Szczęście jest wyborem!

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Prenumeratorzy bloga

wszyscy znajomi(68)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maratonka.bikestats.pl
wezyrStatystyki zbiorcze na stronę

linki

Śnieżka i nieplanowany marsz na orientację

Niedziela, 10 marca 2013 | dodano:10.03.2013
Km:0.00Km teren:0.00 Czas:km/h:
Pr. maks.:0.00Temperatura: HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:Trek 7100
Z planowanego weekendu w Tatry zrobiła się jednodniowa Śnieżka. Uzbierało się tyle ludzi, by zapełnić 5-osobowe auto. Nawet 6 nas było- o tym na zdjęciach.

Jako poranny budzik nastawione mam radio. Sama pobudka nie była zbyt przyjemna- fakty w RMFie i słowa "Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zginęli podczas wyprawy na Broad Peak". Zostać obudzonym przypomnieniem tych wydarzeń... Sobota zaczęła się bez uśmiechu na twarzy. Przez następne godziny nic nie wskazywało na przemieszczenie się kącików ust ku górze.

Poranek fatalny. Czułam się źle. Na tyle, by zrezygnować z wyjazdu. Zażyłam jednak dropsy z apteki i z nadzieją postanowiłam spędzić sobotę tak jak to zaplanowałam ja, a nie mój organizm. Po dwóch godzinach jazdy wróciłam do żywych, jaka ulga! Wraz z nią- humor zaczął dopisywać.

Podejście od strony czeskiej, zejście klasycznie. Mokry śnieg, niebo zachmurzone, bez opadów, bardzo ciepło. Przy podejściu pot spływał po czole.

Czas wejścia: niecałe 4 h
Czas zejścia: 1 h 40'
Czas marszu na orientację: 2h




Czarna owca wyjazdu- nie dawała się zdobyć byle obwąchaniem!



Przepieski Husky



Na szczycie czekolada z robakami musi być!



I żelki...



łOscypek się należał!

Z sosem czosnkowym:



Z żurawiną (najlepszy!):




Zeszliśmy do Karpacza, zjedliśmy sery i... Tak właściwie to gdzie my zaparkowaliśmy???

Nie znaliśmy ulicy, nie pamiętaliśmy nic charakterystycznego, nie wiedzieliśmy nic.

Bezradnie piątka zdobywców Śnieżki miotała się z czarnym kundelkiem po mieście próbując skojarzyć cokolwiek z miejscem pozostawienia auta. Na daremno. I pewnie gdyby nie pani ze sklepu zamiast dnia w Karpaczu zrobiłby się weekend. Dzięki naszym ubogim wskazówkom jak wyglądała ta okolica (był tam dom na sprzedaż!), skojarzyła co nieco i pokazała na mapie jak dojść do prawdopodobnego miejsca pobytu auta.

Czas poszukiwania wynosił około dwóch godzin. Jak widać- zakończony sukcesem.


W sumie zrobiliśmy dzisiaj ok. 25 km. Olimp górą!



I jeszcze harem szejk :)


komentarze
Na tej grani w Alpach to niewiele mniej nam wiało niż Wam w Tatrach, do zdjęć z rowerami uniesionymi nad głową parę razy podchodziliśmy, co było na 4tys to już wolę nie myśleć ;))
Dlatego między innymi zimowe wyprawy w Himalaje to jest takie ekstremum, najgorsze nie są temperatury u góry koło -30''C (na Antarktydzie bywa czasem i mniej) - ale właśnie wiatry, trzeba długo czekać na okna pogodowe, które są z reguły za krótkie, odwrót nie raz oznacza warunki niemal huraganu, a jak do tego dołożymy brak tlenu i temperaturę - to już są zupełnie nieludzkie warunki.

Też uważam wiatr za najgorszego przeciwnika rowerzysty, strasznie dołująco działa na psychikę, deszcz czy zimno przy dobrym ekwipunku da się przeżyć, ale na wiatr nie ma mocnych; dlatego w rejonach (z grubsza) europejskich najtrudniejszym miejscem na rower jest Islandia (na morskich wyspach zawsze wieje, tym potężniej im dalej są od kontynentu), do tego tam właściwie nie ma lasów, miast (poza Reykjavikiem) - czyli nic tego wiatru nie ogranicza. W Alpach na szosach już rzadko tak mocno wieje, natomiast wysoko na graniach to już inna rozmowa.

