Śnieżka i nieplanowany marsz na orientację
Niedziela, 10 marca 2013 | dodano:10.03.2013
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Z planowanego weekendu w Tatry zrobiła się jednodniowa Śnieżka. Uzbierało się tyle ludzi, by zapełnić 5-osobowe auto. Nawet 6 nas było- o tym na zdjęciach.
Jako poranny budzik nastawione mam radio. Sama pobudka nie była zbyt przyjemna- fakty w RMFie i słowa "Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zginęli podczas wyprawy na Broad Peak". Zostać obudzonym przypomnieniem tych wydarzeń... Sobota zaczęła się bez uśmiechu na twarzy. Przez następne godziny nic nie wskazywało na przemieszczenie się kącików ust ku górze.
Poranek fatalny. Czułam się źle. Na tyle, by zrezygnować z wyjazdu. Zażyłam jednak dropsy z apteki i z nadzieją postanowiłam spędzić sobotę tak jak to zaplanowałam ja, a nie mój organizm. Po dwóch godzinach jazdy wróciłam do żywych, jaka ulga! Wraz z nią- humor zaczął dopisywać.
Podejście od strony czeskiej, zejście klasycznie. Mokry śnieg, niebo zachmurzone, bez opadów, bardzo ciepło. Przy podejściu pot spływał po czole.
Czas wejścia: niecałe 4 h
Czas zejścia: 1 h 40'
Czas marszu na orientację: 2h
Czarna owca wyjazdu- nie dawała się zdobyć byle obwąchaniem!
Przepieski Husky
Na szczycie czekolada z robakami musi być!
I żelki...
łOscypek się należał!
Z sosem czosnkowym:
Z żurawiną (najlepszy!):
Zeszliśmy do Karpacza, zjedliśmy sery i... Tak właściwie to gdzie my zaparkowaliśmy???
Nie znaliśmy ulicy, nie pamiętaliśmy nic charakterystycznego, nie wiedzieliśmy nic.
Bezradnie piątka zdobywców Śnieżki miotała się z czarnym kundelkiem po mieście próbując skojarzyć cokolwiek z miejscem pozostawienia auta. Na daremno. I pewnie gdyby nie pani ze sklepu zamiast dnia w Karpaczu zrobiłby się weekend. Dzięki naszym ubogim wskazówkom jak wyglądała ta okolica (był tam dom na sprzedaż!), skojarzyła co nieco i pokazała na mapie jak dojść do prawdopodobnego miejsca pobytu auta.
Czas poszukiwania wynosił około dwóch godzin. Jak widać- zakończony sukcesem.
W sumie zrobiliśmy dzisiaj ok. 25 km. Olimp górą!
I jeszcze harem szejk :)
Jako poranny budzik nastawione mam radio. Sama pobudka nie była zbyt przyjemna- fakty w RMFie i słowa "Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zginęli podczas wyprawy na Broad Peak". Zostać obudzonym przypomnieniem tych wydarzeń... Sobota zaczęła się bez uśmiechu na twarzy. Przez następne godziny nic nie wskazywało na przemieszczenie się kącików ust ku górze.
Poranek fatalny. Czułam się źle. Na tyle, by zrezygnować z wyjazdu. Zażyłam jednak dropsy z apteki i z nadzieją postanowiłam spędzić sobotę tak jak to zaplanowałam ja, a nie mój organizm. Po dwóch godzinach jazdy wróciłam do żywych, jaka ulga! Wraz z nią- humor zaczął dopisywać.
Podejście od strony czeskiej, zejście klasycznie. Mokry śnieg, niebo zachmurzone, bez opadów, bardzo ciepło. Przy podejściu pot spływał po czole.
Czas wejścia: niecałe 4 h
Czas zejścia: 1 h 40'
Czas marszu na orientację: 2h
Czarna owca wyjazdu- nie dawała się zdobyć byle obwąchaniem!
Przepieski Husky
Na szczycie czekolada z robakami musi być!
I żelki...
łOscypek się należał!
Z sosem czosnkowym:
Z żurawiną (najlepszy!):
Zeszliśmy do Karpacza, zjedliśmy sery i... Tak właściwie to gdzie my zaparkowaliśmy???
