Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2012
Dystans całkowity: | 1304.13 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 92:56 |
Średnia prędkość: | 13.70 km/h |
Liczba aktywności: | 28 |
Średnio na aktywność: | 46.58 km i 3h 26m |
Więcej statystyk |
Prawie 0.5 kg czekolady czyli dieta cud :)
Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano:09.07.2012
Km: | 9.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:24 | km/h: | 22.97 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Więcej dziś wybiegałam niż wyjeździłam. A było to tak...
Rano wybrałam się na młynowy bazar- tak z ciekawości popatrzeć co tam jest. Skończyło się na zakupie scyzoryka, noża, nożo-łyżko-widelca i gazów pieprzowych. Teraz czuję się bezpiecznie :P
A z tą czekolada to było tak, że są takie dobre niemieckie RUMOWE po 200 g. Kupiłam więc dwie- jedną, żeby była na wszelki wypadek, drugą, żeby zjeść. KAWAŁEK. I tak sobie jadłam ten kawałek za kawałkiem... Jakoś tak wyszło, że się skończyły. OBYDWIE. Jak widać "wszelki wypadek" był właśnie dzisiaj.
Pytanie co z tą dietą. Ano jest! Wieczorem wyszłam pobiegać "Chociaż te 5 km". Skończyło się na 15- prawie jedna tabliczka spalona. Jakby dołożyć te 9 -.- km z Trekiem to naprawdę spalona :)
Drastyczne diety jednak w moim przypadku nie wyjdą- przy małej podaży węglowodanów i kalorii po prostu nie mam energii, nie mam siły- najchętniej bym leżała. Nie wspominając o jakości prowadzonych zajęć.
To ja już wolę się nawpieprzać słodkiego, a potem to wybiegać i wyjeździć. Przynajmniej szczęście mnie nie opuszcza :D
A może zacząć robić karierę jako twarz okładek płyt disco polo? Coś w tym jest patrząc na to foto moto :D Tak się czułam po tej solidnej porcji czekolady. BAJECZNIE :P
Rano wybrałam się na młynowy bazar- tak z ciekawości popatrzeć co tam jest. Skończyło się na zakupie scyzoryka, noża, nożo-łyżko-widelca i gazów pieprzowych. Teraz czuję się bezpiecznie :P
A z tą czekolada to było tak, że są takie dobre niemieckie RUMOWE po 200 g. Kupiłam więc dwie- jedną, żeby była na wszelki wypadek, drugą, żeby zjeść. KAWAŁEK. I tak sobie jadłam ten kawałek za kawałkiem... Jakoś tak wyszło, że się skończyły. OBYDWIE. Jak widać "wszelki wypadek" był właśnie dzisiaj.
Pytanie co z tą dietą. Ano jest! Wieczorem wyszłam pobiegać "Chociaż te 5 km". Skończyło się na 15- prawie jedna tabliczka spalona. Jakby dołożyć te 9 -.- km z Trekiem to naprawdę spalona :)
Drastyczne diety jednak w moim przypadku nie wyjdą- przy małej podaży węglowodanów i kalorii po prostu nie mam energii, nie mam siły- najchętniej bym leżała. Nie wspominając o jakości prowadzonych zajęć.
To ja już wolę się nawpieprzać słodkiego, a potem to wybiegać i wyjeździć. Przynajmniej szczęście mnie nie opuszcza :D
A może zacząć robić karierę jako twarz okładek płyt disco polo? Coś w tym jest patrząc na to foto moto :D Tak się czułam po tej solidnej porcji czekolady. BAJECZNIE :P
Egzamin z Cuban Salsa Fit
Sobota, 7 lipca 2012 | dodano:09.07.2012
Km: | 22.18 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:57 | km/h: | 23.35 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Oczywiście, ze zdany- to była tylko formalność :) Od 12.00 do 18.00, 4 godziny tańca.
Praca.
Piątek, 6 lipca 2012 | dodano:09.07.2012
Km: | 34.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 22.67 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Rekoooord!
Czwartek, 5 lipca 2012 | dodano:06.07.2012Kategoria Praca
Km: | 31.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:10 | km/h: | 26.57 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
W końcu się udało dojechać do pracy ze średnią 30 km/h!
