive" i hotele pięciogwiazdkowe
To nieprzewidziane sytuacje i ryzyko zdroworozsądkowe.
Duża wskazówka na tarczy pełne koło sześć razy zatoczyła
Mała raptem 180 stopni pokonała- piąta wybiła!
Na Łysej Polanie wita nas pan parkingowy
Sowitych opłat za postój poborowy.
Haracz zapłacony, plecaki ubrane
Ruszamy po śniadaniu opuszczając Łysą Polanę.

Ruszyła maszyna, OLIMPU drużyna
I tak się górska przygoda zaczyna:
I toczy się z mozołem koło za kołem,
Do taktu turkoce... Ups, pomyłka mała
To nie tak nasza tatrzańska bajka leciała.

Pokonaliśmy asfalt- będzie sprostowanie,
bo dopiero nad Morskim Okiem było śniadanie!
Prawda więc taka, że przez kilometrów parę
Mały Głód nas nie opuszczał- jakby za karę.
Były warzywa, kanapki, czekolady i misie tez były!
"Brunatne?"- spytacie. Niestety. Tylko z żelatyny.


Węglowodanami przepełnieni stołówkę opuszczamy,
Wszak już się do rąk wyrywają czekany.
Nie wiem kto bardziej się zawiódł- one czy dziewczyny,
Że na darmo taki osprzęt ze sobą nosiły.
Stosunek tras ośnieżonych do lodem niepokrytych
To jak porównanie szczytów wymarzonych do tych zdobytych.
W naszych głowach ich mnóstwo- setki, tysiące?
A w rzeczywistości zaliczamy mniej ograniczeni przez pieniądze.
Bo nie tylko sprzęt kosztuje, nie tylko wyprawy
Czas najdroższą rzeczą na górskie wyprawy.

Wracając do bajki z ośmioma głównymi bohaterami,
Po drodze na szczyt kozice mijamy.

Napawając się widokiem jakie Tatry nam zafundowały,
Grzejąc promieniami słońca, które nas otulały,
Doszliśmy do odcinka, gdzie łańcuchy wspomagały
Gdzie co raz trudniejsze i bardziej śliskie skały.








Szlaki szlakami, chłopcy chłopcami!
"Na Kukuczkę" wchodzili zamiast z łańcuchami.


I'm too sexy for my love, I'm to sexy for your party!- prezes Olimpu we własnej osobie :D

Część piękniejsza ekipy plecaków się pozbyła
Górskim skałom swój dobytek powierzyła.
Kto kombinuje- wygrywa. Finału domyślcie się sami-
Płeć piękna pierwsza górowała nad Rysami i facetami!



Doszli Panowie, wszyscy w komplecie,
A teraz z flagą Olimpu zrobimy zdjęcie!

Jest dowód, pamiątka, miejsce w albumie już gotowe
A my chwytając chwilę w obłokach zanurzamy głowę.
"Usiedli i patrzą na spowite błękitem niebo"
Tego dnia nie widzieliśmy nic piękniejszego.

Cel osiągnięty, a teraz zejść trzeba
Z niechęcią oddalamy się od bram do nieba.
W powrocie doskwierać zaczęło zmęczenie
I tylko już jedno mieliśmy marzenie-
by jak najszybciej znaleźć się w busie
Ale nie zniechęciło to niektórych do marzeń o Elbrusie.


Zjazd na karimacie!

"Widziałeś te faje za nami? Na jeden dzień w Tatry przyjechali!"

I tak śpiący, zmęczeni- jak czołgiem przejechani
Przepełnieni cudownymi, górskimi wspomnieniami
W czerwonej strzale kierunek na Wrocław obieramy
W głębokim śnie pogrążeni chrapaniem Tatry żegnamy.

Podsumowując wyjazd cały
Miał być wielki, a był mały.
Z planowanych trzech dni jeden się zrobił
Ale któż by nam w zdobyciu Rysów przeszkodził!
Bo tak naprawdę liczą się te małe spełnione marzenia
Z ludźmi, których po latach się przywoła we wspomnieniach...

Spaliśmy u koleżanki. Rano wspólne śniadanie. Jak prezes zrobi śniadanie to nie ma chooja we wsi- za to jest jajecznica na podłodze!


Następnego dnia umówiliśmy się na wspólne robienie i jedzenie pizzy. Była pizza, był pokaz zdjęć, była wódka, o której zapomnieliśmy- z NIMI tak już jest! Nastrój był tak sielankowy, że wspomagacze nie były potrzebne.


