Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2013
Dystans całkowity: | 1535.02 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 71:39 |
Średnia prędkość: | 20.88 km/h |
Liczba aktywności: | 32 |
Średnio na aktywność: | 47.97 km i 2h 23m |
Więcej statystyk |
Tak się bawi, tak się bawi... Piąty rok.
Wtorek, 14 maja 2013 | dodano:14.05.2013
Km: | 25.75 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | GTIX |
Stokrotka© maratonka
Nie mają już co nam powymyślać, żebyśmy tylko pojawiali się na uczelni. Wróciliśmy więc dzisiaj na lekkiej do pierwszego stopnia studiów, napisaliśmy sobie kolokwium z przepisów LA i zorganizowaliśmy zawody z przymrużeniem oka. Wszystko po to, żeby zaliczyć przedmiot. Jedni piszą egzaminy, inni rzucają kaloszem na odległość...
Rzut kaloszem© maratonka
Pchają mokrą gąbką...
Pchnięcie gąbką© maratonka
Skaczą w worku...
Skok w bok© maratonka
I wygrywają kaszanki :)
Zwycięska kaszanka© maratonka
W drodze na uczelnię na wysokości Korony zwalnia samochód i jedzie dłuższą chwilę obok mnie. Już układam sobie w głowie odpowiedź na próbę wypędzenia mnie na chodnik, gdy słyszę z samochodu "Siodełko centymetr wyżej, będziesz się mniej męczyć!". Posłałam uśmiech i kciuk skierowany do góry w stronę "Wujka dobra rada".
Różnica w jeździe na Treku po porannym toczeniu się na Nobby Nic'ach kolosalna. Do tego wciąż jestem "podjarana" jakością jazdy na nim po wizycie w "Bikeklinice". Aż nie chce się do domu wracać ;)
Patrol, wieczorny patrol!
Poniedziałek, 13 maja 2013 | dodano:13.05.2013
Km: | 20.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:45 | km/h: | 26.67 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Miał być słoneczny patrol, ale niestety Kamila rower nie chciał dzisiaj się wpasować w romantyczną scenerię zachodu. Słońce "spadło" za horyzont, podobnie jak spadł komfort jazdy na rzeczonym Cube. Kamil nadłubał przy nim, naustawiał, a potem naprzeklinał. Sądzę gdyby nie fakt, że nie miałby na czym dojechać do domu, zapewne zrzuciłby go w czeluści piekielne uprzednio polewając podpałką do grilla.
Pod koniec wyprzedziliśmy "piknika" (określenie już na dobre wpisane do mojego słownika), którego- jak mniemam- poniosła ambicja i trzymał się tuż za nami na podjeździe pod wiadukt, a potem jeszcze kawałek za.
Choć Kamil narzucił spore tempo to i tak dzisiejszego wypluwania płuc podczas jazdy do Marty nie przebiło. W 20 minut dojechałam na Dubois. Aż się sama zdziwiłam spoglądając na zegarek. Utrzymanie prędkości oscylującej w okolicach 30 km/h skutkowało niemalże hiperwentylacją i brakiem sił na skrzyczenie miotły za kierownicą, która minęła mnie z dystansem kilkunastu centymetrów i stanęła za chwilę w korku. Zdołałam wydusić z siebie jedynie uprzejme "Czy Pani nie wie z jaką odległością się mija rowerzystę?". Że tak napiszę: WTF?! Mogłam jeszcze dodać "przepraszam, że niepokoję". Gdzie mój pazur?!...
Dłubiący Kamil© maratonka
Pod koniec wyprzedziliśmy "piknika" (określenie już na dobre wpisane do mojego słownika), którego- jak mniemam- poniosła ambicja i trzymał się tuż za nami na podjeździe pod wiadukt, a potem jeszcze kawałek za.
Choć Kamil narzucił spore tempo to i tak dzisiejszego wypluwania płuc podczas jazdy do Marty nie przebiło. W 20 minut dojechałam na Dubois. Aż się sama zdziwiłam spoglądając na zegarek. Utrzymanie prędkości oscylującej w okolicach 30 km/h skutkowało niemalże hiperwentylacją i brakiem sił na skrzyczenie miotły za kierownicą, która minęła mnie z dystansem kilkunastu centymetrów i stanęła za chwilę w korku. Zdołałam wydusić z siebie jedynie uprzejme "Czy Pani nie wie z jaką odległością się mija rowerzystę?". Że tak napiszę: WTF?! Mogłam jeszcze dodać "przepraszam, że niepokoję". Gdzie mój pazur?!...
O dwóch takich, co zapomniały ile mają lat!
Poniedziałek, 13 maja 2013 | dodano:13.05.2013
Km: | 32.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:15 | km/h: | 25.60 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
45 minut urodzinowej imprezy pod dębem pretendujące do najpiękniejszych chwil uchwyconych w kadrze w roku 2013!
Uwaga, będzie patetycznie!
Są ludzie, przy których marzenia stają się rzeczywistością w najmniej oczekiwanym momencie. Mrzonki nie będące wygórowanymi celami do osiągnięcia, lecz sytuacje idealne, wyimaginowane nagle mają odzwierciedlenie w realnym życiu.
Jedyna osoba, z którą leniuchowanie nie jest marnowaniem czasu, a nawet wzbogaca o nowe doświadczenia... Poważnie :D
A teraz obiecane "O dwóch takich, co zapomniały ile mają lat" :D
Uwaga, będzie patetycznie!
Są ludzie, przy których marzenia stają się rzeczywistością w najmniej oczekiwanym momencie. Mrzonki nie będące wygórowanymi celami do osiągnięcia, lecz sytuacje idealne, wyimaginowane nagle mają odzwierciedlenie w realnym życiu.