Nie znaliśmy ulicy, nie pamiętaliśmy nic charakterystycznego, nie wiedzieliśmy nic.
Bezradnie piątka zdobywców Śnieżki miotała się z czarnym kundelkiem po mieście próbując skojarzyć cokolwiek z miejscem pozostawienia auta. Na daremno. I pewnie gdyby nie pani ze sklepu zamiast dnia w Karpaczu zrobiłby się weekend. Dzięki naszym ubogim wskazówkom jak wyglądała ta okolica (był tam dom na sprzedaż!), skojarzyła co nieco i pokazała na mapie jak dojść do prawdopodobnego miejsca pobytu auta.
Czas poszukiwania wynosił około dwóch godzin. Jak widać- zakończony sukcesem.
W sumie zrobiliśmy dzisiaj ok. 25 km. Olimp górą!
I jeszcze harem szejk :)
komentarze
Na tej grani w Alpach to niewiele mniej nam wiało niż Wam w Tatrach, do zdjęć z rowerami uniesionymi nad głową parę razy podchodziliśmy, co było na 4tys to już wolę nie myśleć ;))
Dlatego między innymi zimowe wyprawy w Himalaje to jest takie ekstremum, najgorsze nie są temperatury u góry koło -30''C (na Antarktydzie bywa czasem i mniej) - ale właśnie wiatry, trzeba długo czekać na okna pogodowe, które są z reguły za krótkie, odwrót nie raz oznacza warunki niemal huraganu, a jak do tego dołożymy brak tlenu i temperaturę - to już są zupełnie nieludzkie warunki.
Też uważam wiatr za najgorszego przeciwnika rowerzysty, strasznie dołująco działa na psychikę, deszcz czy zimno przy dobrym ekwipunku da się przeżyć, ale na wiatr nie ma mocnych; dlatego w rejonach (z grubsza) europejskich najtrudniejszym miejscem na rower jest Islandia (na morskich wyspach zawsze wieje, tym potężniej im dalej są od kontynentu), do tego tam właściwie nie ma lasów, miast (poza Reykjavikiem) - czyli nic tego wiatru nie ogranicza. W Alpach na szosach już rzadko tak mocno wieje, natomiast wysoko na graniach to już inna rozmowa.
Co do kolan - to bardzo polecam zainteresowanie się kwestią prawidłowej sylwetki. Ja długo się bujałem po lekarzach, stosowałem opaski na kolana itd. - ale to wszystko w skrócie psu na budę - zwalczasz (i to nieudolnie) tylko skutki, a nie przyczyny kontuzji. Sama jazda na rowerze jest dla kolan mniej kontuzyjna niż chodzenie czy tym bardziej bieganie, bo mniejszy ciężar na nich "wisi". Ale na rowerze noga i kolano tysiące razy powielają dokładnie ten sam ruch, więc jeśli mamy błędną sylwetkę, nawet minimalnie - zaczyna boleć i odpoczynek czy leczenie niewiele daje jak wsiadamy i znowu "orzemy" to kolano. Najczęściej spotykaną rowerową kontuzją jest chondromalacja rzepki, ściera się właśnie chrząstkę stawową objawem jest ból jakby pod rzepką, to powoduje przede wszystkim za niskie siodełko (w takiej pozycji zmniejszamy przycieranie rzepki o powierzchnię stawu). Ale rodzajów kontuzji jest wiele, zdiagnozowanie co za ból odpowiada to 80-90% sukcesu, ja np. na BBTour w 2011 roku jechałem 650km z coraz mocniejszym bólem, już mocno zniechęcony rozmyślałem o wycofaniu się, pomogły mi środki przeciwbólowe, ale takie środki są bardzo niebezpieczne, tylko ból maskują i można się załatwić na amen. Dopiero po wyścigu doszedłem do wniosku, że kontuzję powodowało naciskanie pedału środkiem, a nawet tyłem stopy. Więc mimo, że nie przepadam za pedałami zatrzaskowymi przesiadłem się na nie, ponieważ wymuszają pedałowanie przodem stopy - i to znacząco pomogło.
