Bajka o Smoku Wawleskim- premierowo!
Wtorek, 25 grudnia 2012 | dodano:25.12.2012
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Nie chcę mi się drugi raz czytać moich wypocin. Przepraszam za błędy i opóźnienie. Bajka miała miejsce w pewien grudniowy weekend 8-10.12.2012.
WSTĘP
Studiują na jednym kierunku od ponad roku. Pracują w tym samym miejscu. Poznały się zanim o tym wiedziały. Mimochodem rzucone pewnego razu "cześć" gdy mijały się w pracy nie wyryło się w ich pamięci na tyle, by potem jadąc pociągiem w jednym przedziale powitać się słowami "O, to Ty!".
Od słowa do słowa zorientowały się, że łączy je nie tylko przedział w pociągu. Te same studia, ten sam klub. Od zdania do zdania okazało się, że nauka nauką, praca pracą, ale tak naprawdę mają sobie tyle do powiedzenia, że nie wystarczyła podróż z Wrocławia do Zakopanego trwająca -bagatela- 10 godzin! Prawdopodobnie nie wystarczyłby nawet okres leżakowania Cheval Blanc.
Pewnego dnia...
- Wiesz, na liście zadań na 2012 rok miałam zapisany Kraków...
- Ja też nigdy nie był w Krakowie.
-Ej! Miałam jechać co prawda na rowerze , ale... Jedźmy stopem!
-Dobra, jedziemy!
2 tygodnie później...
Rozdział PIERWSZY (i ostatni)
Blondyna w oczekiwaniu na autobus, który nie nadjeżdżał podjęła jakże odważną decyzję, by pierwszego stopa złapać już z osiedla. Oddaliła się 100 m od przystanku, a autobus nie stąd ni zowąd pojawił się spóźniony. Księżniczka chcąc- nie chcąc musiała dostać się do centrum Wrocławia inna karocą.
Było to jej pierwsze stanie z wyciągniętym kciukiem przy dwupasmowej ulicy. Przy jakiejkolwiek ulicy. 3 minuty i już siedziała w pierwszej limuzynie, która dowiozła ją do okolic rynku.
Z Brunetą spotkała się na Krzykach i obie postanowiły- jak stopem to stopem! Stanęły na światłach z kartką w rękach "Bielany wrocławskie". Po 5 minut siedziały już w wiekowym samochodzie młodego panicza, który wybierał się do Sobótki. Wysadzone koło "Orlena" nieopodal A4 zawędrowały łapać już okazję do Krakowa. Ledwo zdążyły unieść rękę, a już grzały się w samochodzie starszego pana, który zmierzał do Balic na lotnisko.
Cieszyły się jak głupie. W końcu perspektywa odwiedzenia Krakowa, dotarcia do niego na stopa i nocowania u Hindusa były mocno ekscytujące.
Zmiana narratora: 3 os. l. mn. -> 1 os. l. mn.
Za bramkami przed Krakowem nasz pierwszy szofer odbił na Balice. Skacząc z radości stanęłyśmy po raz kolejny z rączką w poziomie, aby zostać dowiezionym do centrum.
-Nigdy nie jechałam TIRem, chciałabym zobaczyć jak to jest.
-Spokooo, uda nam się kiedyś.
Kiedyś. 3 minuty później:
Zjadłyśmy obiad i ruszyłyśmy do naszego gospodarza.
Puneet nie mówił po Polsku. Za to doskonale posługiwał się angielskim. My... Cóż, może mniej doskonałe, ale nadrabiałyśmy innymi rzeczami.
W Polsce jest od roku, wcześniej mieszkał 3 lata w Anglii. Delegowany z pracy.
Z pustymi rękami się nie przychodzi. Z muffinką i owszem.
Puneet był umówiony ze znajomymi i uprzedził, że przed 2.00 w domu go nie będzie. Raczej nie widziałyśmy problemu z zagospodarowaniem sobie do tej godziny czasu- w planach miałyśmy Festiwal Górski, na który przyjechało sporo naszych znajomych z "Olimpu", a po festiwalu integracja.
Najpiękniejsza była nasza droga na Uniwersytet Ekonomiczny (miejsce, gdzie odbywała się impreza). Zgadnijcie którym szlakiem myśmy podążyły, a którym powinnyśmy pójść.