Czas na mecz i spotkanie ze starymi Olimpowiczami. W czarnym pokoju...

Godzina 00.30. Szósta próba.
"Dzień dobry, ja jestem sąsiadem spod czwórki. Wyszedłem wyrzucić śmieci i mi się brama zatrzasnęła!"


Na Grabiszyńskiej. Z widokiem na Sky Tower.

To były 2 długie dni na pełnych obrotach. Kilka nowych znajomości, masa wspomnień, nieschodzący z twarzy uśmiech :)
Poniżej zamieszczę opis wypadu w Tatry, wszak ciekawsze rzeczy działy się tam, aniżeli podczas moich krótkich rowerowych podróży.
Sprawa miała się tak, że początkowo miał to być wypad trzydniowy. Komplikacje na uczelni skróciły wyjazd do dwóch dni- chcieliśmy zaliczyć Rysy, przenocować w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów i gdzieś jeszcze zawędrować. Ostatecznie kontuzja Zielonego, bolące kolana Bartka oraz zapowiadająca się następnego dnia zła pogoda zmusiły nas do powrotu jeszcze tego samego dnia.
Nikt specjalnie nie protestował, gdyż wchodzenie na Rysy z ważącymi niemało plecakami wszystkim nieźle dały w kość! Że nie wspomnę o schodzeniu po asfalcie z Morskiego Oka- istna katorga fizyczna i psychiczna.
Cały wyjazd zaczął się we wtorek o 23.00, o 6.00 byliśmy na Łysej Polanie, 13.00 na szczycie, 18.00 w schronisku nad Morskim Okiem. Tutaj płeć piękna zażyła kąpieli pod prysznicem, płeć brzydka stwierdziła, iż nie będzie pozbywać się swoich feromonów. Pokonaliśmy asfalt, koło 21.00 wsiedliśmy do busa, po 2.00 byliśmy we Wrocławiu.
Relacja pisana na zamówienie prezesa Wojciecha :)
Gdy świerszcze już grały pewnej nocy czerwcowej
Czekał na nas bus czerwony do drogi gotowy.
Krótka wskazówka na liczbę 11 się przesunęła
Długa na dwunastej miejsce zajęła.
Szofer już pali gumę, benzyna w baku zawrzała
Wsiadamy z okrzykiem "Gazu czerwona strzała!"
Luksusu ni komfortu nikt nie doświadczył tej nocy
Nie taki zresztą cel i marzenie mieli Olimpowcy.
Przygoda to nie "All inclusive" i hotele pięciogwiazdkowe
To nieprzewidziane sytuacje i ryzyko zdroworozsądkowe.
Duża wskazówka na tarczy pełne koło sześć razy zatoczyła
Mała raptem 180 stopni pokonała- piąta wybiła!
Na Łysej Polanie wita nas pan parkingowy
Sowitych opłat za postój poborowy.
Haracz zapłacony, plecaki ubrane
Ruszamy po śniadaniu opuszczając Łysą Polanę.
Ruszyła maszyna, OLIMPU drużyna
I tak się górska przygoda zaczyna:
I toczy się z mozołem koło za kołem,
Do taktu turkoce... Ups, pomyłka mała
To nie tak nasza tatrzańska bajka leciała.
Pokonaliśmy asfalt- będzie sprostowanie,
bo dopiero nad Morskim Okiem było śniadanie!
Prawda więc taka, że przez kilometrów parę
Mały Głód nas nie opuszczał- jakby za karę.
Były warzywa, kanapki, czekolady i misie tez były!
"Brunatne?"- spytacie. Niestety. Tylko z żelatyny.

Węglowodanami przepełnieni stołówkę opuszczamy,
Wszak już się do rąk wyrywają czekany.
Nie wiem kto bardziej się zawiódł- one czy dziewczyny,
Że na darmo taki osprzęt ze sobą nosiły.
Stosunek tras ośnieżonych do lodem niepokrytych
To jak porównanie szczytów wymarzonych do tych zdobytych.
W naszych głowach ich mnóstwo- setki, tysiące?
A w rzeczywistości zaliczamy mniej ograniczeni przez pieniądze.
Bo nie tylko sprzęt kosztuje, nie tylko wyprawy
Czas najdroższą rzeczą na górskie wyprawy.
Wracając do bajki z ośmioma głównymi bohaterami,
Po drodze na szczyt kozice mijamy.