Jedyna osoba, z którą leniuchowanie nie jest marnowaniem czasu, a nawet wzbogaca o nowe doświadczenia... Poważnie :D
Zdrówko!© maratonka
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat© maratonka
Pić nie umierać!© maratonka
3 próby- w końcu się udało!© maratonka
A teraz obiecane "O dwóch takich, co zapomniały ile mają lat" :D
Kiedy marzenie jednej osoby...
Niedziela, 12 maja 2013 | dodano:13.05.2013
Km: | 6.89 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:18 | km/h: | 22.97 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
staje się jednocześnie marzeniem drugiej!
Marta zafascynowana dojazdami do pracy na pożyczonym ode mnie GTIXie zakupiła swój pierwszy dwukołowy środek transportu. Były myśli o trekingu, doszło do nabycia roweru górskiego- żebyśmy mogły się wspólnie ubłocić od czasu do czasu :)
Zamiast jazdy dzisiaj było gruntowne czyszczenie Haibike'a i szkolenie pt. "Co trzeba umieć, aby zyskać miano rowerzysty?", czyli nauka:
-regulacji siodełka
-nazewnictwa poszczególnych części w rowerze
-zmiany dętki w rowerze
-smarowania łańcucha
-czyszczenia
-tarmoszenia za włosy roztargnionych rowerzystek-polonistek wyjeżdżających nagle zza zakrętu
Babskie pogaduchy podczas mycia roweru:
Gotowy do drogi!
Niebawem rzeczona Marta zagości na BSie. Tym samym na dzień dzisiejszy z tegorocznych celów do zrealizowania mogę odhaczyć już... 2.
-zarażenie Marty cyklozą
-rowerowy wypad do Pragi
Prędzej złamię 4 godziny na maratonie niż zrealizuję miesiąc bez słodyczy.
A za NIECAŁE dwa tygodnie będą zrealizowane już 3. Tymczasem muzycznej edukacji ciąg dalszy:
Marta zafascynowana dojazdami do pracy na pożyczonym ode mnie GTIXie zakupiła swój pierwszy dwukołowy środek transportu. Były myśli o trekingu, doszło do nabycia roweru górskiego- żebyśmy mogły się wspólnie ubłocić od czasu do czasu :)
Zamiast jazdy dzisiaj było gruntowne czyszczenie Haibike'a i szkolenie pt. "Co trzeba umieć, aby zyskać miano rowerzysty?", czyli nauka:
-regulacji siodełka
-nazewnictwa poszczególnych części w rowerze
-zmiany dętki w rowerze
-smarowania łańcucha
-czyszczenia
-tarmoszenia za włosy roztargnionych rowerzystek-polonistek wyjeżdżających nagle zza zakrętu
Babskie pogaduchy podczas mycia roweru:
Szkolenie z zakresu wymiany dętki© maratonka
Dłubanie w łańcuchu© maratonka
Niedzielny odpoczynek rowerowy© maratonka
Gotowy do drogi!
Na dobry początek!© maratonka
Niebawem rzeczona Marta zagości na BSie. Tym samym na dzień dzisiejszy z tegorocznych celów do zrealizowania mogę odhaczyć już... 2.
-zarażenie Marty cyklozą
-rowerowy wypad do Pragi
Prędzej złamię 4 godziny na maratonie niż zrealizuję miesiąc bez słodyczy.
A za NIECAŁE dwa tygodnie będą zrealizowane już 3. Tymczasem muzycznej edukacji ciąg dalszy:
Deszczowy piątek, szwankujący BS!
Piątek, 10 maja 2013 | dodano:10.05.2013
Km: | 28.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:20 | km/h: | 21.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Nie lubię, gdy rzeczy martwe powoduję u mnie chociażby odrobinę frustracji, bo po prostu na to nie zasługują. Najsampierw po powrocie do domu w deszczu próbował mnie zdenerwować pozwijany byle jak ogrodowy wąż. Nie w takim stanie go zostawiłam, co doprowadziło do jeszcze większego grymasu na twarzy. Ale przywitać brata z pretensjami za taką pierdołę, podczas gdy rzadko bywa w domu... Nie, wąż ogrodowy nie jest na tyle ważny, by wpływać na relacje międzyludzkie. A przynajmniej nie w momencie, kiedy się czegoś oczekuje od potencjalnego obiektu mojego ataku (czyt. brata ;)).
A teraz jeszcze bikestats. Dodałam wpis, zdjęcia pomniejszone, film się nie wyświetla i wszystko jest nie tak. Nie podoba mi się to. I to tak na dobranoc, kiedy już miałam kubek kawy przygotowany- jedną składową piątkowego relaksu wieczorową porą. Bikestats też na to nie zasługuje.
Po wczorajszym dniu bez roweru dzisiaj jechało się (przynajmniej w tą "suchą" stronę) przyjemnie. Na tyle przyjemnie, że prędkość oscylowała w okolicach 25-30 km/h przez miasto. Nogi odpoczęły, a i nie zapomniały jak ciężko było na podjazdach. Teraz po płaskim rower jedzie sam! Sądzę, iż częściej zacznę się zapuszczać w okolice Wzgórz Trzebnickich.
Wczorajsza podróż MPK- pierwsza od dawien dawna. Nikt nie śmierdział, dzieci nie płakały, nikt z komórki muzyki na głos nie słuchał. Jak na nowe Volvo była całkiem niezła cyrkulacja powietrza. Jakiś na pierwszy rzut oka dres z pod bloku siadając na miejsce obok mnie użył słów "Przepraszam, dziękuję bardzo". A można by go posądzić o nieznajomość takich zwrotów. Obserwowałam prześlicznego bobasa w wózku na przeciwko mnie. Przecudne oczy miała. A na ekranie zamiast gróźb "Przypominamy- skasuj bilet!" zabawne (czasem bardziej, czasem mniej) grafiki n/t kontroli biletów. Pozytywnie. Nie sądzę, żeby to zachęciło kogokolwiek do skasowania biletu, jeżeli i tak nie ma tego zwyczaju, jednakowoż uprzyjemniło mi to podróż.