Lekko się spóźniłyśmy na początek filmu "All I can", a znajomy, który trzymał nam miejsca mało nie został zlinczowany przez tłumy stojące obok :D Film jest niesamowity, Ci ludzie są niesamowici!
Po Festiwalu ciężko było nam się rozstać.
Poszłyśmy z Martą odprowadzić koleżankę na dworzec i postanowiłyśmy nie wracać do paczki tylko powłóczyć się po nieznanych uliczkach.
Zatrzymałyśmy się dłuższą chwilę w Mexicanie.
Mus malinowy z lodami.
Ciastko czekoladowe na gorąco.
-Która godzina?
-Przed pierwszą.
-O której on miał być?
-O 2.00 najwcześniej.
-Zmęczona jestem...
-Ja też...
"Za dnia pięknością, w nocy zaś szkaradną"
Obie poprzedniej nocy nie spałyśmy dłużej niż 4 godziny. Knajpa czynna była do pierwszej, byłyśmy ostatnimi klientkami. Zwlekłyśmy się w wysokich krzeseł. Wśród pracowników panowała luźna atmosfera, nie byłoby klientów, przed którymi trzeba by było się spinać. Zaszaleli więc i na koniec z nieco podkręconą gałką VOLUME usłyszałyśmy:
To jest NASZ energetyk, która zawsze stawia nas na nogi. I pięknie potrafimy zaśpiewać :D Z tym lubujemy że w tej wersji:
Na tyle nas postawiła na nogi, że zaczęłyśmy się dopytywać o jakieś dobry lokal. I tak trafiłyśmy do...
Tutaj też pierwszy raz zasmakowałam orzechówki z mlekiem. Trochę tych "czwórek" zamówiłyśmy. Otoczone przez wesoły gwar (bo jak inaczej może być w pijalni wódki) kolejne kieliszki wchodziły co raz lepiej. Takiego dobrego humoru nie można zmarnować. Tak trafiłyśmy do jakiegoś klubu. Bardziej to przypominało spelunę, takie wrocławskie EXTASY :D Ale muzyka nas przyciągnęła. Tak żeśmy szalały do około 3.00.
Po 4.00 zjawiłyśmy się u Puneeta. Otworzył nam zaspanym, ale jakże wesołym głosem
W niedzielę obudziłyśmy się koło 12.00. Zadzwoniłam do Bartka z CS, który pierwotnie miał być naszym gospodarzem, ale kiedy zgłosił się Puneet, wybrałyśmy jego ofertę ze względu na lokalizację- mieszkał na Kazimierzu. Pieszo żeśmy prawie wszędzie hasały.
Z Bartkiem zjadłyśmy obiad.
Poszłyśmy na Bracką na przepyszną szarlotkę z bitą śmietaną i sosem waniliowym, którego nie było:
Na niepysznego Cupcake'a w porównaniu do szarlotki:
Potańczyłyśmy przed klubem- innym niż wczoraj i bez orzechówki w głowie :D
Było turbomroźno. W związku z tym zamiast wyciągać Puneeta na miasto kupiłyśmy wino i przekąski z postanowieniem domowej integracji. Wróciłyśmy do Gospodarza. Początkowo mieliśmy obejrzeć film, ale skończyło się na kilku odcinkach brytyjskiego sitcomu.
Nie mogliśmy zbytnio zaszaleć, gdyż Puneeta, a tym samym nas czekała w poniedziałek pobudka o 6.00. Podczas gdy jedni jeżdżą sobie na stopa po Polsce inni pracują. Pożegnałyśmy się z naszym nowym znajomym i według jego wskazówek udałyśmy się na kopiec Krakusa.
"Nierozciągnięta baletnica"
Wschodu słońca nie zastałyśmy, ale mogłam przetestować jak bardzo trwały jest śpiwór z Biedornki.
Ostatni drift!
Jest radość! Śpiwór rewelacja :D
Na dzisiaj zaplanowany miałyśmy Wawel (żeby w końcu coś zwiedzić w tym Krakowie!). Jako że czynny był od 10.00, a była godzina 8.00 postanowiłyśmy się uraczyć śniadaniem na Brackiej. Skusiłyśmy się ponownie na szarlotkę z bitą śmietaną i sosem waniliowym, którego nie było. Jedną, bo porcje były ogromne. I tak przez pomyłkę dostałyśmy dwie. Do tego tosty. Nie, żebyśmy się przejadły, gdzie tam...