Napawając się widokiem jakie Tatry nam zafundowały,
Grzejąc promieniami słońca, które nas otulały,
Doszliśmy do odcinka, gdzie łańcuchy wspomagały
Gdzie co raz trudniejsze i bardziej śliskie skały.


Szlaki szlakami, chłopcy chłopcami!
"Na Kukuczkę" wchodzili zamiast z łańcuchami.
I'm too sexy for my love, I'm to sexy for your party!- prezes Olimpu we własnej osobie :D

Część piękniejsza ekipy plecaków się pozbyła
Górskim skałom swój dobytek powierzyła.
Kto kombinuje- wygrywa. Finału domyślcie się sami-
Płeć piękna pierwsza górowała nad Rysami i facetami!

Doszli Panowie, wszyscy w komplecie,
A teraz z flagą Olimpu zrobimy zdjęcie!
Jest dowód, pamiątka, miejsce w albumie już gotowe
A my chwytając chwilę w obłokach zanurzamy głowę.
"Usiedli i patrzą na spowite błękitem niebo"
Tego dnia nie widzieliśmy nic piękniejszego.
Cel osiągnięty, a teraz zejść trzeba
Z niechęcią oddalamy się od bram do nieba.
W powrocie doskwierać zaczęło zmęczenie
I tylko już jedno mieliśmy marzenie-
by jak najszybciej znaleźć się w busie
Ale nie zniechęciło to niektórych do marzeń o Elbrusie.
Zjazd na karimacie!
"Widziałeś te faje za nami? Na jeden dzień w Tatry przyjechali!"
I tak śpiący, zmęczeni- jak czołgiem przejechani
Przepełnieni cudownymi, górskimi wspomnieniami
W czerwonej strzale kierunek na Wrocław obieramy
W głębokim śnie pogrążeni chrapaniem Tatry żegnamy.
Podsumowując wyjazd cały
Miał być wielki, a był mały.
Z planowanych trzech dni jeden się zrobił
Ale któż by nam w zdobyciu Rysów przeszkodził!
Bo tak naprawdę liczą się te małe spełnione marzenia
Z ludźmi, których po latach się przywoła we wspomnieniach...

Spaliśmy u koleżanki. Rano wspólne śniadanie. Jak prezes zrobi śniadanie to nie ma chooja we wsi- za to jest jajecznica na podłodze!
Następnego dnia umówiliśmy się na wspólne robienie i jedzenie pizzy. Była pizza, był pokaz zdjęć, była wódka, o której zapomnieliśmy- z NIMI tak już jest! Nastrój był tak sielankowy, że wspomagacze nie były potrzebne.
Czas na mecz i spotkanie ze starymi Olimpowiczami. W czarnym pokoju...
Godzina 00.30. Szósta próba.
"Dzień dobry, ja jestem sąsiadem spod czwórki. Wyszedłem wyrzucić śmieci i mi się brama zatrzasnęła!"
Na Grabiszyńskiej. Z widokiem na Sky Tower.
To były 2 długie dni na pełnych obrotach. Kilka nowych znajomości, masa wspomnień, nieschodzący z twarzy uśmiech :)
Praca+spotkanie
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:09.07.2012
Km: | 54.04 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 21.62 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Praca+kilka km wykręconych z Damianem.
Praca
Piątek, 29 czerwca 2012 | dodano:09.07.2012
Km: | 40.26 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:45 | km/h: | 23.01 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Praca+ powrót przez Psikurowice.
Praca.
Wtorek, 26 czerwca 2012 | dodano:09.07.2012Kategoria Praca
Km: | 31.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:20 | km/h: | 23.25 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Od nowiu do pierwszej kwadry szczęścia- zakup lampek.
Poniedziałek, 25 czerwca 2012 | dodano:25.06.2012Kategoria Sam na sam z Trekiem, Praca
Km: | 35.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 23.60 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Jako że humor dostosowuje się do pogody, która aktualnie jest średnia- dzisiejszy dzień minął na poszukiwaniu czynników uszczęśliwiających.
Zaczęłam od muzyki- im głośniej tym łatwiej było zagłuszyć i nie skupiać się na czynnikach dołujących (wybaczcie sąsiedzi).
Połączenie słonego i słodkiego skutecznie pobudza do pracy moją przysadkę mózgową, czego efektem był znikomy wzrost wydzielania endorfin. Lody i popcorn.