Trasa: Psie Pole- Nowy Dwór
15 km- równe 30 minut. Podjazd na Gądowiankę z tętnem 185, zjazd z Gądowianki:
10 sekund,
9,
8,
7...
Na Endomondo 14.90 km,
14.92,
14.94...
15 km!
Patrzę na czas- 30 minut.
W końcu!
Już parę razy próbowałam, ale zawsze kończyło się na średniej 28, 29 km/h. To teraz już mogę sobie odpuścić.
Dzisiaj (6.07) post ścisły- stojąca w miejscu waga (i obwody) mnie irytują, wkroczyłam więc na wojenną ścieżkę z własnym organizmem. Zobaczymy kto kogo szybciej wykończy dzisiaj. Czy ja jego czy on mnie.
Póki co była kawa, było 6 km biegania ze średnią HR 157, 5:43/km.
Wody, wody, jeszcze raz DUŻO wody!
Trasa: Psie Pole- Nowy Dwór
15 km- równe 30 minut. Podjazd na Gądowiankę z tętnem 185, zjazd z Gądowianki:
10 sekund,
9,
8,
7...
Na Endomondo 14.90 km,
14.92,
14.94...
15 km!
Patrzę na czas- 30 minut.
W końcu!
Już parę razy próbowałam, ale zawsze kończyło się na średniej 28, 29 km/h. To teraz już mogę sobie odpuścić.
Dzisiaj (6.07) post ścisły- stojąca w miejscu waga (i obwody) mnie irytują, wkroczyłam więc na wojenną ścieżkę z własnym organizmem. Zobaczymy kto kogo szybciej wykończy dzisiaj. Czy ja jego czy on mnie.
Póki co była kawa, było 6 km biegania ze średnią HR 157, 5:43/km.
Wody, wody, jeszcze raz DUŻO wody!
Praca.
Środa, 4 lipca 2012 | dodano:05.07.2012Kategoria Praca
Km: | 31.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:25 | km/h: | 21.88 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Nic ciekawego. Poza tym, że zakupiłam dziś ładowarkę do Nokii na dynamo. Zdesperowana żywotnością baterii musiałam to zrobić. Przyda się na dłuższe wyjazdy.
Historia rozmazanego oka. Test pro noise. Też tak macie?
Wtorek, 3 lipca 2012 | dodano:03.07.2012
Km: | 63.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:40 | km/h: | 23.81 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
1. Gdybym przed wyjazdem zobaczyła czarne chmury jakie kłębiły się nad Nowym Dworem zapewne założyłabym chociaż błotniki. A że byłam już 200 metrów od domu, cóż. Zahaczyłam tylko o Lidla z nadzieją, że jakieś <suche> skarpetki będą mieli w sprzedaży. Szkoda, że majtków nie było.
2. Na moście Milenijnym rozmarzony na widok Odry jadący z naprzeciwka Dyzio Marzyciel Niszczyciel prawie mnie nie zepchnął na barierki- dobrze że głos mam i prócz UWAGA pewno poczuł podmuch z mych płuc bo na lewo go zawiało. Ocalona!
3. Dobrze, że na podróż do pracy nr 2 ubrałam sobie ochraniacze Shimano. Szkoda, że musiałam wyciskać skarpetki po ich ściągnięciu.
4. Historia rozmazanego oka- jadę w dyscu ósemką (co zresztą było głupie i nieodpowiedzialne- ledwo tylne światła aut było widać). Jadę, z prawej mnie mija autobus i chlust jakby kto wiadro wody na moją głowę wylał.
Jadę dalej. Jadę Milenijnym. Z naprzeciwka jedzie autobus. I zgadnijcie co. Jak nie chluśnie to tym razem wanna wody na mnie wylądowała. I znowu oberwało mi się z prawej strony. Po chwili woda zaczęła mi strumyczkiem spod kasku spływać- też na prawo. Pretensji do nikogo nie mam, wszak cały Wrocław to dzisiaj jedna wielka kałuża.