Co do kolan - to bardzo polecam zainteresowanie się kwestią prawidłowej sylwetki. Ja długo się bujałem po lekarzach, stosowałem opaski na kolana itd. - ale to wszystko w skrócie psu na budę - zwalczasz (i to nieudolnie) tylko skutki, a nie przyczyny kontuzji. Sama jazda na rowerze jest dla kolan mniej kontuzyjna niż chodzenie czy tym bardziej bieganie, bo mniejszy ciężar na nich "wisi". Ale na rowerze noga i kolano tysiące razy powielają dokładnie ten sam ruch, więc jeśli mamy błędną sylwetkę, nawet minimalnie - zaczyna boleć i odpoczynek czy leczenie niewiele daje jak wsiadamy i znowu "orzemy" to kolano. Najczęściej spotykaną rowerową kontuzją jest chondromalacja rzepki, ściera się właśnie chrząstkę stawową objawem jest ból jakby pod rzepką, to powoduje przede wszystkim za niskie siodełko (w takiej pozycji zmniejszamy przycieranie rzepki o powierzchnię stawu). Ale rodzajów kontuzji jest wiele, zdiagnozowanie co za ból odpowiada to 80-90% sukcesu, ja np. na BBTour w 2011 roku jechałem 650km z coraz mocniejszym bólem, już mocno zniechęcony rozmyślałem o wycofaniu się, pomogły mi środki przeciwbólowe, ale takie środki są bardzo niebezpieczne, tylko ból maskują i można się załatwić na amen. Dopiero po wyścigu doszedłem do wniosku, że kontuzję powodowało naciskanie pedału środkiem, a nawet tyłem stopy. Więc mimo, że nie przepadam za pedałami zatrzaskowymi przesiadłem się na nie, ponieważ wymuszają pedałowanie przodem stopy - i to znacząco pomogło.

Ale tak jak wspominałem - do walki z kontuzjami potrzeba bardzo dużo cierpliwości, bo nasz organizm to system naczyń połączonych, często jest tak, że zmieniając sylwetkę odciążasz jeden rejon kolana, naciągasz za to inny rejon czy mięsień itd. Generalnie są ludzie wrażliwi na takie problemy, a są i tacy, których nic nie rusza i mimo ogromnych dystansów żadnych problemów nie mają. Nie ma jakiejś idealnej pozycji dla wszystkich, są tylko pewne ogólne założenia, bo każdy z nas jest inaczej zbudowany, ma inną długość kości udowych, piszczeli, stopę z większym czy mniejszym płaskostopiem itd. Ty np. ćwiczysz salsę, tańczysz - to pewnie jesteś dość gibka i dobrze rozciągnięta, a to spory plus na rowerze, ja np. jestem bardzo sztywny i jakieś aerodynamiczne sylwetki na rowerze bardzo szybko doprowadzają do bólu pleców itd.

Ja w czasie jazdy na dłuższych trasach zawsze mam ze sobą klucze, którymi mogę regulować siodełko (góra-dół, przód-tył), czy ustawienie bloków w butach (jeśli się używa zatrzasków) - i jeśli są jakieś większe problemy, ból staje się wyraźnie odczuwalny - to staram się reagować, zmieniając ustawienie patrzę czy coś to pomogło (by to ocenić trzeba te kilkanaście km przynajmniej przejechać) itd. Wymaga to dużo cierpliwości, by lepiej poznać swój organizm, z czasem już z grubsza wiemy co może powodować dany typ bólu.
wilk
- 12:03 wtorek, 12 marca 2013 | linkuj
lorki możesz "targać" na nogach :)
a zdeponować je możesz w schronisku. :]

Na naszych oczach nowa W. Rutkowska nam wyrasta! ;)
mors
- 20:02 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
Mors- zawsze walczę z miejscem w plecaku, a Ty mi jeszcze sugerujesz, że rolki się zmieszczą? Dobre!

Poza tym targaj te rolki po górach. Jedyne czego by mi się odechciało to rolek, pewnie bym je utopiła w Czarnym Stawie.

Na MB będzie wyprawa raczej z przyjemnością niż na czas. Zobaczymy czy pogoda pozwoli stanąć na szczycie. A jeśli przeżyję i będę mieć fotę z wierzchołka to reakcja będzie wręcz odwrotna- apetyt rośnie w miarę jedzenia.
maratonka
- 19:43 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
oko - to tam są jeszcze jakieś dziewczyny?! o, dopiero teraz otwarły mi się oczy... ;)

mara. - a nie dałoby się wrzucić rolek do plecaka i te bardziej płaskie odcinki drogi do MOka przejechać? Byś miała połączenie swoich zajawek i to chyba bezkarne (chyba że regulamin TPN to też przewidział, trzeba by poczytać..). No i oryginalnie by było. ;] Ja np. myślę machnąć tę trasę na Żyrafce :) (ponoć da się wynegocjować indywidualne zezwolenie na mono).