Dokładając do tego Barneya...
Whaaaaaaat? Noooooooo!
&feature=related
... osiągnęłam stan, w którym porzuciłam myśli samobójcze (może samobójcze w tym przypadku to spore nadużycie, ale trochę tragizmu nie zaszkodzi).
PONOĆ dla kobiety zakupy są jednym z najlepszych sposobów na poprawę humoru (potwierdzone badaniami). Jako że identyfikuję się z płcią piękną, postanowiłam i zakupy dzisiaj zaliczyć. Owocem wsadzenia karty płatniczej do terminala była:
MacTronic Nichia LED HLS-1NL2L
Oraz MacTronic Bike Pro Noise

Jako Klub Górski "Olimp" mamy w OUTDOORpro zniżki. Niestety dokumentów potwierdzających przynależność do w/w nie miałam, a pan powiedział, że na ładną gębę nie dają. Widocznie moja nie jest ładna tylko piękna, bo zniżkę dostałam ;)
Tak więc polecam:

Czołówka:

1 dioda Nichia:

2 diody LED:

Bike pro noise:

Max:


Do pełni szczęścia brakowało mi tylko pracy, zapieprzania (nie jazdy, zapieprzania z przekroczeniem progu beztlenowego) na Treku i spotkania najsłynniejszej pary (rowerowej!) na Psim Polu, tj. Arka i Kozła.
Udało się osiągnąć to wszystko, dzień uratowany!
A przy Astrze rowerzysta został potrącony przez kierowcę gapę (pytać nie musiałam, żeby to wiedzieć, bo zjeżdżając z Milenijnej do Astry rowerzysta ma pierwszeństwo). Policja była, karetki nie było, więc śmiem twierdzić, iż nic poważniejszego poszkodowanemu się nie stało...
Zaczęłam od muzyki- im głośniej tym łatwiej było zagłuszyć i nie skupiać się na czynnikach dołujących (wybaczcie sąsiedzi).
Połączenie słonego i słodkiego skutecznie pobudza do pracy moją przysadkę mózgową, czego efektem był znikomy wzrost wydzielania endorfin. Lody i popcorn.
Dokładając do tego Barneya...
Whaaaaaaat? Noooooooo!
&feature=related
... osiągnęłam stan, w którym porzuciłam myśli samobójcze (może samobójcze w tym przypadku to spore nadużycie, ale trochę tragizmu nie zaszkodzi).
PONOĆ dla kobiety zakupy są jednym z najlepszych sposobów na poprawę humoru (potwierdzone badaniami). Jako że identyfikuję się z płcią piękną, postanowiłam i zakupy dzisiaj zaliczyć. Owocem wsadzenia karty płatniczej do terminala była:
MacTronic Nichia LED HLS-1NL2L
Oraz MacTronic Bike Pro Noise
Jako Klub Górski "Olimp" mamy w OUTDOORpro zniżki. Niestety dokumentów potwierdzających przynależność do w/w nie miałam, a pan powiedział, że na ładną gębę nie dają. Widocznie moja nie jest ładna tylko piękna, bo zniżkę dostałam ;)
Tak więc polecam:

Czołówka:

1 dioda Nichia:

2 diody LED:
Bike pro noise:

Max:
Do pełni szczęścia brakowało mi tylko pracy, zapieprzania (nie jazdy, zapieprzania z przekroczeniem progu beztlenowego) na Treku i spotkania najsłynniejszej pary (rowerowej!) na Psim Polu, tj. Arka i Kozła.
Udało się osiągnąć to wszystko, dzień uratowany!
A przy Astrze rowerzysta został potrącony przez kierowcę gapę (pytać nie musiałam, żeby to wiedzieć, bo zjeżdżając z Milenijnej do Astry rowerzysta ma pierwszeństwo). Policja była, karetki nie było, więc śmiem twierdzić, iż nic poważniejszego poszkodowanemu się nie stało...
Od niedzieli do niedzieli życie kołem się toczy...
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:24.06.2012
Km: | 128.14 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:45 | km/h: | 26.98 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Plany wstępne były takie, żeby jechać do Sobótki. Jednak plany nie chłopak- można szybko zmienić (w sumie to pierwsze też) (:
Ekipa: ziele477 AKA Łukasz, WrocNam AKA Michał,ciacho85 AKA Krzysiek
Cel: Syców
Mało do czytania, dużo oglądania. Enjoy!
Michał już napina muły, żeby mi naklepać za spóźnienie. Gdyby nie muffinki, byłabym punktualnie!