I tak dojechałam- lewe oczko cudnie tuszem podkreślone, prawe- jak klaun z horroru (albo Mors na mono- zamiennie).
Czyżby to była TA pogoda, w którą zacznę ponownie ubierać gogle narciarskie?
Chyba łatwiej się po prostu nie malować. Do przemyślenia.
5. Pierwszy dzień w nowej drugiej pracy poszedł lepiej niż się spodziewałam. Praktycznie bez przygotowania.
6. Test pro noise na nieoświetlonej ulicy Osobowickiej wypadł pomyślnie. Dobra lampka, dobry wybór! Mocne światło, jazda pewna i komfortowa- nawet bez ustawienia maksymalnej mocy. Tylko się napociłam z zamocowaniem uchwytu lampki na kierownicę...
Też tak macie?
Tematycznie:
&feature=related
2. Na moście Milenijnym rozmarzony na widok Odry jadący z naprzeciwka Dyzio Marzyciel Niszczyciel prawie mnie nie zepchnął na barierki- dobrze że głos mam i prócz UWAGA pewno poczuł podmuch z mych płuc bo na lewo go zawiało. Ocalona!
3. Dobrze, że na podróż do pracy nr 2 ubrałam sobie ochraniacze Shimano. Szkoda, że musiałam wyciskać skarpetki po ich ściągnięciu.
4. Historia rozmazanego oka- jadę w dyscu ósemką (co zresztą było głupie i nieodpowiedzialne- ledwo tylne światła aut było widać). Jadę, z prawej mnie mija autobus i chlust jakby kto wiadro wody na moją głowę wylał.
Jadę dalej. Jadę Milenijnym. Z naprzeciwka jedzie autobus. I zgadnijcie co. Jak nie chluśnie to tym razem wanna wody na mnie wylądowała. I znowu oberwało mi się z prawej strony. Po chwili woda zaczęła mi strumyczkiem spod kasku spływać- też na prawo. Pretensji do nikogo nie mam, wszak cały Wrocław to dzisiaj jedna wielka kałuża.
I tak dojechałam- lewe oczko cudnie tuszem podkreślone, prawe- jak klaun z horroru (albo Mors na mono- zamiennie).
Czyżby to była TA pogoda, w którą zacznę ponownie ubierać gogle narciarskie?
Chyba łatwiej się po prostu nie malować. Do przemyślenia.
5. Pierwszy dzień w nowej drugiej pracy poszedł lepiej niż się spodziewałam. Praktycznie bez przygotowania.
6. Test pro noise na nieoświetlonej ulicy Osobowickiej wypadł pomyślnie. Dobra lampka, dobry wybór! Mocne światło, jazda pewna i komfortowa- nawet bez ustawienia maksymalnej mocy. Tylko się napociłam z zamocowaniem uchwytu lampki na kierownicę...
Też tak macie?
Tematycznie:
&feature=related
Paraliż za paraliżem i kontaktowy autobus.
Poniedziałek, 2 lipca 2012 | dodano:02.07.2012Kategoria Praca
Km: | 32.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 21.87 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Takie uwagi na dziś:
1. Dlaczego te pieprzone autobusy zawsze muszą mnie mijać w odległości pirazydżwi 0.5 metra lub mniej?!
2. Podczas jazdy DO pracy wyprzedził mnie na wałach jeden rowerzysta. Źle mi było z tym FUCKtem, więc zrównałam się z jego tempem i siadłam na kole, potem wyprzedziłam i tak żeśmy jechali do Milenijnego.
3. Jutro pierwszy dzień w nowej pracy- nie mam pojęcia jak się przygotować! Może w ogóle?
4. Jeżeli dzisiaj będę mieć znowu taką noc jak poprzednia to oszaleję. Co już przysypiałam to znowu atak paraliżu sennego. Chyba z 5 razy zmieniałam pozycję z horyzontalnej na embrionalną- z jednego boku na drugi i za każdym razem z trudem próbowałam opanować ciało umysłem. Przynajmniej świadomość, że się ZACZYNA nie doprowadza do momentu, w którym pojawia się KTOŚ.