Tak nam dobrze było, zaczytałyśmy się, że z "Prowincji" wynurzyłyśmy się dobrze po 11.00. Jak nie po 12.00.
Zwiedziłyśmy katedrę oraz podziemia. Jak już zobaczyłam krypty polskich królów, wielu zasłużonych dla naszego kraju osobistości i zobaczyłam wkute w kamieniu "Lech Kaczyński" to... JEB. Co poza rolą w "O dwóch takich co ukradli księżyc" pan Kaczyński zdziałał dla naszego kraju? ...
Panorama Krakowa z wieży Dzwonu Zygmunta:
Po katedrze mogłyśmy jeszcze dzięki wykupionym biletom obejrzeć zgromadzone w muzeum pamiątki.
NIECH KTOŚ ODE MNIE ZABIERZE TĄ TORBĘ!
Jest i oooooooooooon! SMOCYSKO!
Wybiła godzina 14.00. Czas wyruszyć na obrzeża Krakowa łapać okazję do Wrocławia. Po konsultacji z kolegą- zaawansowanym autostopowiczem ruszyłyśmy w okolice Balic. Z tym że ostatecznie trafiłyśmy konkretnie pod lotnisko, a miałyśmy być gdzie indziej.
40 minut mija, ciemności spowiły pobocza.
Marcie przemarzły stopy. Zrezygnowana stwierdziła, że gdyby był autobus bezpośrednio pod dworzec nie wahałaby się.
Niezadowolone (ja chyba najbardziej) ruszyłyśmy szukać przystanku autobusowego.
Marta znalazła linię. Nieważne jaki miała numer. Była to linia "Dworzec główny wschodni". Ja upierałam się jeszcze, żeby wrócić na to miejsce, o którym wspominał kolega i tam spróbować coś złapać. Niestety przejście co najmniej 2 km tym brakiem pobocza w totalnych ciemnościach przy mijających TIRach nie było ciekawą opcją na wieczorny spacer. Wyglądałoby to mniej więcej tak:
Tak naprawdę też miałam dosyć, ale ideą tej wyprawy była podróż autostopem. Przestałam oporować, gdy okazało się, że... ZGUBIŁAM TELEFON!
#@$%#%^$#^%!!!!
Musiał mi wypaść w drodze od naszego miejsca łapania stopa do przystanku, czyli na odcinku ~ 500 metrów. Wróciłam się więc z wzrokiem tępo wbitym w odśnieżony chodnik i mijając wszystkich ludzi jakoś nie miałam nadziei, że żadnemu z nich nie rzuciła się leżąca na środku chodnika Nokia. Już prawie wróciłam się do punktu 0. Przeszłam przez ulicę, chodnik znów był pokryty białym puchem. NIE UWIERZYCIE.
ZNALAZŁAAAAAAAAAAAAAAAM swoją Nokię! Leżała sobie czarny prostokącik kontrastując ze śniegiem na środku chodnika :D Nikt tamtędy musiał nie przechodzić, bo ciężko było nie zauważyć czegoś czarnego i symetrycznego, w dodatku non stop dzwoniącego.
Jeżeli kiedykolwiek napisze, że nie mam szczęścia, przypomnijcie mi tę historię. I tę jak zgubiłam portfel przed sklepem. I tę jak zostawiłam portfel w sklepie na bananach. I wszystko do mnie wróciło!
Gdy znalazłam telefon, biegiem wróciłam na przystanek- wszak odjazd autobusu był tak zsynchronizowany z pociągiem do Wrocławia, że miałyśmy zgodnie z rozkładem jakieś 15 minut na przesiadkę. Autobus się trochę spóźnił, dojście do dworca zajęło nam chwilę.
Pędem puściłyśmy się do kasy po bilety, wszak wygłodniałe i przemarznięte MUSIAŁYŚMY jeszcze przed odjazdem kupić knyszę dworcową.
Była to najgorsza knysza EVER! Z gumiastym mięsem, chrząstkami, zimna. Ale i tak głód wziął górę i byłyśmy szczęśliwe mając w buzi COKOLWIEK.
Było nam ciepło. Miałyśmy cały przedział dla siebie. Pospałyśmy...
Pociąg we Wrocławiu miał być 23.45. Nocny autobus do siebie miałam 00.34.
"Luzik, nawet jak się pociąg spóźni to zdążę"
Mhm.