Wyjechałam z trzema, a na zdjęciu ich pięcioro! Cudowne rozmnożenie.

Było co podziwiać po drodze...



"Wydziarany" Krzychu :)


Z górki. No to sru! Dzięki Michałowi ustanowiony rekord prędkości- nieco powyżej 60 km/h.



Mission Complete! Syców:

W półśnie odwiedza nas Tomasz K.:

Biedronka, ach biedronka!

Późny intergracyjny LUNCH :P

Kościół św. Andrzeja (1585), Szczodrów

Powiatowy Dom Pomocy Społecznej w Ostrowinie.
"Neorenesansowy pałac, powstały wskutek przebudowy zespołu dworskiego w 1902 r. Przebudowany w 1920 r., po 1945 r. przekazany Domowi Opieki Społecznej. W skład kompleksu wchodzi neoromańska kaplica z 1901 r."

W drodze powrotnej średnia koło 30 km/h

Meta!

I na koniec dnia nocne rozmowy z gŻanką. A zdjęcie przypadkowe.
Ekipa: ziele477 AKA Łukasz, WrocNam AKA Michał,ciacho85 AKA Krzysiek
Cel: Syców
Mało do czytania, dużo oglądania. Enjoy!
Michał już napina muły, żeby mi naklepać za spóźnienie. Gdyby nie muffinki, byłabym punktualnie!
Wyjechałam z trzema, a na zdjęciu ich pięcioro! Cudowne rozmnożenie.
Było co podziwiać po drodze...
"Wydziarany" Krzychu :)
Z górki. No to sru! Dzięki Michałowi ustanowiony rekord prędkości- nieco powyżej 60 km/h.
Mission Complete! Syców:
W półśnie odwiedza nas Tomasz K.:
Biedronka, ach biedronka!

Późny intergracyjny LUNCH :P

Kościół św. Andrzeja (1585), Szczodrów
Powiatowy Dom Pomocy Społecznej w Ostrowinie.
"Neorenesansowy pałac, powstały wskutek przebudowy zespołu dworskiego w 1902 r. Przebudowany w 1920 r., po 1945 r. przekazany Domowi Opieki Społecznej. W skład kompleksu wchodzi neoromańska kaplica z 1901 r."
W drodze powrotnej średnia koło 30 km/h
Meta!
I na koniec dnia nocne rozmowy z gŻanką. A zdjęcie przypadkowe.

Rowerowa sobota z Fit Curves- pałac Glitterów
Sobota, 23 czerwca 2012 | dodano:23.06.2012Kategoria Zamki i pałace Dolnego Śląska
Km: | 70.34 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:30 | km/h: | 20.10 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 24.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Na początku chciałabym bardzo podziękować Agnieszce oraz jej mężowi, którzy nas ugościli, dzięki którym mogliśmy się dowiedzieć więcej o Pałacu Glitterów, zrobić ognisko i spędzić miło czas. Dziękuję również Łukaszowi, którego turbo nogi "przeokrutnie" się wymęczyły naszym wycieczkowym tempem, ale dzielnie chronił tył wycieczki i był nieoceniona pomocą w zapewnieniu bezpieczeństwa wszystkim uczestnikom mini wyprawy.
Podziękowania należą sie również wszystkim Paniom (i Panom;)), dla których dzisiejszy dystans był sporym wyzwaniem. Wszyscy pokonali cały dystans bez większych przeszkód. Gratuluję wytrwałości i do zobaczenia na drugiej edycji "Rowerowych sobót z Fit Curves"!
A było tak...
"Bądź gotowy dziś do drogi, drogi, którą dobrze znam, bądź gotowy- poprowadzę cię tam!"
&

Ekipa już się zebrała i gotowa do drogi czekała na start:

Z uśmiechem na twarzy z niewiedzą co jeszcze nas czeka, pełni sił i węglowodanów po śniadaniu dziarsko pedałujemy przez Wrocław (:



Na moście Milenijnym mijamy spływ kajakowy. Z nutką zazdrości przypatrujemy się wiosłującym kajakarzom :)

A tu najmłodszy uczestnik naszej wyprawy!

Po 13 kilometrach docieramy do pierwszego punktu wycieczki: grodziska Sołtysowice.



Bo nie tylko my zgłodnieliśmy- kaczki wyraźnie liczyły na akcję "Podziel się posiłkiem".