Już odkryłam co powoduje błędne wyświetlanie wpisu (sama, nie zaglądając na forum!)- bez zdjęć, komentarzy i inne cuda. Dodając link do filmu z YT w takim brzmieniu: "http ://youtu.be/Se1owHAiQB4" nic nie działa tak jak powinno. Wklejając "http ://www.youtube.com/watch?v=Se1owHAiQB4" wszystko gra. Co ciekawe- przy edycji wpisu zamiast poprawnego odnośnika znowu zmienia się na ten pierwszy (samo!) i ponownie wszystko przestaje działać. Jeszcze raz zabawa w kopiowaniem linku i wklejeniem tego z "youtube.com", a nie "youtu.be".
A teraz jeszcze bikestats. Dodałam wpis, zdjęcia pomniejszone, film się nie wyświetla i wszystko jest nie tak. Nie podoba mi się to. I to tak na dobranoc, kiedy już miałam kubek kawy przygotowany- jedną składową piątkowego relaksu wieczorową porą. Bikestats też na to nie zasługuje.
Po wczorajszym dniu bez roweru dzisiaj jechało się (przynajmniej w tą "suchą" stronę) przyjemnie. Na tyle przyjemnie, że prędkość oscylowała w okolicach 25-30 km/h przez miasto. Nogi odpoczęły, a i nie zapomniały jak ciężko było na podjazdach. Teraz po płaskim rower jedzie sam! Sądzę, iż częściej zacznę się zapuszczać w okolice Wzgórz Trzebnickich.
Wczorajsza podróż MPK- pierwsza od dawien dawna. Nikt nie śmierdział, dzieci nie płakały, nikt z komórki muzyki na głos nie słuchał. Jak na nowe Volvo była całkiem niezła cyrkulacja powietrza. Jakiś na pierwszy rzut oka dres z pod bloku siadając na miejsce obok mnie użył słów "Przepraszam, dziękuję bardzo". A można by go posądzić o nieznajomość takich zwrotów. Obserwowałam prześlicznego bobasa w wózku na przeciwko mnie. Przecudne oczy miała. A na ekranie zamiast gróźb "Przypominamy- skasuj bilet!" zabawne (czasem bardziej, czasem mniej) grafiki n/t kontroli biletów. Pozytywnie. Nie sądzę, żeby to zachęciło kogokolwiek do skasowania biletu, jeżeli i tak nie ma tego zwyczaju, jednakowoż uprzyjemniło mi to podróż.
MPK Wrocław© maratonka
Już odkryłam co powoduje błędne wyświetlanie wpisu (sama, nie zaglądając na forum!)- bez zdjęć, komentarzy i inne cuda. Dodając link do filmu z YT w takim brzmieniu: "http ://youtu.be/Se1owHAiQB4" nic nie działa tak jak powinno. Wklejając "http ://www.youtube.com/watch?v=Se1owHAiQB4" wszystko gra. Co ciekawe- przy edycji wpisu zamiast poprawnego odnośnika znowu zmienia się na ten pierwszy (samo!) i ponownie wszystko przestaje działać. Jeszcze raz zabawa w kopiowaniem linku i wklejeniem tego z "youtube.com", a nie "youtu.be".
Majowe szaleństwa rowerowe: Wrocław-Praga
Środa, 8 maja 2013 | dodano:10.05.2013
Km: | 352.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 19:00 | km/h: | 18.53 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Wrocław - Dzierżoniów - Przeł. Walimska (755m) - Lubawka - Przeł. Kowarska (727m) - Sosnówka - Przeł. Karkonoska (1198m) - Vrchlabi - Nova Paka - Dymokury - Praga
Geneza tej wycieczki, a raczej jej idei miała miejsce na początku maja. Zaczytuję się w wiadomość od Wilka:
"Hej!
Jak się zrobi już cieplej i noce będą krótkie, najchętniej pod koniec maja (w czerwcu mnie w Polsce nie będzie) - przymierzam się do takiej długiej przelotowej trasy ponad 600km, najchętniej do Pragi. Może byłabyś zainteresowana udziałem w drugiej, znacznie ciekawszej części owej trasy, czyli od Wrocławia? Od Ciebie wyszłoby to ok. 320km, z tym że trasa mocno górzysta - po drodze przełęcze Walimska (755m), Kowarska (727m) - tu można tez odbić parę km na Okraj (1054m), a do Czech wjazd przez słynną przełęcz Karkonoską (1196m) - czyli najcięższy polski podjazd z nachyleniami maksymalnymi ponad 20%."
Czemu nie? Zima trzymała na tyle długo, że przydałoby sobie odbić podczas ciepłych majowych nocy stracone kilometry.
Na przełomie maja i kwietnia sprawy przybrały na tyle niespodziewanego obrotu, że mój umysł przestał "ogarniać". Zamiast wyjazdu na Ukrainę wybrałam się do Budapesztu na stukającym i pukającym, ale jednak jeżdżącym Treku. Po powrocie z wyprawy niedzielnego wieczora odebrałam wiadomość od inicjatora wycieczki do Pragi:
"Przeglądam pogodę na najbliższy tydzień - i wygląda na to, że najbliższy weekend odpada,, ma być dość mocny (5-6m/s) wiatr zachodni, w tym tygodniu jedyny dobry "wietrzny" termin to wtorek/środa (choć z kolei trochę deszczu, ale bez jakiś większych opadów, no i ciepło, powyżej 20'C), jeśli możesz załatwić sobie wolną środę - to ja mógłbym jutro jechać; jeśli nie - to trzeba będzie poczekać na kolejny tydzień."