Ale tak jak wspominałem - do walki z kontuzjami potrzeba bardzo dużo cierpliwości, bo nasz organizm to system naczyń połączonych, często jest tak, że zmieniając sylwetkę odciążasz jeden rejon kolana, naciągasz za to inny rejon czy mięsień itd. Generalnie są ludzie wrażliwi na takie problemy, a są i tacy, których nic nie rusza i mimo ogromnych dystansów żadnych problemów nie mają. Nie ma jakiejś idealnej pozycji dla wszystkich, są tylko pewne ogólne założenia, bo każdy z nas jest inaczej zbudowany, ma inną długość kości udowych, piszczeli, stopę z większym czy mniejszym płaskostopiem itd. Ty np. ćwiczysz salsę, tańczysz - to pewnie jesteś dość gibka i dobrze rozciągnięta, a to spory plus na rowerze, ja np. jestem bardzo sztywny i jakieś aerodynamiczne sylwetki na rowerze bardzo szybko doprowadzają do bólu pleców itd.
Ja w czasie jazdy na dłuższych trasach zawsze mam ze sobą klucze, którymi mogę regulować siodełko (góra-dół, przód-tył), czy ustawienie bloków w butach (jeśli się używa zatrzasków) - i jeśli są jakieś większe problemy, ból staje się wyraźnie odczuwalny - to staram się reagować, zmieniając ustawienie patrzę czy coś to pomogło (by to ocenić trzeba te kilkanaście km przynajmniej przejechać) itd. Wymaga to dużo cierpliwości, by lepiej poznać swój organizm, z czasem już z grubsza wiemy co może powodować dany typ bólu. wilk - 12:03 wtorek, 12 marca 2013 | linkuj
Dlatego między innymi zimowe wyprawy w Himalaje to jest takie ekstremum, najgorsze nie są temperatury u góry koło -30''C (na Antarktydzie bywa czasem i mniej) - ale właśnie wiatry, trzeba długo czekać na okna pogodowe, które są z reguły za krótkie, odwrót nie raz oznacza warunki niemal huraganu, a jak do tego dołożymy brak tlenu i temperaturę - to już są zupełnie nieludzkie warunki.
Też uważam wiatr za najgorszego przeciwnika rowerzysty, strasznie dołująco działa na psychikę, deszcz czy zimno przy dobrym ekwipunku da się przeżyć, ale na wiatr nie ma mocnych; dlatego w rejonach (z grubsza) europejskich najtrudniejszym miejscem na rower jest Islandia (na morskich wyspach zawsze wieje, tym potężniej im dalej są od kontynentu), do tego tam właściwie nie ma lasów, miast (poza Reykjavikiem) - czyli nic tego wiatru nie ogranicza. W Alpach na szosach już rzadko tak mocno wieje, natomiast wysoko na graniach to już inna rozmowa.
Co do kolan - to bardzo polecam zainteresowanie się kwestią prawidłowej sylwetki. Ja długo się bujałem po lekarzach, stosowałem opaski na kolana itd. - ale to wszystko w skrócie psu na budę - zwalczasz (i to nieudolnie) tylko skutki, a nie przyczyny kontuzji. Sama jazda na rowerze jest dla kolan mniej kontuzyjna niż chodzenie czy tym bardziej bieganie, bo mniejszy ciężar na nich "wisi". Ale na rowerze noga i kolano tysiące razy powielają dokładnie ten sam ruch, więc jeśli mamy błędną sylwetkę, nawet minimalnie - zaczyna boleć i odpoczynek czy leczenie niewiele daje jak wsiadamy i znowu "orzemy" to kolano. Najczęściej spotykaną rowerową kontuzją jest chondromalacja rzepki, ściera się właśnie chrząstkę stawową objawem jest ból jakby pod rzepką, to powoduje przede wszystkim za niskie siodełko (w takiej pozycji zmniejszamy przycieranie rzepki o powierzchnię stawu). Ale rodzajów kontuzji jest wiele, zdiagnozowanie co za ból odpowiada to 80-90% sukcesu, ja np. na BBTour w 2011 roku jechałem 650km z coraz mocniejszym bólem, już mocno zniechęcony rozmyślałem o wycofaniu się, pomogły mi środki przeciwbólowe, ale takie środki są bardzo niebezpieczne, tylko ból maskują i można się załatwić na amen. Dopiero po wyścigu doszedłem do wniosku, że kontuzję powodowało naciskanie pedału środkiem, a nawet tyłem stopy. Więc mimo, że nie przepadam za pedałami zatrzaskowymi przesiadłem się na nie, ponieważ wymuszają pedałowanie przodem stopy - i to znacząco pomogło.