Jak widać- z karmienia kaczek się nie wyrasta :)

Pani Ania większym zainteresowaniem obdarzyła wędkarza, z którym od razu przeszła do rozmów na temat połowów- skutki posiadania męża pasjonującego się wędkarstwem :)

Poprosiliśmy o wspólne zdjęcie- Łukasz jak zawsze udawał, że jest w kadrze, a załapał się tylko kawałek jego dłoni.

I minuta dla sponsora!

Zaczęło się! Najtrudniejszy odcinek trasy- jazda wałami wzdłuż Widawy przez wyrośnięte chaszcze :D

Chwila odpoczynku od parzących po łydkach pokrzyw...

Aby znów wjechać w haBAZIE :)


Takie ładne mam kwiatkiiiiii!

"TU jest dziura!"- nie wiem czy Pani Ania zdawała sobie jak dwuznacznie zabrzmiało to zdanie odnośnie SPODENEK :D

Łąki nad Widawą- położyć się i patrzeć w chmury. Marzyć, ładować baterie na słońcu, spać, przytulać się, przyglądać obłokom, odganiać robale, głaskać biedronki, wyrywać komarom skrzydełka, słuchać ptaków i koników polnych!


Dojechaliśmy do punktu wycieczki numer 2- Pałac Glitterów. "(...)ze względu na konieczność posiadania wolnego przedpola i ostrzału, wysadzono w powietrze. Wykonała te czynności grupa kpt. Möllera w końcu 1944 roku, przed podejściem żołnierzy radzieckich z 294 Dywizji Piechoty na przedpole obrony."

Witał nas radośnie OBRONNY owczarek (?), który nie odstępował nas na krok :)

Jest i Aga- nasz przewodnik :)

Dostaliśmy skserowane zdjęcia pałacu z okresów jego świetności oraz porcję wiedzy historycznej na jego temat :)

Widoczne na poniższym zdjęciu zamurowane kolumny:


To (prawdopodobnie)) kolumny przy wejściu z poniższej fotografii:

Posadzka nie do zdarcia!

Schodzimy do piwnicy- uhuhuu będzie strasznie!


W piwnicy znajdują się zamurowane przejścia, przez które zapewne można się przedostać do podziemnych korytarzy. Póki co nie było nam dane pobuszować w niezbadanych terenach. Może kiedyś :)



W końcu! Kiełbasy na ruszt i wygłodniali szarpiemy mięsko jak Reksio szynkę!

Zachowany fragment podłogi:


Lustrzane odbicie kafelek w cemencie:

Villeory&Boch;!


"Rodzina Bochów od 1748(!) zajmowała się produkcją chińskiej porcelany i ceramiki i działa do dziś(!) pod firmą Villeroy & Boch." Eugene Boch- piąte pokolenie rodziny Bochów- załapał się jeszcze na portret malowany ręką postimpresjonistycznego mistrza Vincenta Van Gogh'a. Wtedy jeszcze nie wiedział ile warta będzie jego twarz uwieczniona na tym obrazie... Dziś obraz znajduje się w paryskim Musée d'Orsay.

Najpiękniejsze :D

A teraz wyobraźcie sobie, że stoimy pod tarasem na dolnym zdjęciu...:






Współwłaściciel nie odstępował nas na krok :D

Kiedyś był taras...

Aga snuje opowieści... :)

Oryginalne pałacowe drzwi!

Pomyślcie ile rąk tej klamki dotykało! Ilu ludzi ona pamięta...

Podłogi- również zachowane z pałacu.


Czas nagli, więc kończymy wizytę na ulic Fryzjerskiej, żegnamy się z gospodarzami i ruszamy w drogę.
Kościół św. Anny

To teraz ekspresem do Darłówka :D


Milicjanci stali z suszarkami...

Pogoda była idealna! 24 stopnie, słońce czasem chowające się za Cumulusami, delikatny wiatr. Lepiej być nie mogło :)