Błyskawiczna decyzja. Telefon z prośbą o wolną środę, telefon do serwisu czy uda się odświeżyć Treka w 24 godziny. Udało się wszystko załatwić.
Wtorek był zalatanym dniem. Jedyny rower jaki mi został to Miejska Szosa z rozkutym łańcuchem. Rozkuwacz zostawiłam w serwisie. Panika nie zdążyła wziąć góry nade mną. Podręczne imadełko, młotek i rower gotowy do jazdy.
Zajęcia. Egzamin. Praca. Po pracy po rower- wymiana. Zostawiam Szosę, zabieram Treka. Jadę... Co tam jadę, pędzę do domu- wszak Wilk już był pod Wrocławiem. Szybki prysznic, wrzucam do plecaka aparat, trochę węglowodanów, kurtkę i ruszam. 23.30- czas zacząć przygodę!
Pierwsze 90 km mija spokojnie mały ruch na drogach. Koło setnego kilometra dopada mnie kryzys. Im jaśniej się robiło na dworze tym bardziej chciało mi się spać. I jeszcze zjazd (po kostce!) przy dosyć niskiej porannej temperaturze- wszystkie te czynniki powodują, że jedyne czego w tym momencie pragnę to łóżko!
Zatrzymujemy się na stacji, kupuję litrową Pepsi. Postój, mała dawka kofeiny, rosnąca temperatura... Trochę odżyłam i jazda przestała być udręką. Przynajmniej do pewnego momentu.
Poranne mgły o świcie.
I tak cały wyjazd goniłam "króliczka" :)
Postój w Lubawce- wraz w temperaturą rośnie ilość kilometrów.
Najlepsza perspektywa po podjeździe!
Dwie przełęcze pokonane. Pada pytanie- kierujemy się na Okraj czy w stronę Karkonoskiej? Rozważamy nie tyle stopień trudności (przynajmniej ja, bo co to dla Wilka), ale czy wyrobimy się z czasem i dojedziemy na Polskiego Busa, który wyjeżdżał z Pragi o 20.40.
Biję się z myślami, rozważam za i przeciw, z racji oszczędności czasu i mojej kondycji na podjazdach skłaniam się bardziej ku wersji łatwiejszej. Jednak ostatecznie zachęta Wilka "Jak zaliczysz karkonoską to będziesz fajna" (no, może nie dosłownie;)) przekonują mnie do podjęcia wyzwania. Challenge accepted!
Po stromym początku nastąpiło wypłaszczenie. Umilając sobie męki oglądam zdjęcia w aparacie.
Końcówka podjazdu była na tyle trudna, że musiałam ją wziąć sposobem. Od prawej do lewej krawędzi. Udało się wjechać z jednym postojem! (drugi się nie liczy, bo mnie Wilk zagadał :D)
Tryumfalna parówka! Bo czekoladę zjadłam przed podjazdem...
Asfalt idealny :)
Historia o tym jak Wilk stał się małą kropeczką na zakręcie.
Standard przy zjazdach- i wcale nie był to dreszczyk emocji.
"Gdzie strumyk płynie z wolna, rozsiewa zioła maj!"
Przez małe problemy techniczne z Wilka maszyną (zmiana opony, nieposłuszny licznik) docieramy do Pragi "na styk". Ostatnie 100 km to była mordęga- oczy się zamykały. Złączenie powiek nawet na chwilę powodowało, że mój mózg rozpoczynał pracę nad marzeniami sennymi (autentycznie!). Musiałam się mocno pilnować, żeby nie zjechać do rowu, rzeki, tudzież pod mijający samochód. Wbijanie wzroku w asfalt bądź licznik było bardzo zgubne. Sposobem na trzymanie się w pionie okazało się rozglądanie. W lewo, w prawo- byle nie zatrzymać wzorku na dłużej w jednym punkcie.
Dojeżdżamy do Pragi po 20.00.
Szybkie zakupy w McDonalds- nie mieliśmy nawet sposobności zejść ciepłego posiłku. Podjeżdżamy na dworzec, pakujemy rowery do autobusu i... Odpływamy.
We Wrocławiu meldujemy się 1.20. Całą drogę z dworca do domu (11 km) pokonuję na stojąco- dyskomfort podczas siedzenia na siodełku wyraźnie odczuwalny.
TRASA (moja od Wrocławia)
Rekord dystansu dobowego- ponad 350 km.
Rekord wysokości- 1200 m n.p.m.
Najbardziej stromy podjazd- ponad 20% nachylenia.
Suma przewyższeń: 3200 m
Kontuzji u mnie brak. Delikatnie odczuwalny ból ścięgien Achillesa spowodowany przeciążeniami.
Wilk- biketerminator. Dwukrotnie większy dystans ode mnie. I zawsze z przodu. Nadczłowiek!
Ogromne podziękowania dla Maćka:
i jego Bikekliniki, który sprawił, iż komfort jazdy na Treku wyraźnie się poprawił! Nic nie stuka, nic nie puka. Kompleksowy przegląd, wymiana wszystkiego co trzeba i to w kilka godzin. Mistrz w swoim fachu! :)
Geneza tej wycieczki, a raczej jej idei miała miejsce na początku maja. Zaczytuję się w wiadomość od Wilka:
"Hej!