Wkurzona niemało dopiero jak położyłam się na brzuchu to cholerstwo odpuściło. A przecież się wysypiam! Od dwóch dni... Biegam interwały. Od trzech dni... I odchudzam. Też od trzech... Zjadłabym (cokolwiek)! A tu nie, bo 23:24. To może kakao chociaż...
1. Dlaczego te pieprzone autobusy zawsze muszą mnie mijać w odległości pirazydżwi 0.5 metra lub mniej?!
2. Podczas jazdy DO pracy wyprzedził mnie na wałach jeden rowerzysta. Źle mi było z tym FUCKtem, więc zrównałam się z jego tempem i siadłam na kole, potem wyprzedziłam i tak żeśmy jechali do Milenijnego.
3. Jutro pierwszy dzień w nowej pracy- nie mam pojęcia jak się przygotować! Może w ogóle?
4. Jeżeli dzisiaj będę mieć znowu taką noc jak poprzednia to oszaleję. Co już przysypiałam to znowu atak paraliżu sennego. Chyba z 5 razy zmieniałam pozycję z horyzontalnej na embrionalną- z jednego boku na drugi i za każdym razem z trudem próbowałam opanować ciało umysłem. Przynajmniej świadomość, że się ZACZYNA nie doprowadza do momentu, w którym pojawia się KTOŚ.
Wkurzona niemało dopiero jak położyłam się na brzuchu to cholerstwo odpuściło. A przecież się wysypiam! Od dwóch dni... Biegam interwały. Od trzech dni... I odchudzam. Też od trzech... Zjadłabym (cokolwiek)! A tu nie, bo 23:24. To może kakao chociaż...
Olimp na Rysach!
Niedziela, 1 lipca 2012 | dodano:01.07.2012
Km: | 42.61 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 20.45 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
O dzisiejszych kilometrach nie ma co pisać- wybrałam się na głodnego po kawie i jeszcze wczoraj wieczorem przed spaniem 5 km interwałów biegowych. Skutkowało to jazdą bez sił, w fatalnym humorze ze zmarszczonym czołem. W trakcie moich katuszy zadzwonił Kamil i chciał się dołączyć. Ostrzegłam, że radością nie tryskam i jak chce się dołączyć to na własne ryzyko. Odważny jest, bo po 50 minutach spotkaliśmy się w miejscowości Szczodre i pojechaliśmy już w stronę domu- dalsza jazda groziłaby utrwaleniem się zmarszczek mimicznych na czole od ciągłego marszczenia BRWI.
Poniżej zamieszczę opis wypadu w Tatry, wszak ciekawsze rzeczy działy się tam, aniżeli podczas moich krótkich rowerowych podróży.
Sprawa miała się tak, że początkowo miał to być wypad trzydniowy. Komplikacje na uczelni skróciły wyjazd do dwóch dni- chcieliśmy zaliczyć Rysy, przenocować w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów i gdzieś jeszcze zawędrować. Ostatecznie kontuzja Zielonego, bolące kolana Bartka oraz zapowiadająca się następnego dnia zła pogoda zmusiły nas do powrotu jeszcze tego samego dnia.
Nikt specjalnie nie protestował, gdyż wchodzenie na Rysy z ważącymi niemało plecakami wszystkim nieźle dały w kość! Że nie wspomnę o schodzeniu po asfalcie z Morskiego Oka- istna katorga fizyczna i psychiczna.
Cały wyjazd zaczął się we wtorek o 23.00, o 6.00 byliśmy na Łysej Polanie, 13.00 na szczycie, 18.00 w schronisku nad Morskim Okiem. Tutaj płeć piękna zażyła kąpieli pod prysznicem, płeć brzydka stwierdziła, iż nie będzie pozbywać się swoich feromonów. Pokonaliśmy asfalt, koło 21.00 wsiedliśmy do busa, po 2.00 byliśmy we Wrocławiu.
Relacja pisana na zamówienie prezesa Wojciecha :)
Gdy świerszcze już grały pewnej nocy czerwcowej
Czekał na nas bus czerwony do drogi gotowy.
Krótka wskazówka na liczbę 11 się przesunęła
Długa na dwunastej miejsce zajęła.