Pociąg przyjechał na dworzec we Wrocławiu o 00:30.
BIEGIEMMMM na przystanek! Zjawiłyśmy się punktualnie 00:34. Ludzie stoją. Nie jechał. UFF. Następny byłby za godzinę.
PODSUMOWUJĄC: miał byś wyjazd pod hasłem "Nie mam kasy", tymczasem będąc przeświadczone o zaoszczędzeniu na podróży i noclegu wydałyśmy... Sporo, wolę nie wspominać ile.
Kraków jest piękny. Powinien być stolicą Polski. Na Wawelu powinno się zrobić porządek .
Podróżowanie stopem jest fajne, pod warunkiem, że uda Ci się go złapać w 4 minuty, nie 40 przy -10 stopniach i padającym śniegu :P
Knysza z dworca z Krakowie była ohydna. Mam nadzieję, że po prostu miałyśmy pecha :)
NO RISK, NO FUN! :D
Chooooooć gołąbku, choć dam Ci bułkę...
A teraz giń obesrańcu!
WSTĘP
Studiują na jednym kierunku od ponad roku. Pracują w tym samym miejscu. Poznały się zanim o tym wiedziały. Mimochodem rzucone pewnego razu "cześć" gdy mijały się w pracy nie wyryło się w ich pamięci na tyle, by potem jadąc pociągiem w jednym przedziale powitać się słowami "O, to Ty!".
Od słowa do słowa zorientowały się, że łączy je nie tylko przedział w pociągu. Te same studia, ten sam klub. Od zdania do zdania okazało się, że nauka nauką, praca pracą, ale tak naprawdę mają sobie tyle do powiedzenia, że nie wystarczyła podróż z Wrocławia do Zakopanego trwająca -bagatela- 10 godzin! Prawdopodobnie nie wystarczyłby nawet okres leżakowania Cheval Blanc.
Pewnego dnia...
- Wiesz, na liście zadań na 2012 rok miałam zapisany Kraków...
- Ja też nigdy nie był w Krakowie.
-Ej! Miałam jechać co prawda na rowerze , ale... Jedźmy stopem!
-Dobra, jedziemy!
2 tygodnie później...
Rozdział PIERWSZY (i ostatni)
Blondyna w oczekiwaniu na autobus, który nie nadjeżdżał podjęła jakże odważną decyzję, by pierwszego stopa złapać już z osiedla. Oddaliła się 100 m od przystanku, a autobus nie stąd ni zowąd pojawił się spóźniony. Księżniczka chcąc- nie chcąc musiała dostać się do centrum Wrocławia inna karocą.
Było to jej pierwsze stanie z wyciągniętym kciukiem przy dwupasmowej ulicy. Przy jakiejkolwiek ulicy. 3 minuty i już siedziała w pierwszej limuzynie, która dowiozła ją do okolic rynku.
Z Brunetą spotkała się na Krzykach i obie postanowiły- jak stopem to stopem! Stanęły na światłach z kartką w rękach "Bielany wrocławskie". Po 5 minut siedziały już w wiekowym samochodzie młodego panicza, który wybierał się do Sobótki. Wysadzone koło "Orlena" nieopodal A4 zawędrowały łapać już okazję do Krakowa. Ledwo zdążyły unieść rękę, a już grzały się w samochodzie starszego pana, który zmierzał do Balic na lotnisko.
Cieszyły się jak głupie. W końcu perspektywa odwiedzenia Krakowa, dotarcia do niego na stopa i nocowania u Hindusa były mocno ekscytujące.
Zmiana narratora: 3 os. l. mn. -> 1 os. l. mn.
Za bramkami przed Krakowem nasz pierwszy szofer odbił na Balice. Skacząc z radości stanęłyśmy po raz kolejny z rączką w poziomie, aby zostać dowiezionym do centrum.
-Nigdy nie jechałam TIRem, chciałabym zobaczyć jak to jest.
-Spokooo, uda nam się kiedyś.
Kiedyś. 3 minuty później:
Zjadłyśmy obiad i ruszyłyśmy do naszego gospodarza.
Puneet nie mówił po Polsku. Za to doskonale posługiwał się angielskim. My... Cóż, może mniej doskonałe, ale nadrabiałyśmy innymi rzeczami.
W Polsce jest od roku, wcześniej mieszkał 3 lata w Anglii. Delegowany z pracy.