Jak na MB będziesz wchodzić równie ambitnie jak ambitną byłaś podczas wyprawy na Hel(l), to biada BS. Nie będzie co już czytać śmiechowego...
A jeśli przeżyjesz, to może chociaż odechce Ci się gór. ;)

PS. jeszcze nie wiem. ;) Jeszcze pomyślę i poobserwuję. ;)
mors
- 18:58 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
wilk- jak to się mówi złej baletnicy rąbek u spódnicy... ;) Dać na pewno by dało radę, ale jak sam napisałeś rowerzyści są wrogiem w górach u nas w Polsce. Na pewno w tym roku połączę te dwie rzeczy, ale bez pakowania się na tereny parków. Ileż to razy szłam do Morskiego i wzdychałam jak fajnie by było ten piekielny asfalt pokonać rowerem!

Zdjęcia z lodowca- rewelacyjne, nakręciłeś mnie trochę. Może sobie jeszcze na ten rok jakieś Alpy rowerowe zaplanuję. Wszystko zależy jak się życie potoczy po uzyskania tytułu mgr.

Obejrzałam film- widoki niesamowite. Może sam zjazd nie był tak spektakularny jak te na skiturach w produkcji "All I can", ale sam fakt wniesienia na taką wysokość rowerów już budzi podziw! Wszystko przede mną!

A wiatr najgorszym przeciwnikiem dla rowerzysty. Jak dla mnie może padać śnieg, deszcz, ale przy wietrze wszystkiego się odechciewa. A nawet jak się chce to czasem nie można- tak jak było w Twoim przypadku. Ja w tym roku w Tatrach pierwszy raz doświadczyłam wiatru, który przewracał wszystkich po kolei. Jeżeli u Was było podobnie nic dziwnego, że plany ataku Breita pofrunęły z wiatrem ;)


Sprawa kolan... Nie wiem czy tutaj kwestia siodełka ma znaczenie. Przed kontuzją mogłam robić po 160 km i nic nie bolało. Teraz raptem 100 i wymiękam. Jakbym się nabawiała ubytków w chrząstce stawowej... Spróbuję za Twoją poradą pokombinować z tym ustawieniem, chociaż wątpię, żeby to pomogło.

Właśnie się zastanawiałam jak to jest- robisz po tyle km jeździsz i nic się specjalnego nie dzieje. To kolano uniemożliwia mi teraz jakiekolwiek wyprawy. Nawet krótkie górskie- podjazdy mocniej obciążają staw i przy mniejszym dystansie, ale na podjazdach równie szybko doskwiera ból.

Skąd "wynajmujesz" ludzi na takie wyprawy? Fora internetowe?


tomek- nie bez powodu taki nick sobie wymyśliłeś rozumiem :)

mors- "wymiatarką" byłam, bo w zeszłym roku nikt z kobiet tak zawzięcie nie jeździł. Z roku na rok jest co raz więcej "wymiatarek". A czy teraz czy te kilkanaście miesięcy wstecz- i tak jeżdżę tylko do pracy i na uczelnię. W 2012 długich wycieczek podczas piętnastostopniowych mrozów też nie robiłam :)

Może i mam mniej km, ale kosztem tego rozwinęłam się zawodowo, znalazłam nowe hobby (a raczej ono znalazło mnie), zaangażowałam się w rzeczy, o które wcześniej sama siebie bym nie posądziła.

Wyprawy górskie nie są zamiast. W zimie nigdy mnie nie ciągnęło do długich rowerowych wycieczek. Poczekaj do wiosny! :)

"Poza tym, może byś potrzebowała wyjechać na kilkudniową, rowerową włóczęgę, bez żadnych terminów i na pełnym luzie... tamta słynna, nad morze, była (zde)zorganizowana tak, by było co pisać/czytać i wspominac, ale także, aby się zniechęcić.."