Ale tak jak wspominałem - do walki z kontuzjami potrzeba bardzo dużo cierpliwości, bo nasz organizm to system naczyń połączonych, często jest tak, że zmieniając sylwetkę odciążasz jeden rejon kolana, naciągasz za to inny rejon czy mięsień itd. Generalnie są ludzie wrażliwi na takie problemy, a są i tacy, których nic nie rusza i mimo ogromnych dystansów żadnych problemów nie mają. Nie ma jakiejś idealnej pozycji dla wszystkich, są tylko pewne ogólne założenia, bo każdy z nas jest inaczej zbudowany, ma inną długość kości udowych, piszczeli, stopę z większym czy mniejszym płaskostopiem itd. Ty np. ćwiczysz salsę, tańczysz - to pewnie jesteś dość gibka i dobrze rozciągnięta, a to spory plus na rowerze, ja np. jestem bardzo sztywny i jakieś aerodynamiczne sylwetki na rowerze bardzo szybko doprowadzają do bólu pleców itd.
Ja w czasie jazdy na dłuższych trasach zawsze mam ze sobą klucze, którymi mogę regulować siodełko (góra-dół, przód-tył), czy ustawienie bloków w butach (jeśli się używa zatrzasków) - i jeśli są jakieś większe problemy, ból staje się wyraźnie odczuwalny - to staram się reagować, zmieniając ustawienie patrzę czy coś to pomogło (by to ocenić trzeba te kilkanaście km przynajmniej przejechać) itd. Wymaga to dużo cierpliwości, by lepiej poznać swój organizm, z czasem już z grubsza wiemy co może powodować dany typ bólu. wilk - 12:03 wtorek, 12 marca 2013 | linkuj
lorki możesz "targać" na nogach :)
a zdeponować je możesz w schronisku. :]
Na naszych oczach nowa W. Rutkowska nam wyrasta! ;) mors - 20:02 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
a zdeponować je możesz w schronisku. :]
Na naszych oczach nowa W. Rutkowska nam wyrasta! ;) mors - 20:02 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
oko - to tam są jeszcze jakieś dziewczyny?! o, dopiero teraz otwarły mi się oczy... ;)
mara. - a nie dałoby się wrzucić rolek do plecaka i te bardziej płaskie odcinki drogi do MOka przejechać? Byś miała połączenie swoich zajawek i to chyba bezkarne (chyba że regulamin TPN to też przewidział, trzeba by poczytać..). No i oryginalnie by było. ;] Ja np. myślę machnąć tę trasę na Żyrafce :) (ponoć da się wynegocjować indywidualne zezwolenie na mono).
Jak na MB będziesz wchodzić równie ambitnie jak ambitną byłaś podczas wyprawy na Hel(l), to biada BS. Nie będzie co już czytać śmiechowego...
A jeśli przeżyjesz, to może chociaż odechce Ci się gór. ;)
PS. jeszcze nie wiem. ;) Jeszcze pomyślę i poobserwuję. ;) mors - 18:58 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
mara. - a nie dałoby się wrzucić rolek do plecaka i te bardziej płaskie odcinki drogi do MOka przejechać? Byś miała połączenie swoich zajawek i to chyba bezkarne (chyba że regulamin TPN to też przewidział, trzeba by poczytać..). No i oryginalnie by było. ;] Ja np. myślę machnąć tę trasę na Żyrafce :) (ponoć da się wynegocjować indywidualne zezwolenie na mono).
Jak na MB będziesz wchodzić równie ambitnie jak ambitną byłaś podczas wyprawy na Hel(l), to biada BS. Nie będzie co już czytać śmiechowego...