Z pustymi rękami się nie przychodzi. Z muffinką i owszem.
Puneet był umówiony ze znajomymi i uprzedził, że przed 2.00 w domu go nie będzie. Raczej nie widziałyśmy problemu z zagospodarowaniem sobie do tej godziny czasu- w planach miałyśmy Festiwal Górski, na który przyjechało sporo naszych znajomych z "Olimpu", a po festiwalu integracja.
Najpiękniejsza była nasza droga na Uniwersytet Ekonomiczny (miejsce, gdzie odbywała się impreza). Zgadnijcie którym szlakiem myśmy podążyły, a którym powinnyśmy pójść.
Lekko się spóźniłyśmy na początek filmu "All I can", a znajomy, który trzymał nam miejsca mało nie został zlinczowany przez tłumy stojące obok :D Film jest niesamowity, Ci ludzie są niesamowici!
Po Festiwalu ciężko było nam się rozstać.
Poszłyśmy z Martą odprowadzić koleżankę na dworzec i postanowiłyśmy nie wracać do paczki tylko powłóczyć się po nieznanych uliczkach.
Zatrzymałyśmy się dłuższą chwilę w Mexicanie.
Mus malinowy z lodami.
Ciastko czekoladowe na gorąco.
-Która godzina?
-Przed pierwszą.
-O której on miał być?
-O 2.00 najwcześniej.
-Zmęczona jestem...
-Ja też...
"Za dnia pięknością, w nocy zaś szkaradną"
Obie poprzedniej nocy nie spałyśmy dłużej niż 4 godziny. Knajpa czynna była do pierwszej, byłyśmy ostatnimi klientkami. Zwlekłyśmy się w wysokich krzeseł. Wśród pracowników panowała luźna atmosfera, nie byłoby klientów, przed którymi trzeba by było się spinać. Zaszaleli więc i na koniec z nieco podkręconą gałką VOLUME usłyszałyśmy:
To jest NASZ energetyk, która zawsze stawia nas na nogi. I pięknie potrafimy zaśpiewać :D Z tym lubujemy że w tej wersji:
Na tyle nas postawiła na nogi, że zaczęłyśmy się dopytywać o jakieś dobry lokal. I tak trafiłyśmy do...
Tutaj też pierwszy raz zasmakowałam orzechówki z mlekiem. Trochę tych "czwórek" zamówiłyśmy. Otoczone przez wesoły gwar (bo jak inaczej może być w pijalni wódki) kolejne kieliszki wchodziły co raz lepiej. Takiego dobrego humoru nie można zmarnować. Tak trafiłyśmy do jakiegoś klubu. Bardziej to przypominało spelunę, takie wrocławskie EXTASY :D Ale muzyka nas przyciągnęła. Tak żeśmy szalały do około 3.00.
Po 4.00 zjawiłyśmy się u Puneeta. Otworzył nam zaspanym, ale jakże wesołym głosem
W niedzielę obudziłyśmy się koło 12.00. Zadzwoniłam do Bartka z CS, który pierwotnie miał być naszym gospodarzem, ale kiedy zgłosił się Puneet, wybrałyśmy jego ofertę ze względu na lokalizację- mieszkał na Kazimierzu. Pieszo żeśmy prawie wszędzie hasały.
Z Bartkiem zjadłyśmy obiad.
Poszłyśmy na Bracką na przepyszną szarlotkę z bitą śmietaną i sosem waniliowym, którego nie było:
Na niepysznego Cupcake'a w porównaniu do szarlotki:
Potańczyłyśmy przed klubem- innym niż wczoraj i bez orzechówki w głowie :D
Było turbomroźno. W związku z tym zamiast wyciągać Puneeta na miasto kupiłyśmy wino i przekąski z postanowieniem domowej integracji. Wróciłyśmy do Gospodarza. Początkowo mieliśmy obejrzeć film, ale skończyło się na kilku odcinkach brytyjskiego sitcomu.
Nie mogliśmy zbytnio zaszaleć, gdyż Puneeta, a tym samym nas czekała w poniedziałek pobudka o 6.00. Podczas gdy jedni jeżdżą sobie na stopa po Polsce inni pracują. Pożegnałyśmy się z naszym nowym znajomym i według jego wskazówek udałyśmy się na kopiec Krakusa.
"Nierozciągnięta baletnica"
Wschodu słońca nie zastałyśmy, ale mogłam przetestować jak bardzo trwały jest śpiwór z Biedornki.