Jak się zrobi już cieplej i noce będą krótkie, najchętniej pod koniec maja (w czerwcu mnie w Polsce nie będzie) - przymierzam się do takiej długiej przelotowej trasy ponad 600km, najchętniej do Pragi. Może byłabyś zainteresowana udziałem w drugiej, znacznie ciekawszej części owej trasy, czyli od Wrocławia? Od Ciebie wyszłoby to ok. 320km, z tym że trasa mocno górzysta - po drodze przełęcze Walimska (755m), Kowarska (727m) - tu można tez odbić parę km na Okraj (1054m), a do Czech wjazd przez słynną przełęcz Karkonoską (1196m) - czyli najcięższy polski podjazd z nachyleniami maksymalnymi ponad 20%."
Czemu nie? Zima trzymała na tyle długo, że przydałoby sobie odbić podczas ciepłych majowych nocy stracone kilometry.
Na przełomie maja i kwietnia sprawy przybrały na tyle niespodziewanego obrotu, że mój umysł przestał "ogarniać". Zamiast wyjazdu na Ukrainę wybrałam się do Budapesztu na stukającym i pukającym, ale jednak jeżdżącym Treku. Po powrocie z wyprawy niedzielnego wieczora odebrałam wiadomość od inicjatora wycieczki do Pragi:
"Przeglądam pogodę na najbliższy tydzień - i wygląda na to, że najbliższy weekend odpada,, ma być dość mocny (5-6m/s) wiatr zachodni, w tym tygodniu jedyny dobry "wietrzny" termin to wtorek/środa (choć z kolei trochę deszczu, ale bez jakiś większych opadów, no i ciepło, powyżej 20'C), jeśli możesz załatwić sobie wolną środę - to ja mógłbym jutro jechać; jeśli nie - to trzeba będzie poczekać na kolejny tydzień."
Błyskawiczna decyzja. Telefon z prośbą o wolną środę, telefon do serwisu czy uda się odświeżyć Treka w 24 godziny. Udało się wszystko załatwić.
Wtorek był zalatanym dniem. Jedyny rower jaki mi został to Miejska Szosa z rozkutym łańcuchem. Rozkuwacz zostawiłam w serwisie. Panika nie zdążyła wziąć góry nade mną. Podręczne imadełko, młotek i rower gotowy do jazdy.
Zajęcia. Egzamin. Praca. Po pracy po rower- wymiana. Zostawiam Szosę, zabieram Treka. Jadę... Co tam jadę, pędzę do domu- wszak Wilk już był pod Wrocławiem. Szybki prysznic, wrzucam do plecaka aparat, trochę węglowodanów, kurtkę i ruszam. 23.30- czas zacząć przygodę!
Pierwsze 90 km mija spokojnie mały ruch na drogach. Koło setnego kilometra dopada mnie kryzys. Im jaśniej się robiło na dworze tym bardziej chciało mi się spać. I jeszcze zjazd (po kostce!) przy dosyć niskiej porannej temperaturze- wszystkie te czynniki powodują, że jedyne czego w tym momencie pragnę to łóżko!
Zatrzymujemy się na stacji, kupuję litrową Pepsi. Postój, mała dawka kofeiny, rosnąca temperatura... Trochę odżyłam i jazda przestała być udręką. Przynajmniej do pewnego momentu.
Poranne mgły o świcie.
I tak cały wyjazd goniłam "króliczka" :)
Postój w Lubawce- wraz w temperaturą rośnie ilość kilometrów.
Najlepsza perspektywa po podjeździe!
Dwie przełęcze pokonane. Pada pytanie- kierujemy się na Okraj czy w stronę Karkonoskiej? Rozważamy nie tyle stopień trudności (przynajmniej ja, bo co to dla Wilka), ale czy wyrobimy się z czasem i dojedziemy na Polskiego Busa, który wyjeżdżał z Pragi o 20.40.
Biję się z myślami, rozważam za i przeciw, z racji oszczędności czasu i mojej kondycji na podjazdach skłaniam się bardziej ku wersji łatwiejszej. Jednak ostatecznie zachęta Wilka "Jak zaliczysz karkonoską to będziesz fajna" (no, może nie dosłownie;)) przekonują mnie do podjęcia wyzwania. Challenge accepted!
Po stromym początku nastąpiło wypłaszczenie. Umilając sobie męki oglądam zdjęcia w aparacie.
Końcówka podjazdu była na tyle trudna, że musiałam ją wziąć sposobem. Od prawej do lewej krawędzi. Udało się wjechać z jednym postojem! (drugi się nie liczy, bo mnie Wilk zagadał :D)
Tryumfalna parówka! Bo czekoladę zjadłam przed podjazdem...
Asfalt idealny :)
Historia o tym jak Wilk stał się małą kropeczką na zakręcie.
Standard przy zjazdach- i wcale nie był to dreszczyk emocji.
"Gdzie strumyk płynie z wolna, rozsiewa zioła maj!"
Przez małe problemy techniczne z Wilka maszyną (zmiana opony, nieposłuszny licznik) docieramy do Pragi "na styk". Ostatnie 100 km to była mordęga- oczy się zamykały. Złączenie powiek nawet na chwilę powodowało, że mój mózg rozpoczynał pracę nad marzeniami sennymi (autentycznie!). Musiałam się mocno pilnować, żeby nie zjechać do rowu, rzeki, tudzież pod mijający samochód. Wbijanie wzroku w asfalt bądź licznik było bardzo zgubne. Sposobem na trzymanie się w pionie okazało się rozglądanie. W lewo, w prawo- byle nie zatrzymać wzorku na dłużej w jednym punkcie.
Dojeżdżamy do Pragi po 20.00.
Szybkie zakupy w McDonalds- nie mieliśmy nawet sposobności zejść ciepłego posiłku. Podjeżdżamy na dworzec, pakujemy rowery do autobusu i... Odpływamy.
We Wrocławiu meldujemy się 1.20. Całą drogę z dworca do domu (11 km) pokonuję na stojąco- dyskomfort podczas siedzenia na siodełku wyraźnie odczuwalny.