Szofer już pali gumę, benzyna w baku zawrzała
Wsiadamy z okrzykiem "Gazu czerwona strzała!"
Luksusu ni komfortu nikt nie doświadczył tej nocy
Nie taki zresztą cel i marzenie mieli Olimpowcy.
Przygoda to nie "All inclusive" i hotele pięciogwiazdkowe
To nieprzewidziane sytuacje i ryzyko zdroworozsądkowe.
Duża wskazówka na tarczy pełne koło sześć razy zatoczyła
Mała raptem 180 stopni pokonała- piąta wybiła!
Na Łysej Polanie wita nas pan parkingowy
Sowitych opłat za postój poborowy.
Haracz zapłacony, plecaki ubrane
Ruszamy po śniadaniu opuszczając Łysą Polanę.
Ruszyła maszyna, OLIMPU drużyna
I tak się górska przygoda zaczyna:
I toczy się z mozołem koło za kołem,
Do taktu turkoce... Ups, pomyłka mała
To nie tak nasza tatrzańska bajka leciała.
Pokonaliśmy asfalt- będzie sprostowanie,
bo dopiero nad Morskim Okiem było śniadanie!
Prawda więc taka, że przez kilometrów parę
Mały Głód nas nie opuszczał- jakby za karę.
Były warzywa, kanapki, czekolady i misie tez były!
"Brunatne?"- spytacie. Niestety. Tylko z żelatyny.
Węglowodanami przepełnieni stołówkę opuszczamy,
Wszak już się do rąk wyrywają czekany.
Nie wiem kto bardziej się zawiódł- one czy dziewczyny,
Że na darmo taki osprzęt ze sobą nosiły.
Stosunek tras ośnieżonych do lodem niepokrytych
To jak porównanie szczytów wymarzonych do tych zdobytych.
W naszych głowach ich mnóstwo- setki, tysiące?
A w rzeczywistości zaliczamy mniej ograniczeni przez pieniądze.
Bo nie tylko sprzęt kosztuje, nie tylko wyprawy
Czas najdroższą rzeczą na górskie wyprawy.
Wracając do bajki z ośmioma głównymi bohaterami,
Po drodze na szczyt kozice mijamy.
Napawając się widokiem jakie Tatry nam zafundowały,
Grzejąc promieniami słońca, które nas otulały,
Doszliśmy do odcinka, gdzie łańcuchy wspomagały
Gdzie co raz trudniejsze i bardziej śliskie skały.
Szlaki szlakami, chłopcy chłopcami!
"Na Kukuczkę" wchodzili zamiast z łańcuchami.
I'm too sexy for my love, I'm to sexy for your party!- prezes Olimpu we własnej osobie :D
Część piękniejsza ekipy plecaków się pozbyła
Górskim skałom swój dobytek powierzyła.
Kto kombinuje- wygrywa. Finału domyślcie się sami-
Płeć piękna pierwsza górowała nad Rysami i facetami!
Doszli Panowie, wszyscy w komplecie,
A teraz z flagą Olimpu zrobimy zdjęcie!
Jest dowód, pamiątka, miejsce w albumie już gotowe
A my chwytając chwilę w obłokach zanurzamy głowę.
"Usiedli i patrzą na spowite błękitem niebo"
Tego dnia nie widzieliśmy nic piękniejszego.
Cel osiągnięty, a teraz zejść trzeba
Z niechęcią oddalamy się od bram do nieba.
W powrocie doskwierać zaczęło zmęczenie
I tylko już jedno mieliśmy marzenie-
by jak najszybciej znaleźć się w busie
Ale nie zniechęciło to niektórych do marzeń o Elbrusie.
Zjazd na karimacie!
"Widziałeś te faje za nami? Na jeden dzień w Tatry przyjechali!"
I tak śpiący, zmęczeni- jak czołgiem przejechani
Przepełnieni cudownymi, górskimi wspomnieniami
W czerwonej strzale kierunek na Wrocław obieramy
W głębokim śnie pogrążeni chrapaniem Tatry żegnamy.
Podsumowując wyjazd cały
Miał być wielki, a był mały.