Ostatni drift!
Jest radość! Śpiwór rewelacja :D
Na dzisiaj zaplanowany miałyśmy Wawel (żeby w końcu coś zwiedzić w tym Krakowie!). Jako że czynny był od 10.00, a była godzina 8.00 postanowiłyśmy się uraczyć śniadaniem na Brackiej. Skusiłyśmy się ponownie na szarlotkę z bitą śmietaną i sosem waniliowym, którego nie było. Jedną, bo porcje były ogromne. I tak przez pomyłkę dostałyśmy dwie. Do tego tosty. Nie, żebyśmy się przejadły, gdzie tam...
Tak nam dobrze było, zaczytałyśmy się, że z "Prowincji" wynurzyłyśmy się dobrze po 11.00. Jak nie po 12.00.
Zwiedziłyśmy katedrę oraz podziemia. Jak już zobaczyłam krypty polskich królów, wielu zasłużonych dla naszego kraju osobistości i zobaczyłam wkute w kamieniu "Lech Kaczyński" to... JEB. Co poza rolą w "O dwóch takich co ukradli księżyc" pan Kaczyński zdziałał dla naszego kraju? ...
Panorama Krakowa z wieży Dzwonu Zygmunta:
Po katedrze mogłyśmy jeszcze dzięki wykupionym biletom obejrzeć zgromadzone w muzeum pamiątki.
NIECH KTOŚ ODE MNIE ZABIERZE TĄ TORBĘ!
Jest i oooooooooooon! SMOCYSKO!
Wybiła godzina 14.00. Czas wyruszyć na obrzeża Krakowa łapać okazję do Wrocławia. Po konsultacji z kolegą- zaawansowanym autostopowiczem ruszyłyśmy w okolice Balic. Z tym że ostatecznie trafiłyśmy konkretnie pod lotnisko, a miałyśmy być gdzie indziej.
40 minut mija, ciemności spowiły pobocza.
Marcie przemarzły stopy. Zrezygnowana stwierdziła, że gdyby był autobus bezpośrednio pod dworzec nie wahałaby się.
Niezadowolone (ja chyba najbardziej) ruszyłyśmy szukać przystanku autobusowego.
Marta znalazła linię. Nieważne jaki miała numer. Była to linia "Dworzec główny wschodni". Ja upierałam się jeszcze, żeby wrócić na to miejsce, o którym wspominał kolega i tam spróbować coś złapać. Niestety przejście co najmniej 2 km tym brakiem pobocza w totalnych ciemnościach przy mijających TIRach nie było ciekawą opcją na wieczorny spacer. Wyglądałoby to mniej więcej tak:
Tak naprawdę też miałam dosyć, ale ideą tej wyprawy była podróż autostopem. Przestałam oporować, gdy okazało się, że... ZGUBIŁAM TELEFON!
#@$%#%^$#^%!!!!
Musiał mi wypaść w drodze od naszego miejsca łapania stopa do przystanku, czyli na odcinku ~ 500 metrów. Wróciłam się więc z wzrokiem tępo wbitym w odśnieżony chodnik i mijając wszystkich ludzi jakoś nie miałam nadziei, że żadnemu z nich nie rzuciła się leżąca na środku chodnika Nokia. Już prawie wróciłam się do punktu 0. Przeszłam przez ulicę, chodnik znów był pokryty białym puchem. NIE UWIERZYCIE.
ZNALAZŁAAAAAAAAAAAAAAAM swoją Nokię! Leżała sobie czarny prostokącik kontrastując ze śniegiem na środku chodnika :D Nikt tamtędy musiał nie przechodzić, bo ciężko było nie zauważyć czegoś czarnego i symetrycznego, w dodatku non stop dzwoniącego.
Jeżeli kiedykolwiek napisze, że nie mam szczęścia, przypomnijcie mi tę historię. I tę jak zgubiłam portfel przed sklepem. I tę jak zostawiłam portfel w sklepie na bananach. I wszystko do mnie wróciło!
Gdy znalazłam telefon, biegiem wróciłam na przystanek- wszak odjazd autobusu był tak zsynchronizowany z pociągiem do Wrocławia, że miałyśmy zgodnie z rozkładem jakieś 15 minut na przesiadkę. Autobus się trochę spóźnił, dojście do dworca zajęło nam chwilę.