Za mostem Milenijnym po kolei odłączali się poszczególni uczestnicy wyprawy. Wszyscy dojechali cali i zdrowi. Wymęczeni- cała wycieczka trwała prawie 5 godzin. Dystans przejechany: 32 km i więcej ("Więcej" czyli dojazd do miejsca spotkania i powrót do domu).
Z racji tego, że skorzystaliśmy z możliwości zrobienia ogniska odpadł nam trzeci punkt wyprawy, jakim był Las Osobowicki. To już będzie celem na kolejną rowerową sobotę.
Podsumowując: wyjazd BARDZO udany. Trasa ciekawa, zmienna nawierzchnia, wspaniali ludzie i nie do końca zbadane tereny Zamku Reiterburg. Serdecznie polecam zobaczyć na żywo jak to wszystko wygląda- przed wtargnięciem na teren posiadłości uprasza się o zgłoszenie do Agi, która mieszka tuż obok niezamieszkanych pozostałości. Chętnie co nieco opowie, oprowadzi i ugości jak należy :)
Jako że do mety dotarliśmy z poślizgiem, a miałam jechać na konwencję Zumby, aby wziąć udział w pokazie Cuban Salsa Fit- nie zdążyłam dojechać do Torresów na czas, aby nauczyć się układu. Mogłam w zasadzie wziąć udział w konwencji, ale szczerze mówiąc- opadałam z sił. Potrzebowałam czasu dla siebie, czasu na obrobienie zdjęć i zrobienie relacji z wyprawy.
W drodze powrotnej zaczepiła mnie pod wiaduktem na Psim Polu pani w średnim wieku pytając o drogę do CH Korona. Pojechałam z nią kawałek do końca ulicy Sycowskiej tłumacząc, dlaczego nie należy jechać tuż przy ekranach akustycznych (porozbijane szkła). Przy okazji słysząc jak świergoli jej zardzewiały łańcuch nie mogłam zapomnieć o posiadanym oleju wazelinowym, który mi zalał pół sakwy. Nasmarowałam jej łańcuch, zrobiłam wykład na temat zapięć do rowerów, kilka wątków (nie tylko rowerowych) jeszcze poruszyłyśmy i się rozjechałyśmy. Bardzo miła, wygadana kobieta i jej rower:
Podziękowania należą sie również wszystkim Paniom (i Panom;)), dla których dzisiejszy dystans był sporym wyzwaniem. Wszyscy pokonali cały dystans bez większych przeszkód. Gratuluję wytrwałości i do zobaczenia na drugiej edycji "Rowerowych sobót z Fit Curves"!
A było tak...
"Bądź gotowy dziś do drogi, drogi, którą dobrze znam, bądź gotowy- poprowadzę cię tam!"
&
Ekipa już się zebrała i gotowa do drogi czekała na start:
Z uśmiechem na twarzy z niewiedzą co jeszcze nas czeka, pełni sił i węglowodanów po śniadaniu dziarsko pedałujemy przez Wrocław (:
Na moście Milenijnym mijamy spływ kajakowy. Z nutką zazdrości przypatrujemy się wiosłującym kajakarzom :)
A tu najmłodszy uczestnik naszej wyprawy!
Po 13 kilometrach docieramy do pierwszego punktu wycieczki: grodziska Sołtysowice.
Bo nie tylko my zgłodnieliśmy- kaczki wyraźnie liczyły na akcję "Podziel się posiłkiem".
Jak widać- z karmienia kaczek się nie wyrasta :)
Pani Ania większym zainteresowaniem obdarzyła wędkarza, z którym od razu przeszła do rozmów na temat połowów- skutki posiadania męża pasjonującego się wędkarstwem :)
Poprosiliśmy o wspólne zdjęcie- Łukasz jak zawsze udawał, że jest w kadrze, a załapał się tylko kawałek jego dłoni.
I minuta dla sponsora!
Zaczęło się! Najtrudniejszy odcinek trasy- jazda wałami wzdłuż Widawy przez wyrośnięte chaszcze :D
Chwila odpoczynku od parzących po łydkach pokrzyw...
Aby znów wjechać w haBAZIE :)
Takie ładne mam kwiatkiiiiii!
"TU jest dziura!"- nie wiem czy Pani Ania zdawała sobie jak dwuznacznie zabrzmiało to zdanie odnośnie SPODENEK :D
Łąki nad Widawą- położyć się i patrzeć w chmury. Marzyć, ładować baterie na słońcu, spać, przytulać się, przyglądać obłokom, odganiać robale, głaskać biedronki, wyrywać komarom skrzydełka, słuchać ptaków i koników polnych!
Dojechaliśmy do punktu wycieczki numer 2- Pałac Glitterów. "(...)ze względu na konieczność posiadania wolnego przedpola i ostrzału, wysadzono w powietrze. Wykonała te czynności grupa kpt. Möllera w końcu 1944 roku, przed podejściem żołnierzy radzieckich z 294 Dywizji Piechoty na przedpole obrony."