Z planowanych trzech dni jeden się zrobił
Ale któż by nam w zdobyciu Rysów przeszkodził!
Bo tak naprawdę liczą się te małe spełnione marzenia
Z ludźmi, których po latach się przywoła we wspomnieniach...
Spaliśmy u koleżanki. Rano wspólne śniadanie. Jak prezes zrobi śniadanie to nie ma chooja we wsi- za to jest jajecznica na podłodze!
Następnego dnia umówiliśmy się na wspólne robienie i jedzenie pizzy. Była pizza, był pokaz zdjęć, była wódka, o której zapomnieliśmy- z NIMI tak już jest! Nastrój był tak sielankowy, że wspomagacze nie były potrzebne.
Czas na mecz i spotkanie ze starymi Olimpowiczami. W czarnym pokoju...
Godzina 00.30. Szósta próba.
"Dzień dobry, ja jestem sąsiadem spod czwórki. Wyszedłem wyrzucić śmieci i mi się brama zatrzasnęła!"
Na Grabiszyńskiej. Z widokiem na Sky Tower.
To były 2 długie dni na pełnych obrotach. Kilka nowych znajomości, masa wspomnień, nieschodzący z twarzy uśmiech :)
Poniżej zamieszczę opis wypadu w Tatry, wszak ciekawsze rzeczy działy się tam, aniżeli podczas moich krótkich rowerowych podróży.
Sprawa miała się tak, że początkowo miał to być wypad trzydniowy. Komplikacje na uczelni skróciły wyjazd do dwóch dni- chcieliśmy zaliczyć Rysy, przenocować w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów i gdzieś jeszcze zawędrować. Ostatecznie kontuzja Zielonego, bolące kolana Bartka oraz zapowiadająca się następnego dnia zła pogoda zmusiły nas do powrotu jeszcze tego samego dnia.
Nikt specjalnie nie protestował, gdyż wchodzenie na Rysy z ważącymi niemało plecakami wszystkim nieźle dały w kość! Że nie wspomnę o schodzeniu po asfalcie z Morskiego Oka- istna katorga fizyczna i psychiczna.
Cały wyjazd zaczął się we wtorek o 23.00, o 6.00 byliśmy na Łysej Polanie, 13.00 na szczycie, 18.00 w schronisku nad Morskim Okiem. Tutaj płeć piękna zażyła kąpieli pod prysznicem, płeć brzydka stwierdziła, iż nie będzie pozbywać się swoich feromonów. Pokonaliśmy asfalt, koło 21.00 wsiedliśmy do busa, po 2.00 byliśmy we Wrocławiu.
Relacja pisana na zamówienie prezesa Wojciecha :)
Gdy świerszcze już grały pewnej nocy czerwcowej
Czekał na nas bus czerwony do drogi gotowy.
Krótka wskazówka na liczbę 11 się przesunęła
Długa na dwunastej miejsce zajęła.
Szofer już pali gumę, benzyna w baku zawrzała
Wsiadamy z okrzykiem "Gazu czerwona strzała!"
Luksusu ni komfortu nikt nie doświadczył tej nocy
Nie taki zresztą cel i marzenie mieli Olimpowcy.
Przygoda to nie "All inclusive" i hotele pięciogwiazdkowe
To nieprzewidziane sytuacje i ryzyko zdroworozsądkowe.
Duża wskazówka na tarczy pełne koło sześć razy zatoczyła
Mała raptem 180 stopni pokonała- piąta wybiła!
Na Łysej Polanie wita nas pan parkingowy
Sowitych opłat za postój poborowy.
Haracz zapłacony, plecaki ubrane
Ruszamy po śniadaniu opuszczając Łysą Polanę.
Ruszyła maszyna, OLIMPU drużyna
I tak się górska przygoda zaczyna:
I toczy się z mozołem koło za kołem,
Do taktu turkoce... Ups, pomyłka mała
To nie tak nasza tatrzańska bajka leciała.
Pokonaliśmy asfalt- będzie sprostowanie,
bo dopiero nad Morskim Okiem było śniadanie!