TRASA (moja od Wrocławia)
Rekord dystansu dobowego- ponad 350 km.
Rekord wysokości- 1200 m n.p.m.
Najbardziej stromy podjazd- ponad 20% nachylenia.
Suma przewyższeń: 3200 m
Kontuzji u mnie brak. Delikatnie odczuwalny ból ścięgien Achillesa spowodowany przeciążeniami.
Wilk- biketerminator. Dwukrotnie większy dystans ode mnie. I zawsze z przodu. Nadczłowiek!
Ogromne podziękowania dla Maćka:
i jego Bikekliniki, który sprawił, iż komfort jazdy na Treku wyraźnie się poprawił! Nic nie stuka, nic nie puka. Kompleksowy przegląd, wymiana wszystkiego co trzeba i to w kilka godzin. Mistrz w swoim fachu! :)
Miejska panienka.
Wtorek, 7 maja 2013 | dodano:10.05.2013
Km: | 24.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:20 | km/h: | 18.38 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Tutaj powinna być historia o tym jak skuwałam łańcuch młotkiem, imadłem i cegłą. Ale nie będzie. Zajęcia, nauka do egzaminu, egzamin, praca, zostawiam różowe opony u Maćka w Bikeklinice i zaczyna się przygoda na Treku :)
Gdzie to słońce palące?
Poniedziałek, 6 maja 2013 | dodano:06.05.2013
Km: | 19.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:45 | km/h: | 25.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Tegoroczne statystyki będą obarczone sporym błędem. Plus-minus kilkanaście km. Przez brak endo i niekontrolowanie licznika oraz brak chęci do ręcznego wyznaczania trasy, często dodaję ilość km z pamięci i "na oko". Jakoś nie mam parcia na liczenie każdego metra.
Wiatr chyba sprzyjał. Noga wytrenowana. "Zielona fala". Dojechałam w 35 minut na Nowy Dwór :)
Dzisiaj próbując przejechać na czerwonym czaiłam się nie wiedząc, czy samochód zaraz ruszy czy nie. Wtenczas wychyla się z okna samochodu kierowca -śmiało!- zachęcając ręką do złamania przepisów. Skorzystałam. Spoko ziom!
Dzisiaj po pracy podjechałam do Bikekliniki zostawić Treka. W porozumieniu ze mną zlecona przez dr Macieja została wymiana piasty z przodu, suportu, sterów, klocków, linek, pancerzy, opony, centrowanie koła, kupno nowej przedniej przerzutki. Zapomniałam jeszcze wspomnieć o kółeczkach w tylnej. Leczenie w trybie ekspresowym. Bo jest potrzebny "na już".
Pozbawiona roweru do drugiej pracy pobiegłam. Niestety zagadałam się z moim serwisantem i za późno wystartowałam. Na wszystkie autobusy i tramwaje, które mogły mnie kawałek podwieźć spóźniałam się 2-3 minuty- szczęście nie dopisało... Wpadłam zdyszana raptem na 5 minut spotkania i tyle z tego miałam. Obecność była obowiązkowa, więc opcja "nie chce mi się tam być" nie wchodziła w grę. Przy okazji pierwszy trening biegowy od dawien dawna zaliczony- 11,5 km (:
Węgierska fantazja...
Wiatr chyba sprzyjał. Noga wytrenowana. "Zielona fala". Dojechałam w 35 minut na Nowy Dwór :)
Dzisiaj próbując przejechać na czerwonym czaiłam się nie wiedząc, czy samochód zaraz ruszy czy nie. Wtenczas wychyla się z okna samochodu kierowca -śmiało!- zachęcając ręką do złamania przepisów. Skorzystałam. Spoko ziom!
Dzisiaj po pracy podjechałam do Bikekliniki zostawić Treka. W porozumieniu ze mną zlecona przez dr Macieja została wymiana piasty z przodu, suportu, sterów, klocków, linek, pancerzy, opony, centrowanie koła, kupno nowej przedniej przerzutki. Zapomniałam jeszcze wspomnieć o kółeczkach w tylnej. Leczenie w trybie ekspresowym. Bo jest potrzebny "na już".
Pozbawiona roweru do drugiej pracy pobiegłam. Niestety zagadałam się z moim serwisantem i za późno wystartowałam. Na wszystkie autobusy i tramwaje, które mogły mnie kawałek podwieźć spóźniałam się 2-3 minuty- szczęście nie dopisało... Wpadłam zdyszana raptem na 5 minut spotkania i tyle z tego miałam. Obecność była obowiązkowa, więc opcja "nie chce mi się tam być" nie wchodziła w grę. Przy okazji pierwszy trening biegowy od dawien dawna zaliczony- 11,5 km (:
Węgierska fantazja...
Węgierska fantazja© maratonka
34 GB majówki- nie ogarnę!
Niedziela, 5 maja 2013 | dodano:05.05.2013
Km: | 11.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:33 | km/h: | 20.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
"Wrócimy do Wrocławia, a tam deszcz. I zimno. I smutni ludzie, że im się majówka nie udała."
Ku naszemu zaskoczeniu nie było ani zimno, ani pochmurnie, ani przygnębiająco. Na wrocławskim dworcu przywitało nas słońce, ciepły wiatr plątał moją świeżo podciętą grzywkę podczas powrotnego pedałowania.
O 7.25 wyjechaliśmy z Budapesztu. Klimatyzowany pociąg, rowerowy wagon, szerokie wejście... Wbrew pozorom to nie był skład dla VIP-ów. Rowery miały się dobrze całą drogę.