Ta wyprawa nad morze to było wyzwanie jak np maraton. Absolutnie nie była organizowana dla przyjemności tylko dla osiągnięcia konkretnego celu. Tak naprawdę nie mam za sobą długiej wyprawy rowerowej "na luzie". Ale jak pisałam- gdy się jest zdanym tylko na siebie i swój sprzęt, z daleka od cywilizacji- człowiek się wycisza. A gdy się jeszcze osiągnie planowany szczyt, a potem wróci do codzienności... Mnie wtedy nic nie wkurzało. Czułam się tak wewnętrznie uspokojona, że piesi na DDRach mnie nie wkurzali. Nie to, że się irytowałam, ale olewałam. Po prostu mnie to nie ruszało. Może to było trochę takie uczucie, że jest się ponad tymi wszystkimi ludźmi. Bo spełniam swoje zachcianki, osiągam coś, co daje mi siłę i sprawia, że życie nie jest nudne, nijakie. Wychodzę poza sferę komfortu, potrafię sobie poradzić w trudnych warunkach. To daje kopa do życia. Wszystko po powrocie wydawało się takie łatwe i przyjemne :)

PS. "To daje do myślenia..."- i co o tym myślisz?


maratonka
- 17:20 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
Na Śnieżkę nie potrzeba super terenowego roweru, na swoim Treku dasz radę bez problemu, ja raz tam byłem na trekingu z sakwami i oponami 28mm, chociaż za tak wąskie opony płaci się średnią na zjeździe poniżej 10km/h ;))

A w zeszłe wakacje udało nam się z kolegą sforsować z rowerami lodowiec pod Matterhornem, a gdyby tak strasznie nie wiało (potrafiło przewrócić dorosłych facetów) mieliśmy atakować czterotysięczny Breithorn, specjalnie po to całą wyprawę wieźliśmy kilogramowe raki. Polecam wspaniale nakręcony film (z użyciem helikoptera) na którym mistrz świata w MTB Thomas Frischknecht wraz z kolegą najpierw weszli z rowerami na plecach na ten czterotysięcznik, a następnie zjechali rowerami z samego szczytu Breithornu! (trzeba chwilę odczekać na reklamy, ale warto bo górskie ujęcia boskie).

Tak więc można spokojnie pogodzić jazdę na rowerze z wyzwaniami w górach, choć w tym celu zdecydowanie polecam Alpy, daleko przebijające polskie góry krajobrazami, skalą trudności podjazdów, długością zjazdów, wreszcie dostępnością pięknych szlaków dla rowerzystów, tam nikt bitych dróg którymi jeżdżą ciężkie kamazy (jak na Śnieżkę czy do Morskiego Oka) dla rowerów nie zamyka, w Polsce rowerzyści są wrogiem każdego parku narodowego, ich władze potrafią tylko zakazywać, bo tak jest im zwyczajnie wygodniej.


Kwestia kolan - bujałem i bujam się z tym bardzo często ze względu na wiele maratońskich dystansów które pokonuję i które są moją pasją. I moja rada jest taka, że by takich kontuzji unikać musisz przywiązywać ogromne znaczenie do pozycji na rowerze, nawet parę milimetrów na wysokości siodła robi różnicę. Szukanie idealnej pozycji to trudne zadanie, wymaga wielkiej cierpliwości, ale jest to wykonalne, trzeba zwracać uwagę na wszystkie parametry (wysokość siodła, przód-tył, pozycja stopy na pedałach, długość i wysokość mostka itd)
wilk
- 13:14 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
No to tym ostatnim zdaniem mnie trochę uspokoiłaś. ;)
Jeszcze w zeszłym roku byłaś dla mnie (i pewnie dla wielu) taką rowerową Muzą i niedoścignioną wymiatarką. ;)
Teraz masz mniej km ode mnie i innych średniaków ;) i jeszcze jak ZAMIAST (a nie oprócz) wypraw rowerowych pojawiły się wyprawy wspinaczkowe, to to już jest bordowy alarm. ;)

Zmniejszysz tempo i przeładowanie roweru, to kolano odżyje.
Poza tym, może byś potrzebowała wyjechać na kilkudniową, rowerową włóczęgę, bez żadnych terminów i na pełnym luzie... tamta słynna, nad morze, była (zde)zorganizowana tak, by było co pisać/czytać i wspominac, ale także, aby się zniechęcić..

PS. zaangażowałaś się w ten temat jak chyba w żaden inny. To daje do myślenia...
mors
- 20:16 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Mors:
"A szusowanie rowerem po serpentynach z pewnością nie jest porównywalne do wspinaczki wysokogórskiej, no ale chyba jest troszkę ciekawsze, niż rutynowe dojazdy do pracy czy po bułki (i waciki ;) )."