A jeśli przeżyjesz, to może chociaż odechce Ci się gór. ;)
PS. jeszcze nie wiem. ;) Jeszcze pomyślę i poobserwuję. ;) mors - 18:58 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
Na Śnieżkę nie potrzeba super terenowego roweru, na swoim Treku dasz radę bez problemu, ja raz tam byłem na trekingu z sakwami i oponami 28mm, chociaż za tak wąskie opony płaci się średnią na zjeździe poniżej 10km/h ;))
A w zeszłe wakacje udało nam się z kolegą sforsować z rowerami lodowiec pod Matterhornem, a gdyby tak strasznie nie wiało (potrafiło przewrócić dorosłych facetów) mieliśmy atakować czterotysięczny Breithorn, specjalnie po to całą wyprawę wieźliśmy kilogramowe raki. Polecam wspaniale nakręcony film (z użyciem helikoptera) na którym mistrz świata w MTB Thomas Frischknecht wraz z kolegą najpierw weszli z rowerami na plecach na ten czterotysięcznik, a następnie zjechali rowerami z samego szczytu Breithornu! (trzeba chwilę odczekać na reklamy, ale warto bo górskie ujęcia boskie).
Tak więc można spokojnie pogodzić jazdę na rowerze z wyzwaniami w górach, choć w tym celu zdecydowanie polecam Alpy, daleko przebijające polskie góry krajobrazami, skalą trudności podjazdów, długością zjazdów, wreszcie dostępnością pięknych szlaków dla rowerzystów, tam nikt bitych dróg którymi jeżdżą ciężkie kamazy (jak na Śnieżkę czy do Morskiego Oka) dla rowerów nie zamyka, w Polsce rowerzyści są wrogiem każdego parku narodowego, ich władze potrafią tylko zakazywać, bo tak jest im zwyczajnie wygodniej.
Kwestia kolan - bujałem i bujam się z tym bardzo często ze względu na wiele maratońskich dystansów które pokonuję i które są moją pasją. I moja rada jest taka, że by takich kontuzji unikać musisz przywiązywać ogromne znaczenie do pozycji na rowerze, nawet parę milimetrów na wysokości siodła robi różnicę. Szukanie idealnej pozycji to trudne zadanie, wymaga wielkiej cierpliwości, ale jest to wykonalne, trzeba zwracać uwagę na wszystkie parametry (wysokość siodła, przód-tył, pozycja stopy na pedałach, długość i wysokość mostka itd) wilk - 13:14 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
A w zeszłe wakacje udało nam się z kolegą sforsować z rowerami lodowiec pod Matterhornem, a gdyby tak strasznie nie wiało (potrafiło przewrócić dorosłych facetów) mieliśmy atakować czterotysięczny Breithorn, specjalnie po to całą wyprawę wieźliśmy kilogramowe raki. Polecam wspaniale nakręcony film (z użyciem helikoptera) na którym mistrz świata w MTB Thomas Frischknecht wraz z kolegą najpierw weszli z rowerami na plecach na ten czterotysięcznik, a następnie zjechali rowerami z samego szczytu Breithornu! (trzeba chwilę odczekać na reklamy, ale warto bo górskie ujęcia boskie).
Tak więc można spokojnie pogodzić jazdę na rowerze z wyzwaniami w górach, choć w tym celu zdecydowanie polecam Alpy, daleko przebijające polskie góry krajobrazami, skalą trudności podjazdów, długością zjazdów, wreszcie dostępnością pięknych szlaków dla rowerzystów, tam nikt bitych dróg którymi jeżdżą ciężkie kamazy (jak na Śnieżkę czy do Morskiego Oka) dla rowerów nie zamyka, w Polsce rowerzyści są wrogiem każdego parku narodowego, ich władze potrafią tylko zakazywać, bo tak jest im zwyczajnie wygodniej.
Kwestia kolan - bujałem i bujam się z tym bardzo często ze względu na wiele maratońskich dystansów które pokonuję i które są moją pasją. I moja rada jest taka, że by takich kontuzji unikać musisz przywiązywać ogromne znaczenie do pozycji na rowerze, nawet parę milimetrów na wysokości siodła robi różnicę. Szukanie idealnej pozycji to trudne zadanie, wymaga wielkiej cierpliwości, ale jest to wykonalne, trzeba zwracać uwagę na wszystkie parametry (wysokość siodła, przód-tył, pozycja stopy na pedałach, długość i wysokość mostka itd) wilk - 13:14 poniedziałek, 11 marca 2013 | linkuj
No to tym ostatnim zdaniem mnie trochę uspokoiłaś. ;)
Jeszcze w zeszłym roku byłaś dla mnie (i pewnie dla wielu) taką rowerową Muzą i niedoścignioną wymiatarką. ;)
Teraz masz mniej km ode mnie i innych średniaków ;) i jeszcze jak ZAMIAST (a nie oprócz) wypraw rowerowych pojawiły się wyprawy wspinaczkowe, to to już jest bordowy alarm. ;)
Zmniejszysz tempo i przeładowanie roweru, to kolano odżyje.