My mogliśmy podziwiać widoki przez panoramiczne okno- z lekkimi zakłóceniami ;)
Po przejęciu pociągu przez polską załogę przestała działać klimatyzacja. W Katowicach byliśmy 14.35, 14.54 mieliśmy pociąg do Wrocławia. W nowszej części dworca kolejki do kas uniemożliwiające zakup biletu w ciągu 10 minut. Nagle z pamięci wydostało się wspomnienie ostatniej wizyty w Katowicach i obraz zakupu pożądanego świstka, ale po drugiej stronie dworca- od ulicy św. Andrzeja. Tym samym slalomem przedostałam się do owych kas i bez kolejki udało się nabyć bilety.
Jeszcze z dwa rowery i monocykl by się wcisnęły pod sufitem.
Nie tylko my chcieliśmy się przetransportować z dwoma kółkami. Brak wagonu rowerowego. Brak wagonu dla podróżnych z większym bagażem podręcznym- wszystkie rowery musiały się zmieścić na końcu składu. To było wyzwanie. Wyzwanie tym samym stało się większe, kiedy wrzaskiem konduktorka skierowała do nas rozkaz "Wsiadać!", bo wszyscy już byli w pociągu.
Rowerzysta, który upychał rowery odparł "Chwila!", jakby ta chwila mu się należała, bo przecież robi co może, aby wszystko się zmieściło. Moment ten nie trwał długo, gdy owa konduktorka zaczęła żwawym krokiem maszerować w naszą stronę. Gdybym widziała jej twarz z bliska jestem prawie pewna, że ujrzałabym kipiącą z oczu lawę wzburzenia. Z obawy przed spotkaniem twarzą w twarz pakowanie nabrało sporego tempa i nim zdążyła "groźna pani" dotrzeć na koniec pociągu drzwi został zamknięte. Wszystkie rowery w środku. My w środku. Ba, nawet pusty przedział się znalazł! A pasażerowie w wagonach przed nami stali w korytarzach.
Radość z dostania się do pociągu z bagażem jest wliczona w cenę biletu :)
Aby tradycji stało się zadość już we Wrocławiu zawitaliśmy na przystawkę przed kolacją do klauna Ronalda.
W trakcie mojej wyprawy OLIMP na Ukrainie cieszył się z doskonałej pogody, co tym bardziej napawa mnie radością!
Kilka słów "na gorąco"... Uwaga będzie nuda- dużo tekstu, mało ilustracji ;) Jeżeli mowa o genezie wyprawy... Dla mnie był to dosyć spontaniczny wyjazd. Miałam jechać w tym samym czasie na Ukrainę z osobami, które dobrze znam. Dzień przed wyjazdem w góry zadecydowałam o zmianie planów i postanowiłam udać się z Kamilem na wyprawę do Budapesztu. W którymś wpisie ogłaszał się, że poszukuje współpedłującego/współpedłującej. Nie brałam tej opcji pod uwagę dopóki... Właśnie nie wiem co zmieniło moją decyzję. W zasadzie dwa dni przed podróżą spotkaliśmy się na chwilę- co ostatecznie miało potwierdzić mój wybór. Pokazał mi swój rower, zaakceptowałam go (rower oraz właściciela) i kierunek na majówkę został obrany. Zakup namiotu, śpiwora i maty- w 5 minut, kilkanaście godzin przed startem.
Spędzenie z kimś, kogo się nie zna 9 dni bez chwili nerwów, irytacji i pretensji to naprawdę wielki sukces. Tym większy dla mnie- wszak znając siebie wiem, że uosobieniem spokoju nazwać mnie nie można. Najtrudniejsze są momenty, gdy nie wszystko idzie zgodnie z planem, gdy zastają nas trudne warunki- deszcze, kontuzje, błądzenie w nocy w poszukiwaniu kempingu, podczas gdy powieki opadają... Ale w takich sytuacjach opanowanie jest najważniejsze. Spokój i przede wszystkim nie szukanie ani cienia winy w towarzyszach podróży.
Harmonia. Tak bym określiła relacje, jakie panowały na wyjeździe. Wszystko się układało jak należy- wszystko jeżeli chodzi o atmosferę, bo jak wcześniej nadmieniałam w kwestii niezawodności sprzętu, pogody i orientacji spokoju raczej nie było :) Zgubienie śrubki, ocierający błotnik, złamany bagażnik czy w końcu moje notoryczne, odwrotne zakładanie sakw- odblaskiem w kierunku jazdy. I nie wierzę, że chociażby raz Kamil nie przeklął w myślach mojego roztargnienia w tej kwestii. Jednak w żaden sposób tego nie okazywał i pomagał w przekładaniu bagaży.
Wielkie niczym zamek w Budapeszcie podziękowania dla Kamila za każdy kilometr wspólnej jazdy (że niby aż 940?) i za każdą dziurę, o której mnie nie uprzedził, gdy jechałam tuż za nim- czyli kolejne kilkadziesiąt wyrazów wdzięczności z mojej strony :)
Ku naszemu zaskoczeniu nie było ani zimno, ani pochmurnie, ani przygnębiająco. Na wrocławskim dworcu przywitało nas słońce, ciepły wiatr plątał moją świeżo podciętą grzywkę podczas powrotnego pedałowania.
O 7.25 wyjechaliśmy z Budapesztu. Klimatyzowany pociąg, rowerowy wagon, szerokie wejście... Wbrew pozorom to nie był skład dla VIP-ów. Rowery miały się dobrze całą drogę.
My mogliśmy podziwiać widoki przez panoramiczne okno- z lekkimi zakłóceniami ;)
Po przejęciu pociągu przez polską załogę przestała działać klimatyzacja. W Katowicach byliśmy 14.35, 14.54 mieliśmy pociąg do Wrocławia. W nowszej części dworca kolejki do kas uniemożliwiające zakup biletu w ciągu 10 minut. Nagle z pamięci wydostało się wspomnienie ostatniej wizyty w Katowicach i obraz zakupu pożądanego świstka, ale po drugiej stronie dworca- od ulicy św. Andrzeja. Tym samym slalomem przedostałam się do owych kas i bez kolejki udało się nabyć bilety.