Rozróżnić należy u mnie co najmniej dwa rodzaje wycieczek rowerowych- te dojazdowe, które się odbywają, bo MUSZĘ dojechać do pracy, na uczelnię itd. oraz wycieczki typowe czyli wsiadam i jadę przed siebie, bo mam na to ochotę, czas i być może jakiś cel, który chcę osiągnąć w celach krajoznawczych.

Olimp mnie nie zderowryzuje, ale jak sam zauważyłeś góry stały się teraz dla mnie równie pociągającym hobby, a z racji bardzo zżytej ze sobą grupy jaką jest Olimp, wciąż wychodzącej z inicjatywą wyjazdów/spotkań częściej zdarzają się wyjazdy w góry niż na typowe wycieczki rowerowe. Być może, gdybym miała rowerową grupkę równie sprawną jak górską to byłoby więcej roweru.

Poza tym chyba najważniejsza sprawa jeżeli chodzi o moje wycieczki- kolano. Nie przejadę więcej jak 100-120 km- i planuj tu wyprawę ;)

Przyznam szczerze, że po wyprawie na Mulhacen dostałam takiego kopa, jakiego nie odczułam po jakże heroicznej jeździe z Wrocławia nad morze na rowerze. Będąc w takich warunkach gdzie nie liczy się czas tylko to, żeby dojść wyżej, przetrwać- odrywasz się zupełnie od takiego codziennego życia. Nie widzisz samochodów, ulic, domów. Nie masz łazienki, sklepów, Mc Donalda. Całkowity reset.

I tego mi zdecydowanie potrzeba do szczęścia :)

Rower jest równie nieodłącznym elementem mojego życia, aczkolwiek nie dostarcza mi aż takich doznań jak zdobywanie szczytów, o czym przekonałam się niedawno.

Różnica Morsie jest taka, że Ty jedziesz w góry dla roweru, ja jadę w góry dla gór i Olimpu.

Niebawem Cię zaskoczę i pojadę w góry tak jak Ty- dla roweru! :)



Petroslavrz- podpisuję się pod Twoim komentarzem rękami i kołami :) Tez nie mam parcia, żeby wjechać na Śnieżkę. Na pewno nie nielegalnie. A co do corocznego wjazdu... To jest bardzo duży wysiłek, na który nie jestem gotowa i którego na razie nie potrzebuję do szczęścia. Lubię wyzwania, ale to na razie mnie nie pociąga.

Podczas górskiej wędrówki łatwiej się zżyć z grupą niż podczas górskich rajdów. Jak napisałam- nie mam takiej rowerowej grupy jak Olimp i w dużej mierze dlatego co wyjazd to góry, a nie rower :)

Zaczynałam solo na rowerze i tak raczej zostało- bardzo lubię jeździć sama.

Zaczynałam z górami z Olimpem i tak mi zostało- wolę zdobywać szczyty z nimi niż sama :)

Również pozdrawiam!


Biker- ja nie planuję nielegalnego wjazdu. Może się zapiszę którego roku na wjazd. Jak już mam zapłacić za coś mandat to za nielegalne spanie w górach w namiocie ;)


tomek- podobne? Nie zauważyłam :P Siostry, a nawet bliźniaczki :)

maratonka
- 15:24 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Nikt nie mówił, że ZAWSZE trzeba się pchać z rowerem, co oczywiście w wielu przypadkach nie ma sensu (rzeczony nieprzydatny balast), ale mi chodziło o kompromis, tzn. rower w reglu dolnym - tam wystarczy nawet przeciętny holender z koszyczkiem czy inne takie całobiałe. ;)
A szusowanie rowerem po serpentynach z pewnością nie jest porównywalne do wspinaczki wysokogórskiej, no ale chyba jest troszkę ciekawsze, niż rutynowe dojazdy do pracy czy po bułki (i waciki ;) ).

M. mam nadzieję, że Olimp Cię nie zdezroweruje!

B.1990: bez problemu.? tylko że większość uczestników oficjalnego uphill-u nie daje rady wjechać na raz (bez odpoczynku).