Poza tym, może byś potrzebowała wyjechać na kilkudniową, rowerową włóczęgę, bez żadnych terminów i na pełnym luzie... tamta słynna, nad morze, była (zde)zorganizowana tak, by było co pisać/czytać i wspominac, ale także, aby się zniechęcić..
PS. zaangażowałaś się w ten temat jak chyba w żaden inny. To daje do myślenia... mors - 20:16 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Jeszcze w zeszłym roku byłaś dla mnie (i pewnie dla wielu) taką rowerową Muzą i niedoścignioną wymiatarką. ;)
Teraz masz mniej km ode mnie i innych średniaków ;) i jeszcze jak ZAMIAST (a nie oprócz) wypraw rowerowych pojawiły się wyprawy wspinaczkowe, to to już jest bordowy alarm. ;)
Zmniejszysz tempo i przeładowanie roweru, to kolano odżyje.
Poza tym, może byś potrzebowała wyjechać na kilkudniową, rowerową włóczęgę, bez żadnych terminów i na pełnym luzie... tamta słynna, nad morze, była (zde)zorganizowana tak, by było co pisać/czytać i wspominac, ale także, aby się zniechęcić..
PS. zaangażowałaś się w ten temat jak chyba w żaden inny. To daje do myślenia... mors - 20:16 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Nikt nie mówił, że ZAWSZE trzeba się pchać z rowerem, co oczywiście w wielu przypadkach nie ma sensu (rzeczony nieprzydatny balast), ale mi chodziło o kompromis, tzn. rower w reglu dolnym - tam wystarczy nawet przeciętny holender z koszyczkiem czy inne takie całobiałe. ;)
A szusowanie rowerem po serpentynach z pewnością nie jest porównywalne do wspinaczki wysokogórskiej, no ale chyba jest troszkę ciekawsze, niż rutynowe dojazdy do pracy czy po bułki (i waciki ;) ).
M. mam nadzieję, że Olimp Cię nie zdezroweruje!
B.1990: bez problemu.? tylko że większość uczestników oficjalnego uphill-u nie daje rady wjechać na raz (bez odpoczynku).
Petro: nie wszystkie maszynki są na 2 kółkach. ;)
Ja miałem ten plus, że mogłem zostawić mono na poboczu i łazić gdzie chciałem i ile chciałem, i miałem pewność, że nikt mi nim nie odjedzie. :))
Asfaltowe podjazdy robiłem równie sprawnie i "lekko" jak na zwykłym rowerze, a może nawet łatwiej (masa!).
Inna sprawa, że strome zjazdy hamując ostrym kołem (czyli nogami) z prędkością 10km/h to była rozpacz. ;]
Ale największa satysfakcja, to zrobienie czegoś nietypowego - wolę nisko wjechać niż wysoko zajść.
Chodzenie zostawiam lamom, morsom i innej zwierzynie. ;) mors - 14:08 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
A szusowanie rowerem po serpentynach z pewnością nie jest porównywalne do wspinaczki wysokogórskiej, no ale chyba jest troszkę ciekawsze, niż rutynowe dojazdy do pracy czy po bułki (i waciki ;) ).
M. mam nadzieję, że Olimp Cię nie zdezroweruje!
B.1990: bez problemu.? tylko że większość uczestników oficjalnego uphill-u nie daje rady wjechać na raz (bez odpoczynku).
Petro: nie wszystkie maszynki są na 2 kółkach. ;)
Ja miałem ten plus, że mogłem zostawić mono na poboczu i łazić gdzie chciałem i ile chciałem, i miałem pewność, że nikt mi nim nie odjedzie. :))
Asfaltowe podjazdy robiłem równie sprawnie i "lekko" jak na zwykłym rowerze, a może nawet łatwiej (masa!).
Inna sprawa, że strome zjazdy hamując ostrym kołem (czyli nogami) z prędkością 10km/h to była rozpacz. ;]
Ale największa satysfakcja, to zrobienie czegoś nietypowego - wolę nisko wjechać niż wysoko zajść.
Chodzenie zostawiam lamom, morsom i innej zwierzynie. ;) mors - 14:08 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Podobnie jestem zdania, że nie wszędzie i zawsze trzeba pchać się z rowerem. Własne nogi potrafią wynieść wyżej i przez trudniejsze szlaki niż maszynka na dwóch kółkach. W trudniejszym terenie rower staje się praktycznie bezużytecznym dodatkowym balastem.
Jeśli ktoś kocha góry, to nie ma większego znaczenia w jaki sposób się po nich porusza. Często nawet podczas wycieczek rowerowych po górach zostawiałem rower gdzieś na uboczu, by chwile połazić, czasem dłużej np. wiedząc, że trasa tworzy pętlę lub powrót był dokładnie tym samym szlakiem.
Co do Śnieżki. Choć miałem raz rower u jej podnóża to również nie wjeżdżałem. Nie czułem takiej potrzeby, choć mogłem to zrobić, dałbym radę gdybym chciał. Pomyślałem sobie - mała przyjemność całą drogę stresować się czy zaraz nie dostanie człowiek mandatu. A tak można grzecznie, kulturalnie i spokojnie dostać się na szczyt. Szlak jest wtedy przyjemnością, a nie źródłem niepotrzebnego stresu.
I zawsze, ale to zawsze większe grono chętnych się zbierze na górską wędrówkę niż na szalony i często trudny górski rajd na rowerach. A w grupie każda trasa staje się ciekawa.
Choć na rowerze zwykle jeżdżę sam to wędrówki preferuję z grupą. Olimp górą :) Pozdrawiam całą grupę. Petroslavrz - 11:51 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Jeśli ktoś kocha góry, to nie ma większego znaczenia w jaki sposób się po nich porusza. Często nawet podczas wycieczek rowerowych po górach zostawiałem rower gdzieś na uboczu, by chwile połazić, czasem dłużej np. wiedząc, że trasa tworzy pętlę lub powrót był dokładnie tym samym szlakiem.
Co do Śnieżki. Choć miałem raz rower u jej podnóża to również nie wjeżdżałem. Nie czułem takiej potrzeby, choć mogłem to zrobić, dałbym radę gdybym chciał. Pomyślałem sobie - mała przyjemność całą drogę stresować się czy zaraz nie dostanie człowiek mandatu. A tak można grzecznie, kulturalnie i spokojnie dostać się na szczyt. Szlak jest wtedy przyjemnością, a nie źródłem niepotrzebnego stresu.
I zawsze, ale to zawsze większe grono chętnych się zbierze na górską wędrówkę niż na szalony i często trudny górski rajd na rowerach. A w grupie każda trasa staje się ciekawa.
Choć na rowerze zwykle jeżdżę sam to wędrówki preferuję z grupą. Olimp górą :) Pozdrawiam całą grupę. Petroslavrz - 11:51 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
A nie wjechałaby se rowerem na Śnieżkę w ramach corocznego Uphill-u? Albo i poza. ;)
Ogólnie, jak się lubi góry i rowery, to warto je łączyć, a u Ciebie jest albo-albo. ;p
Śnieżkę czasami widuję z okolicznych pagórków (103km w linii prostej), i gdyby nie chmury, to byśmy się dziś widzieli. ;)
Poznałabyś mnie bez problemu, bo byłem na mono. mors - 01:22 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj
Komentuj
Ogólnie, jak się lubi góry i rowery, to warto je łączyć, a u Ciebie jest albo-albo. ;p
Śnieżkę czasami widuję z okolicznych pagórków (103km w linii prostej), i gdyby nie chmury, to byśmy się dziś widzieli. ;)
Poznałabyś mnie bez problemu, bo byłem na mono. mors - 01:22 niedziela, 10 marca 2013 | linkuj