Jeszcze z dwa rowery i monocykl by się wcisnęły pod sufitem.
Nie tylko my chcieliśmy się przetransportować z dwoma kółkami. Brak wagonu rowerowego. Brak wagonu dla podróżnych z większym bagażem podręcznym- wszystkie rowery musiały się zmieścić na końcu składu. To było wyzwanie. Wyzwanie tym samym stało się większe, kiedy wrzaskiem konduktorka skierowała do nas rozkaz "Wsiadać!", bo wszyscy już byli w pociągu.
Rowerzysta, który upychał rowery odparł "Chwila!", jakby ta chwila mu się należała, bo przecież robi co może, aby wszystko się zmieściło. Moment ten nie trwał długo, gdy owa konduktorka zaczęła żwawym krokiem maszerować w naszą stronę. Gdybym widziała jej twarz z bliska jestem prawie pewna, że ujrzałabym kipiącą z oczu lawę wzburzenia. Z obawy przed spotkaniem twarzą w twarz pakowanie nabrało sporego tempa i nim zdążyła "groźna pani" dotrzeć na koniec pociągu drzwi został zamknięte. Wszystkie rowery w środku. My w środku. Ba, nawet pusty przedział się znalazł! A pasażerowie w wagonach przed nami stali w korytarzach.
Radość z dostania się do pociągu z bagażem jest wliczona w cenę biletu :)
Aby tradycji stało się zadość już we Wrocławiu zawitaliśmy na przystawkę przed kolacją do klauna Ronalda.
W trakcie mojej wyprawy OLIMP na Ukrainie cieszył się z doskonałej pogody, co tym bardziej napawa mnie radością!
Kilka słów "na gorąco"... Uwaga będzie nuda- dużo tekstu, mało ilustracji ;) Jeżeli mowa o genezie wyprawy... Dla mnie był to dosyć spontaniczny wyjazd. Miałam jechać w tym samym czasie na Ukrainę z osobami, które dobrze znam. Dzień przed wyjazdem w góry zadecydowałam o zmianie planów i postanowiłam udać się z Kamilem na wyprawę do Budapesztu. W którymś wpisie ogłaszał się, że poszukuje współpedłującego/współpedłującej. Nie brałam tej opcji pod uwagę dopóki... Właśnie nie wiem co zmieniło moją decyzję. W zasadzie dwa dni przed podróżą spotkaliśmy się na chwilę- co ostatecznie miało potwierdzić mój wybór. Pokazał mi swój rower, zaakceptowałam go (rower oraz właściciela) i kierunek na majówkę został obrany. Zakup namiotu, śpiwora i maty- w 5 minut, kilkanaście godzin przed startem.
Spędzenie z kimś, kogo się nie zna 9 dni bez chwili nerwów, irytacji i pretensji to naprawdę wielki sukces. Tym większy dla mnie- wszak znając siebie wiem, że uosobieniem spokoju nazwać mnie nie można. Najtrudniejsze są momenty, gdy nie wszystko idzie zgodnie z planem, gdy zastają nas trudne warunki- deszcze, kontuzje, błądzenie w nocy w poszukiwaniu kempingu, podczas gdy powieki opadają... Ale w takich sytuacjach opanowanie jest najważniejsze. Spokój i przede wszystkim nie szukanie ani cienia winy w towarzyszach podróży.
Harmonia. Tak bym określiła relacje, jakie panowały na wyjeździe. Wszystko się układało jak należy- wszystko jeżeli chodzi o atmosferę, bo jak wcześniej nadmieniałam w kwestii niezawodności sprzętu, pogody i orientacji spokoju raczej nie było :) Zgubienie śrubki, ocierający błotnik, złamany bagażnik czy w końcu moje notoryczne, odwrotne zakładanie sakw- odblaskiem w kierunku jazdy. I nie wierzę, że chociażby raz Kamil nie przeklął w myślach mojego roztargnienia w tej kwestii. Jednak w żaden sposób tego nie okazywał i pomagał w przekładaniu bagaży.
Wielkie niczym zamek w Budapeszcie podziękowania dla Kamila za każdy kilometr wspólnej jazdy (że niby aż 940?) i za każdą dziurę, o której mnie nie uprzedził, gdy jechałam tuż za nim- czyli kolejne kilkadziesiąt wyrazów wdzięczności z mojej strony :)
Wrocław-Budapeszt dzień ósmy
Sobota, 4 maja 2013 | dodano:06.05.2013
Km: | 28.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:50 | km/h: | 15.27 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Na czas zwiedzania zdecydowaliśmy się zostawić rowery na terenie Bikercampu. Całodobowy bilet na metro wykupiony- i hulaj dusza po węgierskiej stolicy!
Wieczorem na kolację zabraliśmy ze sobą Treka i Cube'a, po której odbiliśmy małą rundę ulicami Budapesztu. Było więcej stania niż jazdy- zdjęcia miasta nocą wymagały trochę więcej czasu, aniżeli pstrykanie "fotek" w ciągu dnia bez długiego czasu naświetlania.
Zostaliśmy uraczeni mocno grzejącym, lecz nie palącym słońcem, a "błękit był otchłanią".
Wieczorem na kolację zabraliśmy ze sobą Treka i Cube'a, po której odbiliśmy małą rundę ulicami Budapesztu. Było więcej stania niż jazdy- zdjęcia miasta nocą wymagały trochę więcej czasu, aniżeli pstrykanie "fotek" w ciągu dnia bez długiego czasu naświetlania.
Zostaliśmy uraczeni mocno grzejącym, lecz nie palącym słońcem, a "błękit był otchłanią".