3 sekundy i po maratonce...
Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano:31.07.2013
Km: | 31.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 20.67 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Wracałam z pracy. Złowrogo przez całe 25 km towarzyszyły mi błyskawice. Robiły wrażenie, szczególnie jadąc po ciemku, lewa krzaki, prawa krzaki, zero samochodów i tylko mój Pro noise. Nie grzmiało. Same efekty świetlne.
"Obym zdążyła, nim coś się zacznie dziać!"
Już we Wrocławiu dwa razy tak się błysnęło mocno, że aż oślepiło. Wszystko gdzieś ponad chmurami, bo grzmotów nie było słychać.
6 km od domu zerwał się wiatr. Nie wiatr. Jadąc zastanawiałam się czy czasem zaraz nie napotkam jakiejś trąby powietrznej. W pewnym momencie stanęłam, bo cały piasek z ulic i chodników podrywało do góry i sypało prosto do oczu. Poza tym przy silniejszych podmuchach zwiewało co najmniej metr na bok. Przymykając oczy jakoś ruszyłam dalej. Zaczyna kropić. Zaczyna padać. "Jebło" deszczem! Inaczej się tego nazwać nie da. To były 3 sekundy. Tak szybko to nawet pod prysznicem nie zdążyłabym się namoczyć. Mało tego, że ulewa to jeszcze wciąż silny wiatr łamiący gałęzie drzew. Nie było się gdzie schować, taki rejon... Powoli przymykając oczy parłam do przodu. Tusz z rzęs wytarłam w koszulkę. Z nieba już pełną parą błyskawice i wtórujący im subwoofer. Po powrocie godzinę dochodziłam do siebie. Ja, moje buty i ubrania. Dobrze, że i tak wyższy poziom trudności zdarzył się dopiero po 25 kilometrach... :)
"Obym zdążyła, nim coś się zacznie dziać!"
Już we Wrocławiu dwa razy tak się błysnęło mocno, że aż oślepiło. Wszystko gdzieś ponad chmurami, bo grzmotów nie było słychać.
6 km od domu zerwał się wiatr. Nie wiatr. Jadąc zastanawiałam się czy czasem zaraz nie napotkam jakiejś trąby powietrznej. W pewnym momencie stanęłam, bo cały piasek z ulic i chodników podrywało do góry i sypało prosto do oczu. Poza tym przy silniejszych podmuchach zwiewało co najmniej metr na bok. Przymykając oczy jakoś ruszyłam dalej. Zaczyna kropić. Zaczyna padać. "Jebło" deszczem! Inaczej się tego nazwać nie da. To były 3 sekundy. Tak szybko to nawet pod prysznicem nie zdążyłabym się namoczyć. Mało tego, że ulewa to jeszcze wciąż silny wiatr łamiący gałęzie drzew. Nie było się gdzie schować, taki rejon... Powoli przymykając oczy parłam do przodu. Tusz z rzęs wytarłam w koszulkę. Z nieba już pełną parą błyskawice i wtórujący im subwoofer. Po powrocie godzinę dochodziłam do siebie. Ja, moje buty i ubrania. Dobrze, że i tak wyższy poziom trudności zdarzył się dopiero po 25 kilometrach... :)