Prawda więc taka, że przez kilometrów parę
Mały Głód nas nie opuszczał- jakby za karę.
Były warzywa, kanapki, czekolady i misie tez były!
"Brunatne?"- spytacie. Niestety. Tylko z żelatyny.
Węglowodanami przepełnieni stołówkę opuszczamy,
Wszak już się do rąk wyrywają czekany.
Nie wiem kto bardziej się zawiódł- one czy dziewczyny,
Że na darmo taki osprzęt ze sobą nosiły.
Stosunek tras ośnieżonych do lodem niepokrytych
To jak porównanie szczytów wymarzonych do tych zdobytych.
W naszych głowach ich mnóstwo- setki, tysiące?
A w rzeczywistości zaliczamy mniej ograniczeni przez pieniądze.
Bo nie tylko sprzęt kosztuje, nie tylko wyprawy
Czas najdroższą rzeczą na górskie wyprawy.
Wracając do bajki z ośmioma głównymi bohaterami,
Po drodze na szczyt kozice mijamy.
Napawając się widokiem jakie Tatry nam zafundowały,
Grzejąc promieniami słońca, które nas otulały,
Doszliśmy do odcinka, gdzie łańcuchy wspomagały
Gdzie co raz trudniejsze i bardziej śliskie skały.
Szlaki szlakami, chłopcy chłopcami!
"Na Kukuczkę" wchodzili zamiast z łańcuchami.
I'm too sexy for my love, I'm to sexy for your party!- prezes Olimpu we własnej osobie :D
Część piękniejsza ekipy plecaków się pozbyła
Górskim skałom swój dobytek powierzyła.
Kto kombinuje- wygrywa. Finału domyślcie się sami-
Płeć piękna pierwsza górowała nad Rysami i facetami!
Doszli Panowie, wszyscy w komplecie,
A teraz z flagą Olimpu zrobimy zdjęcie!
Jest dowód, pamiątka, miejsce w albumie już gotowe
A my chwytając chwilę w obłokach zanurzamy głowę.
"Usiedli i patrzą na spowite błękitem niebo"
Tego dnia nie widzieliśmy nic piękniejszego.
Cel osiągnięty, a teraz zejść trzeba
Z niechęcią oddalamy się od bram do nieba.
W powrocie doskwierać zaczęło zmęczenie
I tylko już jedno mieliśmy marzenie-
by jak najszybciej znaleźć się w busie
Ale nie zniechęciło to niektórych do marzeń o Elbrusie.
Zjazd na karimacie!
"Widziałeś te faje za nami? Na jeden dzień w Tatry przyjechali!"
I tak śpiący, zmęczeni- jak czołgiem przejechani
Przepełnieni cudownymi, górskimi wspomnieniami
W czerwonej strzale kierunek na Wrocław obieramy
W głębokim śnie pogrążeni chrapaniem Tatry żegnamy.
Podsumowując wyjazd cały
Miał być wielki, a był mały.
Z planowanych trzech dni jeden się zrobił
Ale któż by nam w zdobyciu Rysów przeszkodził!
Bo tak naprawdę liczą się te małe spełnione marzenia
Z ludźmi, których po latach się przywoła we wspomnieniach...
Spaliśmy u koleżanki. Rano wspólne śniadanie. Jak prezes zrobi śniadanie to nie ma chooja we wsi- za to jest jajecznica na podłodze!
Następnego dnia umówiliśmy się na wspólne robienie i jedzenie pizzy. Była pizza, był pokaz zdjęć, była wódka, o której zapomnieliśmy- z NIMI tak już jest! Nastrój był tak sielankowy, że wspomagacze nie były potrzebne.
Czas na mecz i spotkanie ze starymi Olimpowiczami. W czarnym pokoju...
Godzina 00.30. Szósta próba.
"Dzień dobry, ja jestem sąsiadem spod czwórki. Wyszedłem wyrzucić śmieci i mi się brama zatrzasnęła!"
Na Grabiszyńskiej. Z widokiem na Sky Tower.
To były 2 długie dni na pełnych obrotach. Kilka nowych znajomości, masa wspomnień, nieschodzący z twarzy uśmiech :)