Pędem puściłyśmy się do kasy po bilety, wszak wygłodniałe i przemarznięte MUSIAŁYŚMY jeszcze przed odjazdem kupić knyszę dworcową.
Była to najgorsza knysza EVER! Z gumiastym mięsem, chrząstkami, zimna. Ale i tak głód wziął górę i byłyśmy szczęśliwe mając w buzi COKOLWIEK.
Było nam ciepło. Miałyśmy cały przedział dla siebie. Pospałyśmy...
Pociąg we Wrocławiu miał być 23.45. Nocny autobus do siebie miałam 00.34.
"Luzik, nawet jak się pociąg spóźni to zdążę"
Mhm.
Pociąg przyjechał na dworzec we Wrocławiu o 00:30.
BIEGIEMMMM na przystanek! Zjawiłyśmy się punktualnie 00:34. Ludzie stoją. Nie jechał. UFF. Następny byłby za godzinę.
PODSUMOWUJĄC: miał byś wyjazd pod hasłem "Nie mam kasy", tymczasem będąc przeświadczone o zaoszczędzeniu na podróży i noclegu wydałyśmy... Sporo, wolę nie wspominać ile.
Kraków jest piękny. Powinien być stolicą Polski. Na Wawelu powinno się zrobić porządek .
Podróżowanie stopem jest fajne, pod warunkiem, że uda Ci się go złapać w 4 minuty, nie 40 przy -10 stopniach i padającym śniegu :P
Knysza z dworca z Krakowie była ohydna. Mam nadzieję, że po prostu miałyśmy pecha :)
NO RISK, NO FUN! :D
Chooooooć gołąbku, choć dam Ci bułkę...
A teraz giń obesrańcu!
komentarze
Kopiec Krakusa? Cóż to takiego? Trzeba było na Kosciuszki iść a nie hipsteryzować. We Wro też mamy taka pijalnię^^. Wasze miejsce przy lotnisku wydaje się z lekka słabowite, nawet nie ma gdzie się zatrzymać. 4 minuty łapania... Aww, kobietom zawsze lżej ;[ Robisz powtórkę w (oby) ciepłym marcu na "3 Żywioły"?
kozio23 - 11:02 poniedziałek, 31 grudnia 2012 | linkuj
Kiedyś (z resztą po wizycie w Krakowie) koleżanka zaczęła poić towarzystwo orzechówką, potem sami się nią poiliśmy, a teraz nie mogę na nią patrzeć. Poczekam aż mi przejdzie:]
szarlotka - 23:48 środa, 26 grudnia 2012 | linkuj
Wow, toż to nie bajka a baśń niczym z tysiąca i jednej(nieprzespanej) nocy :P
Z niecierpliwością czekam na kolejne :) Goofy601 - 19:11 środa, 26 grudnia 2012 | linkuj
Z niecierpliwością czekam na kolejne :) Goofy601 - 19:11 środa, 26 grudnia 2012 | linkuj
Na Wawelu leży więcej kontrowersyjnych postaci..
Nie dziwota, że nikt się nie schylił po NOKIĘ ;)
Przygody same imają się Ciebie!
Była bajeczka, idę spać.
mors - 17:16 środa, 26 grudnia 2012 | linkuj
Nie dziwota, że nikt się nie schylił po NOKIĘ ;)
Przygody same imają się Ciebie!
Była bajeczka, idę spać.
mors - 17:16 środa, 26 grudnia 2012 | linkuj
Będąc w tym roku w Krakowie, a konkretnie na Wawelu przyszło mi myśl pewne pytanie, czy dożyję czasów, gdy wybuchnie jakaś rewolucja, powstanie etc. i wykopią stamtąd zimnego Lecha. To jest miejsce Królów Polski.
Jeszcze 3 kopce krakowskie i będzie komplet. Fajne miejsca, warto odwiedzić.
argusiol - 00:49 środa, 26 grudnia 2012 | linkuj
Jeszcze 3 kopce krakowskie i będzie komplet. Fajne miejsca, warto odwiedzić.
argusiol - 00:49 środa, 26 grudnia 2012 | linkuj
W W-wie też jest ta pijalnia, ale zdaje się, że nie serwują takich wynalazków, a na pewno nie są wypisane na rozpisce.
szarlotka - 00:03 środa, 26 grudnia 2012 | linkuj
Komentuj