Petro: nie wszystkie maszynki są na 2 kółkach. ;)

Ja miałem ten plus, że mogłem zostawić mono na poboczu i łazić gdzie chciałem i ile chciałem, i miałem pewność, że nikt mi nim nie odjedzie. :))
Asfaltowe podjazdy robiłem równie sprawnie i "lekko" jak na zwykłym rowerze, a może nawet łatwiej (masa!).
Inna sprawa, że strome zjazdy hamując ostrym kołem (czyli nogami) z prędkością 10km/h to była rozpacz. ;]
Ale największa satysfakcja, to zrobienie czegoś nietypowego - wolę nisko wjechać niż wysoko zajść.
Chodzenie zostawiam lamom, morsom i innej zwierzynie. ;)
mors
- 14:08 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Podobnie jestem zdania, że nie wszędzie i zawsze trzeba pchać się z rowerem. Własne nogi potrafią wynieść wyżej i przez trudniejsze szlaki niż maszynka na dwóch kółkach. W trudniejszym terenie rower staje się praktycznie bezużytecznym dodatkowym balastem.
Jeśli ktoś kocha góry, to nie ma większego znaczenia w jaki sposób się po nich porusza. Często nawet podczas wycieczek rowerowych po górach zostawiałem rower gdzieś na uboczu, by chwile połazić, czasem dłużej np. wiedząc, że trasa tworzy pętlę lub powrót był dokładnie tym samym szlakiem.

Co do Śnieżki. Choć miałem raz rower u jej podnóża to również nie wjeżdżałem. Nie czułem takiej potrzeby, choć mogłem to zrobić, dałbym radę gdybym chciał. Pomyślałem sobie - mała przyjemność całą drogę stresować się czy zaraz nie dostanie człowiek mandatu. A tak można grzecznie, kulturalnie i spokojnie dostać się na szczyt. Szlak jest wtedy przyjemnością, a nie źródłem niepotrzebnego stresu.

I zawsze, ale to zawsze większe grono chętnych się zbierze na górską wędrówkę niż na szalony i często trudny górski rajd na rowerach. A w grupie każda trasa staje się ciekawa.
Choć na rowerze zwykle jeżdżę sam to wędrówki preferuję z grupą. Olimp górą :) Pozdrawiam całą grupę.
Petroslavrz
- 11:51 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Niestety w góry wysokie (np. Triglav, Mont Blanc) nie wybiorę się rowerem. To jest powód pierwszy.

Powód drugi to taki, że OLIMP to klub górski zrzeszający amatorów turystyki pieszej oraz wspinaczy. Co nie oznacza, że zamykamy się tylko w tych dwóch rodzajach aktywności- są wyjazdy na narty biegowe, picie (czekolady), kajaki, może i będzie czas na rowery :)

Powód trzeci- chyba najbardziej oczywisty- nie mam roweru do jazdy w terenie!

Powód czwarty- nie jest mi smutno z powodu albo-albo. Kocham rower, kocham góry, kocham Olimp.

a) Mieć pasje, b) spełniać marzenia, c) być szczęśliwym, d)rozwijać się. Ja to mam i nie odczuwam żadnego braku z powodu niełączenia roweru z górami. Przede wszystkim dlatego, że -> patrz powód trzeci. Ale dążąc do -> patrz b) szykuje mi się coś, o czym wspominałam w powodzie trzecim, dzięki czemu będę mogła pogłębić punkt c) i d). Co i tak nie oznacza połączenia gór i roweru w jedno, bo tego za każdym razem zwyczajnie nie da się zrobić.


Nie mam na razie parcia na wjazd na Śnieżkę. Nie jestem na to gotowa ani psychicznie ani fizycznie, nie czuję (teraz) takiej potrzeby.

A przypominając- w tym roku zaplanowany jest MB, więc wielce wskazanym jest się przygotować w tym kierunku. To chyba największe przedsięwzięcie roku.

To nie chmury, to para wodna ;) I bym Cię nie widziała, bo nie byłeś na żyrafie.
maratonka
- 02:06 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
A nie wjechałaby se rowerem na Śnieżkę w ramach corocznego Uphill-u? Albo i poza. ;)
Ogólnie, jak się lubi góry i rowery, to warto je łączyć, a u Ciebie jest albo-albo. ;p

Śnieżkę czasami widuję z okolicznych pagórków (103km w linii prostej), i gdyby nie chmury, to byśmy się dziś widzieli. ;)
Poznałabyś mnie bez problemu, bo byłem na mono.
mors
- 01:22 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zyokr
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

kategorie bloga

Moje rowery

Canyon Nerve Al
GTIX 691 km
C(G?)urarra RIP 799 km
Trek 7100 22706 km
Królowa Szos 844 km
Dostawczak 4 km
Ghost Cross 1800 1865 km

szukaj

archiwum