Witał nas radośnie OBRONNY owczarek (?), który nie odstępował nas na krok :)
Jest i Aga- nasz przewodnik :)
Dostaliśmy skserowane zdjęcia pałacu z okresów jego świetności oraz porcję wiedzy historycznej na jego temat :)
Widoczne na poniższym zdjęciu zamurowane kolumny:
To (prawdopodobnie)) kolumny przy wejściu z poniższej fotografii:

Posadzka nie do zdarcia!
Schodzimy do piwnicy- uhuhuu będzie strasznie!
W piwnicy znajdują się zamurowane przejścia, przez które zapewne można się przedostać do podziemnych korytarzy. Póki co nie było nam dane pobuszować w niezbadanych terenach. Może kiedyś :)
W końcu! Kiełbasy na ruszt i wygłodniali szarpiemy mięsko jak Reksio szynkę!
Zachowany fragment podłogi:
Lustrzane odbicie kafelek w cemencie:
Villeory&Boch;!

"Rodzina Bochów od 1748(!) zajmowała się produkcją chińskiej porcelany i ceramiki i działa do dziś(!) pod firmą Villeroy & Boch." Eugene Boch- piąte pokolenie rodziny Bochów- załapał się jeszcze na portret malowany ręką postimpresjonistycznego mistrza Vincenta Van Gogh'a. Wtedy jeszcze nie wiedział ile warta będzie jego twarz uwieczniona na tym obrazie... Dziś obraz znajduje się w paryskim Musée d'Orsay.

Najpiękniejsze :D
A teraz wyobraźcie sobie, że stoimy pod tarasem na dolnym zdjęciu...:


Współwłaściciel nie odstępował nas na krok :D
Kiedyś był taras...
Aga snuje opowieści... :)
Oryginalne pałacowe drzwi!
Pomyślcie ile rąk tej klamki dotykało! Ilu ludzi ona pamięta...
Podłogi- również zachowane z pałacu.
Czas nagli, więc kończymy wizytę na ulic Fryzjerskiej, żegnamy się z gospodarzami i ruszamy w drogę.
Kościół św. Anny
To teraz ekspresem do Darłówka :D
Milicjanci stali z suszarkami...
Pogoda była idealna! 24 stopnie, słońce czasem chowające się za Cumulusami, delikatny wiatr. Lepiej być nie mogło :)
Za mostem Milenijnym po kolei odłączali się poszczególni uczestnicy wyprawy. Wszyscy dojechali cali i zdrowi. Wymęczeni- cała wycieczka trwała prawie 5 godzin. Dystans przejechany: 32 km i więcej ("Więcej" czyli dojazd do miejsca spotkania i powrót do domu).
Z racji tego, że skorzystaliśmy z możliwości zrobienia ogniska odpadł nam trzeci punkt wyprawy, jakim był Las Osobowicki. To już będzie celem na kolejną rowerową sobotę.
Podsumowując: wyjazd BARDZO udany. Trasa ciekawa, zmienna nawierzchnia, wspaniali ludzie i nie do końca zbadane tereny Zamku Reiterburg. Serdecznie polecam zobaczyć na żywo jak to wszystko wygląda- przed wtargnięciem na teren posiadłości uprasza się o zgłoszenie do Agi, która mieszka tuż obok niezamieszkanych pozostałości. Chętnie co nieco opowie, oprowadzi i ugości jak należy :)
Jako że do mety dotarliśmy z poślizgiem, a miałam jechać na konwencję Zumby, aby wziąć udział w pokazie Cuban Salsa Fit- nie zdążyłam dojechać do Torresów na czas, aby nauczyć się układu. Mogłam w zasadzie wziąć udział w konwencji, ale szczerze mówiąc- opadałam z sił. Potrzebowałam czasu dla siebie, czasu na obrobienie zdjęć i zrobienie relacji z wyprawy.
W drodze powrotnej zaczepiła mnie pod wiaduktem na Psim Polu pani w średnim wieku pytając o drogę do CH Korona. Pojechałam z nią kawałek do końca ulicy Sycowskiej tłumacząc, dlaczego nie należy jechać tuż przy ekranach akustycznych (porozbijane szkła). Przy okazji słysząc jak świergoli jej zardzewiały łańcuch nie mogłam zapomnieć o posiadanym oleju wazelinowym, który mi zalał pół sakwy. Nasmarowałam jej łańcuch, zrobiłam wykład na temat zapięć do rowerów, kilka wątków (nie tylko rowerowych) jeszcze poruszyłyśmy i się rozjechałyśmy. Bardzo miła, wygadana kobieta i jej rower: