Listopadowe Tatry
Poniedziałek, 12 listopada 2012 | dodano:12.11.2012
Km: | 25.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:10 | km/h: | 22.03 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Trek 7100 |
Noc w pociągu jak to zwykle bywa była dosyć ciężka.
Żeby nie było zbyt ciężko w ruch poszły muffinki.
10:40 dojechaliśmy do Zakopanego- pogoda nie zamierzała z nami współpracować.
Dotarliśmy do Doliny Chochołowskiej- czekało nas 12 km w lekkim deszczu by dotrzeć do schroniska. Ze względu na dysc, "szybkościemnianie" i ciężką noc (niektórzy nie spali w ogóle) Polana Chochołowska była naszym jedynym celem na piątek.
W drodze- cała piątkowa ekipa :)
Po integracyjnych zabawach i rozmowach popadaliśmy jak muchy- większość przed 23.00. Pozostali mniej więcej do 24.00 nawiązywali znajomości z pozostałymi ekipami zameldowanymi w schronisku.
Z założenia mieliśmy spać na podłodze, jednak udało się załatwić noclegi na łózkach za 20 zł. Jak ONI to zrobili- nie wnikam ;)
Wyjście następnego dnia dopiero o 10.00. Trochę snu zrobiło swoje, aczkolwiek pierwsze kilometry po błocie były bardzo męczące. Nudne po prostu :)
Im wyżej, im zimniej, im więcej śniegu- tym lepiej! Czekał nas najtrudniejszy moment trasy Polana Chochołowska- Hala Ornak.
Przerwa na herbatę :)
Im mocniejszy wiatr- tym ciężej.
Ornak- 40 minut
I się zaczęło!
Wzlotów nie było, same upadki. Po to, żeby nie odlecieć z podmuchem wiatru. Jest ok!
I z tym podmuchem wiatru moja niebieska kurtka-sauna, która była przewieszona na plecaku poleciała w siną dal.
Prezes rzucił się w pogoń...
Gdyby nie kosodrzewina, na której kurtka się zatrzymała i szybki Wojciech raczej bym jej już nie zobaczyła. Z drugiej strony... Byłby pretekst, żeby kupić nową.
Najważniejsze, żeby nie zwiało ze szlaku!
Najgorsze a zarazem najlepsze (tego dnia) za nami. Fakt, że było momentami dosyć niebezpiecznie- wystarczyło drobne zachwianie równowagi i turlanie z górki gotowe.
Tup, tup między kosodrzewiną. W końcu dotarliśmy do Hali Ornak.
foto by Asia
Spotkaliśmy po drodze część ekipy, która wyjechała w piątek- nie chcąc tracić dnia wybierali się na Ornak. Mimo późnej godziny udało im się dotrzeć nim się ściemniło. Wiatr nie był dla nich łaskawszy niż dla nas ;)
foto by Asia
Na ten moment czekaliśmy- wszyscy razem! Ekipa z czwartkowego i piątkowego pociągu, samochodziarze i autostopowicze- w sumie sztuk 39 :)
"Niewiele pamiętam, upadam byle gdzie"
Następnego dnia (niedziela) nastąpił rozłam ekipy- na tych co musieli wrócić jeszcze tego samego dnia, i na tych, którzy nic nie muszą ;)
Część ruszyła więc z stronę Zakopanego, aby zdążyć na pociąg o 14.00. My zaplanowaliśmy Czerwone Wierchy.
Przerwa na lunch i wygrzewanie się w słońcu. Pogoda była cu-do-wna!
Buka tu była.
A masz!
Jurand ze Spychowa brnie przed siebie.
I tutaj zaczęły się schody. Schody a raczej przekonaliśmy się co mijający nas turyści mieli na myśli, że będzie nami pomiatać. Co prawda do Ciemniaka zostało nam raptem 40 minut, ale przy taki oporach podróż by trwała z dobre 2 godziny. O ile wcześniej by kogoś nie zwiało.
Próba zdobycia Ciemniaka. Weszliśmy kawałek i zeszliśmy. Zbyt ryzykowne byłoby pchanie się na szczyt.
&feature=youtu.be
Niestety coś mi się stało z aparatem, bo prześwietla mi wszystkie zdjęcia prócz tych robionych w trybie "Inteligentny auto"- filmiki jak widać również przesadnie rozjaśnione.
Niektórzy chcieli wzbić się w powietrze, a potem nie mogli się zatrzymać :D
I stało się! Wywiało nam jedną karimatę. Tym razem nikt się po nią nie fatygował- zbyt stromo i znowu wiatr.
Przekąska na polance.
Giewont
Zakopane. Obowiązkowo był oscypek na ciepło z żurawiną. A temperatura zaskoczyła nie jednego górala chyba, bo o godzinie 16.00 było 15 stopni i bardzo ciepły wiaterek! Że niby listopad? :)
Przez wiatr i niezdobycie Czerwonych Wierchów byliśmy dosyć wcześnie na Krupówkach. Zjedliśmy obiad, odpoczęliśmy. Rozstaliśmy się z piątką, która wracała samochodem i powoli dowlekliśmy się do dworca. W przedziale odwiedził nas niespodziewany gość.
We Wrocławiu byliśmy przed 6.00 rano. Wracałam z Wojciechem, wzięłam rower i rzeczy, które zostawiłam przed wyjazdem i 8 km powrotu. Tym razem plecak był o wiele lżejszy.
Okazało się, że mamy 8 tydzień dydaktyczny (kiedy to zleciało!) i od dzisiaj zaczynają mi się pewne zajęcia. 2 godziny snu, na uczelnię ("Dzisiaj nie będę sprawdzać obecności"- skoro już się pofatygowałam to mogła by to uczynić- nie miałabym wyrzutów, że przerwałam swój błogi sen).
Podsumowując wyjazd:
Spędziłam 4 dni z cudowną ekipą, zostałam wydymana przez wiatr jak nigdy w życiu, oderwałam się od codzienności.
Piątek: Dolina Chochołowska- Polana Chochołowska Schronisko PTTK (12 km)
Sobota: Polana Chochołowska-Ornak-Hala Ornak Schronisko (13 km)
Niedziela: Hala Ornak-prawie Ciemniak ;)- Kiry (11 km)
WIĘCEJ, WIĘCEJ, WIĘCEJ!
Żeby nie było zbyt ciężko w ruch poszły muffinki.
10:40 dojechaliśmy do Zakopanego- pogoda nie zamierzała z nami współpracować.
Dotarliśmy do Doliny Chochołowskiej- czekało nas 12 km w lekkim deszczu by dotrzeć do schroniska. Ze względu na dysc, "szybkościemnianie" i ciężką noc (niektórzy nie spali w ogóle) Polana Chochołowska była naszym jedynym celem na piątek.
W drodze- cała piątkowa ekipa :)
Po integracyjnych zabawach i rozmowach popadaliśmy jak muchy- większość przed 23.00. Pozostali mniej więcej do 24.00 nawiązywali znajomości z pozostałymi ekipami zameldowanymi w schronisku.
Z założenia mieliśmy spać na podłodze, jednak udało się załatwić noclegi na łózkach za 20 zł. Jak ONI to zrobili- nie wnikam ;)
Wyjście następnego dnia dopiero o 10.00. Trochę snu zrobiło swoje, aczkolwiek pierwsze kilometry po błocie były bardzo męczące. Nudne po prostu :)
Im wyżej, im zimniej, im więcej śniegu- tym lepiej! Czekał nas najtrudniejszy moment trasy Polana Chochołowska- Hala Ornak.
Przerwa na herbatę :)
Im mocniejszy wiatr- tym ciężej.
Ornak- 40 minut
I się zaczęło!
Wzlotów nie było, same upadki. Po to, żeby nie odlecieć z podmuchem wiatru. Jest ok!
I z tym podmuchem wiatru moja niebieska kurtka-sauna, która była przewieszona na plecaku poleciała w siną dal.
Prezes rzucił się w pogoń...
Gdyby nie kosodrzewina, na której kurtka się zatrzymała i szybki Wojciech raczej bym jej już nie zobaczyła. Z drugiej strony... Byłby pretekst, żeby kupić nową.
Najważniejsze, żeby nie zwiało ze szlaku!
Najgorsze a zarazem najlepsze (tego dnia) za nami. Fakt, że było momentami dosyć niebezpiecznie- wystarczyło drobne zachwianie równowagi i turlanie z górki gotowe.
Tup, tup między kosodrzewiną. W końcu dotarliśmy do Hali Ornak.
foto by Asia
Spotkaliśmy po drodze część ekipy, która wyjechała w piątek- nie chcąc tracić dnia wybierali się na Ornak. Mimo późnej godziny udało im się dotrzeć nim się ściemniło. Wiatr nie był dla nich łaskawszy niż dla nas ;)
foto by Asia
Na ten moment czekaliśmy- wszyscy razem! Ekipa z czwartkowego i piątkowego pociągu, samochodziarze i autostopowicze- w sumie sztuk 39 :)
"Niewiele pamiętam, upadam byle gdzie"
Następnego dnia (niedziela) nastąpił rozłam ekipy- na tych co musieli wrócić jeszcze tego samego dnia, i na tych, którzy nic nie muszą ;)
Część ruszyła więc z stronę Zakopanego, aby zdążyć na pociąg o 14.00. My zaplanowaliśmy Czerwone Wierchy.
Przerwa na lunch i wygrzewanie się w słońcu. Pogoda była cu-do-wna!
Buka tu była.
A masz!
Jurand ze Spychowa brnie przed siebie.
I tutaj zaczęły się schody. Schody a raczej przekonaliśmy się co mijający nas turyści mieli na myśli, że będzie nami pomiatać. Co prawda do Ciemniaka zostało nam raptem 40 minut, ale przy taki oporach podróż by trwała z dobre 2 godziny. O ile wcześniej by kogoś nie zwiało.
Próba zdobycia Ciemniaka. Weszliśmy kawałek i zeszliśmy. Zbyt ryzykowne byłoby pchanie się na szczyt.
&feature=youtu.be
Niestety coś mi się stało z aparatem, bo prześwietla mi wszystkie zdjęcia prócz tych robionych w trybie "Inteligentny auto"- filmiki jak widać również przesadnie rozjaśnione.
Niektórzy chcieli wzbić się w powietrze, a potem nie mogli się zatrzymać :D
I stało się! Wywiało nam jedną karimatę. Tym razem nikt się po nią nie fatygował- zbyt stromo i znowu wiatr.
Przekąska na polance.
Giewont
Zakopane. Obowiązkowo był oscypek na ciepło z żurawiną. A temperatura zaskoczyła nie jednego górala chyba, bo o godzinie 16.00 było 15 stopni i bardzo ciepły wiaterek! Że niby listopad? :)
Przez wiatr i niezdobycie Czerwonych Wierchów byliśmy dosyć wcześnie na Krupówkach. Zjedliśmy obiad, odpoczęliśmy. Rozstaliśmy się z piątką, która wracała samochodem i powoli dowlekliśmy się do dworca. W przedziale odwiedził nas niespodziewany gość.
We Wrocławiu byliśmy przed 6.00 rano. Wracałam z Wojciechem, wzięłam rower i rzeczy, które zostawiłam przed wyjazdem i 8 km powrotu. Tym razem plecak był o wiele lżejszy.
Okazało się, że mamy 8 tydzień dydaktyczny (kiedy to zleciało!) i od dzisiaj zaczynają mi się pewne zajęcia. 2 godziny snu, na uczelnię ("Dzisiaj nie będę sprawdzać obecności"- skoro już się pofatygowałam to mogła by to uczynić- nie miałabym wyrzutów, że przerwałam swój błogi sen).
Podsumowując wyjazd:
Spędziłam 4 dni z cudowną ekipą, zostałam wydymana przez wiatr jak nigdy w życiu, oderwałam się od codzienności.
Piątek: Dolina Chochołowska- Polana Chochołowska Schronisko PTTK (12 km)
Sobota: Polana Chochołowska-Ornak-Hala Ornak Schronisko (13 km)
Niedziela: Hala Ornak-prawie Ciemniak ;)- Kiry (11 km)
WIĘCEJ, WIĘCEJ, WIĘCEJ!
komentarze
Ale Wam zazdroszczę... Co prawda mam za sobą tylko jeden wypad w Tatry ale to wystarczyło aby się w nich zakochać. Świetne zdjęcia a filmy fajnie oddają warunki jakie tam mieliście.
Pozdrawiam maccacus - 21:29 piątek, 16 listopada 2012 | linkuj
Pozdrawiam maccacus - 21:29 piątek, 16 listopada 2012 | linkuj
W tej pierwszej ekipie niemal wyłącznie dziewoje - dziwne jakieś te proporcje, to tak specjalnie?
39 ludziów naraz... kilka takich ekip i całe Tatry zadeptane! ;p
PS. ta najmniejsza ma największy plecak. Ale jakoś mnie to nie zdziwiło. ;) mors - 20:32 środa, 14 listopada 2012 | linkuj
39 ludziów naraz... kilka takich ekip i całe Tatry zadeptane! ;p
PS. ta najmniejsza ma największy plecak. Ale jakoś mnie to nie zdziwiło. ;) mors - 20:32 środa, 14 listopada 2012 | linkuj
Super wyprawa, super zdjęcia, super widoki, super wiatr, super chmura... i ogólnie wszystko super. Zazdroszczę! :)
sebekfireman - 15:12 środa, 14 listopada 2012 | linkuj
powinny być na bikestats przyciski "Lubię To" pod wycieczkami. czasem nie mam weny na pisanie komentarzy, a tak bym okazał szybko swoją aprobatę dla zdjęć/opisu/nakręconych kilometrów ;D
Kornal - 11:31 środa, 14 listopada 2012 | linkuj
Szczerze mówiąc, to nie wyobrażam sobie chodzenia z takim bagażem, zwłaszcza pod górę. ;)
A szusowanie - szusowałam już, ale ze schroniska do drogi. Był ładny kawał w dół, a przecież nie będziemy tego nieść, jak możemy zwieźć :) Potem przyjechał chłop z saniami, który miał nam zawieźć bagaże do drogi właściwej [czarna, dla autokaru, a nie "cokolwiek by tam było pod metrem śniegu"] a my mieliśmy iść. Ale kto mógł, to złapał się sań wciąż w nartach i jechał :) Savil - 12:46 wtorek, 13 listopada 2012 | linkuj
A szusowanie - szusowałam już, ale ze schroniska do drogi. Był ładny kawał w dół, a przecież nie będziemy tego nieść, jak możemy zwieźć :) Potem przyjechał chłop z saniami, który miał nam zawieźć bagaże do drogi właściwej [czarna, dla autokaru, a nie "cokolwiek by tam było pod metrem śniegu"] a my mieliśmy iść. Ale kto mógł, to złapał się sań wciąż w nartach i jechał :) Savil - 12:46 wtorek, 13 listopada 2012 | linkuj
Maratonka to ta postać z brodą na 1.zdjęciu, pierwsza z prawej? :)
lukasz78 - 12:35 wtorek, 13 listopada 2012 | linkuj
Musimy sobie ogarnąć taką flagę jak wasza, żeby cykać z nią zdjęcia:) Jak przeglądam swoje, to wszystkie wyjazdy wyglądają jak gruby melanż, a nie rajd w góry.
szarlotka - 08:58 wtorek, 13 listopada 2012 | linkuj
Niezłą pizgawę trafiliście... No ale zapowiadali halny, to i był :) P.S. Fajna fota z chmurą i Giewontem.
zarazek - 08:42 wtorek, 13 listopada 2012 | linkuj
Czasami trudno stwierdzić - pojechaliście na wspinaczkę czy narty? ;) Raz śnieg, raz 15''C. W marcu jak w garncu, kwiecień-plecień, ale listopad? ;
Savil - 01:11 wtorek, 13 listopada 2012 | linkuj
Komentuj